wtorek, 28 kwietnia 2015

7. Serce a rozum

- Zawiozę cię do tego szpitala – powiedział zdecydowanie Schlierenzauer.
- Nie ma mowy. Macie tutaj gości. Wezmę sobie taksówkę – zaczęłam zbierać swoje rzeczy i kierować się ku wyjściu.
- Ja jedyny chyba nie piłem. I tak miałem być później kierowcą, więc nie wydziwiaj – spojrzałam na niego uważnie. Nie miałam czasu na głupie zastanawianie się, gdy moje dziecko mnie potrzebowało.
- Moni, Gregor ma rację – zerknęłam na postać blondynki – ja sobie tutaj poradzę.
- No dobrze, ale pospieszmy się – dodałam. Szatyn przytaknął i całą trójką wyszliśmy z pomieszczenia.

Uruchomiłem silnik i szybko wycofałem samochód z parkingu. Niezwłocznie ruszyłem w stronę Szpitala Dziecięcego.
- Wiedziałam, że nie można ufać obcym ludziom jeśli chodzi od opiekę nad dziećmi – westchnęła głośno. Na ulicach o tej porze na szczęście panował niewielki ruch.
- Nie martw się. Na pocieszenie mogę ci powiedzieć, że każde dziecko w dzieciństwie łamie sobie rękę albo nogę – powiedziałem. Dostrzegłem jak utkwiła swoje spojrzenie w moją twarz.
- Czy ty zwariowałeś do reszty?! - syknęła – przecież takich sytuacji można uniknąć po prostu mając dziecko cały czas na uwadze – dodała – od razu widać po tobie, że zupełnie się na tym nie znasz.
- No wybacz, ale nie doczekałem się jeszcze własnych dzieci – odparłem nieco zirytowany. Mimo wszystko nadal byłem na nią zły.
- Co ze mnie za matka – powiedziała nieco załamanym głosem. Odwróciłem się na chwilę w jej stronę, lecz nie mogłem zobaczyć jej spojrzenia, gdyż twarz miała skierowaną w boczną szybę.
- Moni, spokojnie – odruchowo złapałem jej dłoń – to nie twoja wina. Przecież jak każdy człowiek masz prawo od czasu do czasu gdzieś wyjść a mała miała być powierzona kompetentnej osobie. Jakiekolwiek pretensje kieruj jedynie do tej opiekunki – w tym samym momencie brunetka ponownie odwróciła się w moją stronę. W jej pięknych oczach widniały pierwsze łzy – hej, no tylko mi tu nie płacz.
- Przepraszam – szepnęła.
- Nie masz za co przepraszać. Ala potrzebuje teraz silnej mamy a nie takiej rozklejonej z rozmazanym tuszem pod oczami – dodałem. Ona cicho się zaśmiała.
- Wiesz co, to raczej nie było miłe – kąciki jej ust uniosły się ku górze. Ja również się uśmiechnąłem.
Niespełna 10 minut później weszliśmy do wielkiego szpitalnego budynku. Kobieta spytała siedzącą za biurkiem pielęgniarkę o miejsce, gdzie znajduje się jej córka. Po chwili udaliśmy się pod wskazaną salę. Brunetka wparowała do pomieszczenia z impetem a ja wszedłem tuż za nią. W sali znajdowała się pielęgniarka i lekarz, natomiast na kozetce leżała mała Ala. Obok niej stała jakaś roztrzęsiona młoda dziewczyna, zapewne ta opiekunka.
- Słoneczko, mamusia już przy tobie jest – kobieta podeszła do szpitalnego łóżka i nachyliła się nad dzieckiem. Na jej twarzy malowała się ulga pomieszana z troską.
- Mamusiu, tak strasznie mnie boli – dziewczynka kurczowo trzymała swoją lewą rączkę, która była nienaturalnie wygięta i spuchnięta. Rękaw koszulki miała nieco rozcięty, by lekarz mógł zbadać złamanie. Na jej twarzyczce widać było jeszcze świeże łzy. Biedactwo.
- Sasha, my porozmawiamy sobie później, na osobności. Możesz jechać do domu – usłyszeliśmy jej zimny głos. Plusem było to, że nie chciała robić dziewczynie awantury przy personelu medycznym, a przede wszystkim przy i tak już dostatecznie wystraszonym dziecku.
- Monika, bardzo przepraszam. Spuściłam ją z oka dosłownie na chwilę – mówiła trzęsącym się głosem. Wymieniając jeszcze kilka „przepraszam”, niezgrabnie zebrała swoją torebkę i kurtkę a potem wyszła z pomieszczenia.
- Co z jej ręką, doktorze? - spytała rzeczowo. Oboje spojrzeliśmy na siwawego lekarza.
- Nie jest to na szczęście złamanie a jedynie pękniecie kości. Upadła z dużą siłą na nadgarstek. Niestety będziemy musieli założyć jej gips na jakieś trzy tygodnie – mówiąc to przyłożył do sztucznego światła zdjęcie rentgenowskie. Nie znam się na tym, ale potrafię rozpoznać, że kość z pewnością nie wygląda tak jak trzeba. Podszedłem do podświetlonej tablicy i zacząłem się w nie wpatrywać.
- Przepraszam cię, kruszynko. Mama już nigdy nie zostawi cię samej – odwróciłem się w jej kierunku. Trzymała dziewczynkę za zdrową rękę i pocałowała ją w czoło. Była strasznie przejęta.
- Proszę chwilę zaczekać. Zaraz pielęgniarka przyniesie wszystko, co potrzebne do założenia gipsu. 20 minut i będzie z głowy – mała spojrzała na lekarza niepewnie, choć ten posłał jej pogodny uśmiech. Tym razem dziewczynka przeniosła wzrok na mnie. Nie była raczej zaskoczona moją obecnością. Również się do niej uśmiechnąłem i ukucnąłem nad jej buzią.
- I widzisz, Ala. Trochę nam tu nabroiłaś – powiedziałem wesoło, głaskając ją po główce. Czułem piorunujące spojrzenie brunetki na sobie. O dziwo, na ustach jej córki zagościł lekki uśmiech.
- Chciałam się tylko pobawić, mamo. Nie wiedziałam, że spadnę – powiedziała skruszona.
- Już dobrze. Przecież wiesz, że nie jestem na ciebie zła. Ale musisz być bardziej ostrożna, bo widzisz jak to się może skończyć – odparła. Dziewczynka pokiwała na zgodę.
Po chwili do pomieszczania ponownie weszła pielęgniarka z wielką miską w ręku. Zauważyłem strach w oczach dziecka.
- To co, gotowa? Jak będziesz dzielna to dostaniesz od nas takie kolorowe plasterki i naklejki – uśmiechnęła się do niej kobieta w średnim wieku. Ta nic nie odpowiedziała. Odsunąłem się kawałek, by pozwolić lekarzowi podnieść małą do pozycji siedzącej. Brunetka nie odstępowała jej na krok. Nie obyło się to oczywiście bez kolejnej fali płaczu. Widziałem jak jej mama patrzy z troską na córkę i w duchu pragnie zabrać całe to cierpienie na siebie.
Lekarz i pielęgniarka zabrali się do pracy.
- Mamo, ja nie chcę – żaliła się i początkowo próbowała wyrwać od lekarza. Monika chwyciła córkę nieco mocniej, by ją unieruchomić.
- Kochanie, zaraz będzie po wszystkim. Obiecuję – szeptała jej do ucha.
Wpadłem na pewien pomysł. Stanąłem tuż za lekarzem i pielęgniarką tak, by być naprzeciwko małej. Spojrzała na mnie zaszklonymi oczkami.
- Ala, a pamiętasz jak wspominałem, że zabiorę cię na taki prawdziwy trening? - uśmiechnąłem się do niej promiennie – jak będziesz grzeczna to wybierzemy się tam już niedługo.
- Naprawdę? - mała skupiła całą uwagę na mojej osobie. Przez chwilę nie przejmowała się tym, że lekarz właśnie zakłada jej opatrunek.
- No jasne – puściłem jej oczko – jakbyś chciała to udałoby mi się nawet zaprosić Morgiego – dodałem.
- Żartujesz? - dziewczynka spojrzała na twarz swojej rodzicielki. Ta wydawała się nieco zdezorientowana – mamo, naprawdę? Będę mogła iść?
- Skoro Gregor ci obiecał – powiedziała po chwili wahania – to ja chyba nie mam nic do powiedzenia – uśmiechnęła się lekko do córki a potem spojrzała na mnie przenikliwie.
- Huraaa! - krzyknęła choć zaraz ponownie na jej buzi pojawił się grymas. Zacząłem pokazywać jej jakieś śmieszne minki. Początkowo dziewczynka nie bardzo chciała na to patrzeć, lecz po czasie udało mi się po raz kolejny odwrócić jej uwagę. Trwało to na tyle długo, że lekarz zdążył założyć jej gips.
- No i gotowe, królewno – uśmiechnął się do niej – a oto nagroda. Proszę bardzo – podał małej niewielką paczuszkę z obiecanym upominkiem.
- Co się mówi, Ala? - odezwała się brunetka.
- Dziękuję bardzo – uśmiechnęła się do niego lekko. Po chwili obie wstały z łóżka i kobieta narzuciła dziecku jej kurteczkę.
- Proszę się do mnie zgłosić tak za dwa tygodnie – powiedział lekarz, zdejmując rękawiczki – zobaczymy jak tam goi się nasza kość.
- Oczywiście, dziękujemy panie doktorze – powiedziała z ulgą.
Po krótkim „do widzenia” całą trójką opuściliśmy salę. Kobieta wzięła dziewczynkę za zdrową rączkę i ruszyliśmy ku wyjściu.
- Ooo i nasza księżniczka już prawie wyleczona – odezwała się jedna z pielęgniarek siedzących za ladą – a mama z tatą tak się o ciebie martwili jak tutaj weszli – uśmiechnęła się do niej pogodnie. Oboje z Moniką spojrzeliśmy na siebie równocześnie. Żadne z nas nie skomentowało tych słów.
- Dobranoc! - odpowiedziała mała. Po kilku minutach byliśmy już w moim samochodzie.

- Zasnęła – usłyszałem szept brunetki i spojrzałem w lusterko wsteczne. Kobieta usiadła z tyłu wraz z dzieckiem, nie chcąc ani na moment zostawiać jej samej.
- Miała dość wrażeń jak na jeden wieczór – odpowiedziałem. Wjechaliśmy na teren ich osiedla. Zaparkowałem auto pod odpowiednim blokiem i wysiadłem ze środka.
- Daj spokój, ja ją zaniosę – powiedziałem kiedy kobieta miała zamiar wziąć na ręce śpiące dziecko. Chwyciłem małą najdelikatniej jak tylko umiałem i przytuliłem do siebie. Weszliśmy po cichu na klatkę schodową. Powoli dotarliśmy na górę. Brunetka otworzyła drzwi do swojego mieszkania a ja udałem się prosto do pokoju dziewczynki. Monika zapaliła lampkę nocną przy jej łóżku i odchyliła kołdrę. Ułożyłem na nim wciąż śpiącą dziewczynkę, wcześniej zdejmując z jej ramion czerwoną kurteczkę. Pozbawiłem małej jeszcze zbędnej pary butów. Następnie delikatnie przykryłem ją kołdrą. Nie wiem dlaczego, ale zapragnąłem pocałować ją w tą śliczną główkę. Zaskoczyłem sam siebie decydując się na ten prosty gest. Kątem oka zobaczyłem jak niewielki kotek wskakuje na łóżko swojej pani, przeciąga się a potem układa obok, nie szczędząc sobie zadowalającego mruczenia.
Nie chcąc przeszkadzać małej w błogim odpoczynku, wyszliśmy z pokoju i udaliśmy się do kuchni.
- Dziękuję ci, Gregor – usłyszałem jej cichy głos – tylko teraz goście w restauracji nie mają swojego szofera.
- Nie ma za co – uśmiechnąłem się delikatnie chowając ręce w kieszeniach – przynajmniej bezpiecznie dotarłyście do domu. A oni powinni jakoś sobie poradzić do czasu aż wrócę. Nie jest jeszcze tak strasznie późno.
- Przepraszam cię za tą scenę w szpitalu – patrzyłem na nią zdezorientowany – no wiesz...za tego „tatę” - szepnęła.
- Nie musisz mnie za to przepraszać. Poza tym, nawet mi się to spodobało – co ty znowu mówisz, idioto? Widziałem jej zdumiony wzrok.
- Nie chcę nic mówić, ale wzięli nas co najmniej za parę – powiedziała.
- I co z tego? - te słowa z pewnością nie płynęły z mojej tępej łepetyny. Nie chcąc się bardziej skompromitować, zmieniłem temat.
- Kiedy zobaczyłem cię w tej sali to wydawałaś się bardzo przejęta.
- A która matka by nie była? - spytała retorycznie – bałam się o nią jak cholera. Przecież to tylko małe dziecko. Powinnam się nią lepiej opiekować – westchnęła i spojrzała w dół.
- No co ty mówisz? - podszedłem do niej – opiekujesz się nią tak jak najlepiej potrafisz. W dodatku sama. Nie możesz wiecznie sobie wmawiać, że wszystko robisz źle – mimowolnie pogładziłem ją po ramieniu.
- Za to ty o dziwo okazałeś się naprawdę pomocny – na jej ustach zagościł lekki uśmiech – gdybyś tak nie odwrócił uwagi małej to zapewne jej płacz słyszałaby połowa szpitala – zaśmiałem się.
- Hej, to chyba pierwszy komplement, jaki od ciebie usłyszałem – odparłem.
- To lepiej ciesz się póki możesz, bo nie wiem czy doczekasz się następnych – odpowiedziała. Zmarszczyłem brwi.
- Naprawdę jestem taki okropny? - spytałem.
- Jesteś przede wszystkim nieuczciwy – spojrzała mi odważnie w oczy – mówisz i robisz rzeczy, które są nie fair wobec Sandry. Z resztą dziś mi powiedziała, że podejrzewa cię o zdradę – to ostatnie zdanie nieco mnie zamurowało.
- Sądzi, że udajesz jedynie przed nią, że wszystko jest w porządku a tak naprawdę masz kogoś na boku – dodała. Odwróciłem się od niej i zrobiłem kilka kroków do przodu, przecierając twarz. Nie brałem pod uwagi takiego obrotu sprawy. Mimo tego, że moje uczucia wobec blondynki już oziębły to nie chciałem jej krzywdzić. Nie zasługiwała na to.
- Gregor, nie wiem, co będzie z wami dalej. Zrozum, że nie chcę stawać na drodze do waszego szczęścia..
- Jakiego szczęścia, Monika? - odwróciłem się do niej ponownie – ja jej już nie kocham, rozumiesz? - stanąłem na tyle blisko, by móc poczuć zapach jej ciała. - dobrze wiesz, co się ze mną przy tobie dzieje – patrzyłem jej prosto w oczy.
- Błagam cię człowieku, daj mi wreszcie spokój – powiedziała z pretensją w głosie i odsunęła się ode mnie – czy ty siebie słyszysz? Jak teraz sobie to wszystko wyobrażasz?
- Dobrze, mam propozycję – ponownie znalazłem się w bliskiej odległości od niej – jeśli w tym momencie powiesz mi prosto w oczy, że nic do mnie nie czujesz, to dam ci spokój - patrzyłem w jej ciemne oczy z intensywnością.
- Nic do ciebie nie czuję, Gregor – odpowiedziała. Widziałem w jej oczach determinację.
- Kłamiesz – nie marnując czasu ująłem jej twarz w swoje dłonie i wpiłem się w jej usta. Tym razem mnie nie odepchnęła. Wręcz przeciwnie. Poczułem jak obejmuje mnie za szyję i staje na palcach, by się ze mną zrównać. Na takie pozwolenie czekałem. Objąłem ją mocno w talii i przyciągnąłem do siebie. Nasze splecione języki grały istny taniec miłości. Właśnie to jest to, czego tak bardzo pragnąłem. Ten moment przekonał mnie o wszystkim a wszelkie wątpliwości zostały rozwiane. Przycisnąłem ją do jednego z blatów i wciąż nie przestawałem zaborczo całować. Podniecenie, które rosło we mnie z każdą chwilą było niemalże nie do pokonania. Ostatkami sił zdołałem oderwać się od jej słodkich ust. Otworzyła oczy. Utkwiłem w nich głębokie spojrzenie i ostatni raz musnąłem jej usta, lekko przygryzając dolną wargę.
- Nadal podtrzymujesz, że nic do mnie nie czujesz? - szepnąłem. Nie musiała nic mówić. Doskonale znałem odpowiedź.
Puściłem jej ciało i odsunąłem się na kilka metrów.
- Nie wiem, jak masz zamiar dalej żyć z tą świadomością, bo ja już nie umiem. I nie chcę – na twarzy dziewczyny malowało się zdumienie - Zastanów się lepiej nad tym – nie czekałem, aż się odezwie. Szybkim krokiem wyszedłem z kuchni a potem z samego mieszkania. To był cud, że nie zabiłem się na tych schodach i jakoś dotarłem do auta. Wsiadłem na fotel kierowcy i oparłem czoło o kierownicę.

- Wszystko robisz źle, Schlierenzauer. Spieprzysz życie im obu – wziąłem kilka głębszych oddechów. Następnie uruchomiłem silnik i skierowałem się do „Le Ciel”.

**
Co sądzicie?
Wydaje się, że właśnie mamy punkt dla Gregora. Ciekawe czy długo nacieszy się tym triumfem? :)

sobota, 25 kwietnia 2015

6. Słodkie kłamstewka

Teraz obrót w lewo. Ukłon. Raz. Dwa. Trzy. Obrót w prawo – powtarzałem sobie w myślach. Nienawidzę tańczyć. A może to dlatego, że kompletnie nie mam wyczucia rytmu? Bardzo prawdopodobne. Tyle, że Sandra kocha parkiet a ja nie mogę zrobić jej przykrości i odmówić. Wiedziałem, że dziś nie da mi tak łatwo się wycofać.
Kątem oka dostrzegłem siedzącą przy stoliku brunetkę. Na jej twarzy malował się beztroski uśmiech a policzki miała nieco zaróżowione od ilości szampana, jaką wypiła tego wieczoru. Wszystko byłoby cudownie gdyby nie to, że osobą, przy której tak świetnie się bawi jest Mark.
Mimowolnie wróciłem myślami do tej sceny w biurze. Palant! Zrobiłem największą głupotę na świecie. Pocałowałem ją. Nie tylko zraniłem jej uczucia, ale także oszukałem własną narzeczoną, która kompletnie niczego nie podejrzewa.
- Gregor, kochanie, czemu jesteś dziś taki zamyślony? - przywrócił mnie do żywych głos blondynki. Spojrzałem w jej niebieskie oczy i delikatnie się uśmiechnąłem.
- Wydaje ci się – odpowiedziałem – zresztą jest mi trochę głupio za moje zachowanie sprzed tygodnia. Powinienem za tobą polecieć a nie tak cię potraktować – co za debil, oszust i kłamca.
Blondynka patrzyła na mnie przez chwilę a potem uśmiechnęła się pogodnie i pocałowała w usta.
- Już w porządku – powiedziała – wiem, że nie chciałeś mnie zranić.
- Nigdy w życiu, skarbie – otarłem swój nos o jej. Czułem się w tej chwili podle. Uspokoiwszy czujność mojej narzeczonej ponownie zerknąłem na stolik, gdzie siedziała para. W tym momencie Mark szeptał coś dziewczynie do ucha a ta reagowała radosnym śmiechem. Cały się spiąłem. Kurwa, jestem zazdrosny. Co ja narobiłem?

- Ślicznie dziś wyglądasz – usłyszałam przy uchu, upijając kolejny łyk szampana. Uśmiechnęłam się.
- Dziękuję. Ty też nieźle się prezentujesz – zachichotaliśmy. Od kiedy zgodziłam się na tą nieszczęsną randkę z brunetem, stał się o wiele odważniejszy w relacjach ze mną. Niby nie powinnam dawać mu nadziei, ale czy niewinny flirt kiedyś komuś zaszkodził? W końcu nie muszę z nim od razu być.
- Myślisz czasem o powrocie do Polski? - spojrzałam na niego uważnie. Zaskoczył mnie tym pytaniem.
- Czasami tak – powiedziałam – mam tam całą rodzinę a tu zostałam zupełnie sama od kiedy mój brat wrócił do kraju. To wszystko zależy od tego jak będzie mi się tu wiodło. No i od Ali – uśmiechnęłam się.
- A co jeśli się zakochasz? - zaśmiałam się na to pytanie.
- Już raz to zrobiłam i jak widzisz mam dzięki temu 4-letnią córkę, którą muszę wychowywać sama – dodałam. Mimowolnie jednak zaczęłam rozglądać się po sali. Szatyn tańczył właśnie ze swoją narzeczoną i wydawało się, że nie widzą poza sobą świata. Szybko odwróciłam wzrok.
- No ale przecież możesz poznać kogoś wartościowego, kto okaże się dobrym kandydatem nie wiem na ojca dla Ali – odparł.
- Takiego to ze świecą szukać – zaśmiałam się – a tak na poważnie to nie będę z kimś, kogo nie zaakceptuje moja córka. Ona chciałaby mieć ojca. Takiego prawdziwego. Chciałabym więc, by ten ktoś również kochał ją bezgranicznie.
- Kto wie, może spotkasz kogoś takiego – powiedział. W jego oczach można było dostrzec blask. Nie potrafiłam rozszyfrować jego intencji.
- Można prosić do tańca? - odwróciłam się szybko w stronę osoby, która właśnie do nas podeszła. Napotkałam jego czekoladowe tęczówki.
- No leć, skoro szef prosi – zaśmiał się brunet. Po chwili wahania podałam mu rękę i wstałam. Gregor poprowadził mnie na środek parkietu. Byłam trochę zdezorientowana. Nie chciałam z nim tańczyć, ani rozmawiać ani mieć cokolwiek wspólnego.
Pech chciał, że z głośników zaczęły lecieć powolne dźwięki. Cholera. Poczułam jak szatyn chwyta mnie nieśmiało w talii i przyciąga bliżej siebie. Nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy. Do mych nozdrzy dochodziła woń jego perfum. Miałam wrażenie, że nieco mnie otumaniały. Dzięki wysokim szpilkom byłam w stanie sięgać mu twarzą do podbródka. Podniosłam wzrok. W jego oczach był żar. W tym momencie moje ciało roztapiało się pod jego spojrzeniem. Przełknęłam głośno ślinę. Oplotłam delikatnie jego szyję i zaczęliśmy się poruszać. Był tak blisko, że czułam jego oddech. Przymknęłam powieki. Podobało mi się. To było tak chore i niewłaściwe, ale to w jego ramionach poczułam „to coś”. Ponownie otworzyłam oczy i napotkałam ten wzrok. Wiedziałam, że on też to czuje. Gdyby właśnie teraz spróbował mnie pocałować, nie pozostałabym mu dłużna. To było takie nieprzyzwoite.
Jednak w głowie zapalił się czerwony alarm. Nie jesteśmy tutaj sami. Wokół nas znajduje się masa gości w tym jego własna narzeczona, rodzina i teściowie. Czy oni teraz na nas patrzą? Jeśli tak, to w tym momencie mogli pomyśleć sobie wszystko. Spuściłam wzrok i odsunęłam się delikatnie od niego. Muzyka nadal grała.
- Pięknie wyglądasz – usłyszałam.
- Dziękuję.
- I chyba dobrze się bawisz – dodał.
- Owszem, jest tu bardzo miło – odparłam krótko.
- Szczególnie w towarzystwie Marka – spojrzałam na niego.
- Wszystko jest lepsze od ciebie – powiedziałam pewnie. Jego zawadiacki uśmiech nieco przygasł.
- Czemu mnie tak traktujesz?
- Niby jak?
- Z taką..wrogością. Przepraszam za to, co stało się wczoraj. Nie chcę, żeby przez to nasze relacje uległy zmianie – powiedział.
- Po pierwsze mieliśmy do tego nie wracać. A po drugie ja nie chcę utrzymywać z tobą głębszych relacji. Już ci to mówiłam. Jesteś po prostu moim szefem – odparłam dobitnie. Milczał przez chwilę.
- A co gdybym nie był z Sandrą? - spojrzałam mu w oczy – co gdybym nie był z nikim związany i powiedział ci, że bardzo mi się podobasz? - zastanawiałam się, co mu odpowiedzieć.
- Wtedy też bym na ciebie nie poleciała – odparłam – mi nie potrzeba jakiegoś gówniarza, który nie widzi niczego poza czubkiem własnego nosa. To Alicja jest najważniejsza. Co, byłbyś w stanie stać się dla niej ojcem? - prychnęłam – oczywiście, że nie. Po co ci wychowywanie obcego dziecka?
- I co, Mark wydaje się lepszym kandydatem ode mnie? - powiedział ironicznie.
- Wiesz, co. Ta rozmowa jest idiotyczna – próbowałam się wyrwać z jego objęć, ale był ode mnie silniejszy i ta scena musiała wyglądać komicznie.
- Puść mnie – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- Mark nie jest facetem dla ciebie – mówił to z takim przekonaniem. Zaczął mnie już irytować.
- A kto niby jest dla mnie odpowiedni, panie znawco?
- Nie wiem. Może przypomnij sobie przy kim czujesz to oddziaływanie? - powiedział – bo ja doskonale wiem, że to już nie jest Sandra.
Zamurowało mnie. Nie zdążyłam jednak odpowiedzieć, gdyż muzyka się skończyła i szatyn po prostu sobie poszedł. Czy on musi tak wszystko komplikować? Czemu nie da mi po prostu spokoju?
Zdezorientowana, wróciłam do stolika, przy którym nadal siedział Mark. Chwyciłam do ręki pełny kieliszek szampana i wypiłam go za jednym razem.
- Co, Gregor cię tak zamęczył? - spojrzałam zszokowana na twarz bruneta. Jeśli jeszcze jeden raz
któryś z nich będzie rzucał do mnie takie testy, to chyba strzelę mu po ryju. Nie skomentowałam jego słów.
- Moni, możemy pogadać? - u mojego boku pojawiła się Sandra. O nie. Jeszcze tego brakowało.
- Coś się stało? - spytałam.
- Nie tutaj. Muszę z kimś porozmawiać – spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. Zobaczyłam, ze w jednej ręce trzyma butelkę wina. Co jest grane? - może pójdziemy do biura?
- No dobrze – wzięłam do ręki swoją torebkę i przeprosiłam Marka. Obie skierowałyśmy się na zaplecze.
- Sandra, ale co się stało? Wydajesz się spanikowana – powiedziałam. Blondynka wyciągnęła swoje klucze i otworzyła drzwi do biura. Weszłyśmy do środka i zapaliłyśmy światło. Dziewczyna zamknęła za nami drzwi.
- Jeżeli z nikim o tym nie porozmawiam to chyba zwariuje – usłyszałam jej zrezygnowany głos. Usiadłyśmy na niewielkiej kanapie. Blondynka patrzyła gdzieś w bok a ja w spokoju czekałam, aż zacznie.
- Wydaje mi się, że Gregor mnie zdradza – otworzyłam usta ze zdumienia. Co? Brawo, nie mogłaś lepiej trafić.
- Dlaczego tak uważasz? - spytałam. Wzięłam z jej ręki wino i wypiłam jeden duży łyk.
- To przez to jego zachowanie – powiedziała – z jednej strony traktuje mnie jak przedmiot. Nie interesuje się mną, nie spędzamy ze sobą czasu – westchnęła – a z drugiej..momentami potrafi być aż nadzwyczaj miły i kochający. To do niego niepodobne.
- Sandra, to chyba nie oznacza, że już cię zdradza – uśmiechnęłam się do niej delikatnie. Blondynka wypiła łyk wina.
- A jeśli to tylko przykrywka? Jeśli po prostu udaje przede mną, że wszystko jest w porządku a tak naprawdę ma kogoś na boku? - spojrzała mi w oczy. W jej tęczówkach malował się czysty strach. Poczułam gulę w żołądku. Choć nie wydarzyło się między nami wczoraj nic aż tak złego to jednak miałam poczucie winy, że przyczyniłam się do trosk dziewczyny.
- A może po prostu potrzebujecie takiej szczerej rozmowy? - zaproponowałam – może omówcie kilka spraw, porozmawiajcie o uczuciach. W końcu nigdy nie dowiesz się prawdy, jeśli będziesz ignorować jego zachowanie.
- Wtedy w niedzielę, kiedy wyjechałam do Wiednia on był taki..oschły. Taki zimny. To nie ten sam Gregor, który kiedyś rzucał mi się do stóp – widziałam jak jej oczy się szklą. Automatycznie złapałam ją za dłoń i ją uścisnęłam.
- On cię kocha – właśnie okłamywałam samą siebie – w końcu jesteś jego narzeczoną. To tobie się oświadczył. Jesteś dla niego najważniejszą osobą w życiu – dodałam.
- A co jeśli zrobił to, bo po prostu po kilku latach trwałego związku trzeba podjąc jakąś decyzję? - spytała – przecież my nawet nie rozważaliśmy jeszcze tematu ślubu. - milczałam. Wiedziałam, co sądzi na ten temat Schlierenzauer. Wiedziałam, że ma wątpliwości. W dodatku te jego wyznania... Ale nie mogłam jej powiedzieć. Znienawidziłaby mnie za to. Jedyne, co mogłam jej i sobie obiecać to, że nie dam się nabrać na sztuczki szatyna.
- On jest jeszcze młody. Uważasz, że ma poukładane w tej głowie? - zaśmiałam się krótko – faceci to takie duże dzieci. Ty jesteś dojrzałą, twardo stąpającą po ziemi kobietą. To ty go musisz pociągnąć za rękę i powiedzieć, co trzeba zrobić. Nie czekaj nigdy na krok faceta, bo się go po prostu nie doczekasz – powiedziałam – uwierz mi, mam nieco doświadczenia. Ja urodziłam facetowi dziecko a on w dalszym ciągu myślał tylko o sobie i nie brał za nie żadnej odpowiedzialności. A miał 26 lat – patrzyła na mnie uważnie. Nie wiedziałam, czy udało mi się ją uspokoić.
- W łóżku też już jest nam coraz gorzej – w tym momencie musiałam wziąć kilka głębszych łyków wina – mam wrażenie, że on nie angażuje się w to emocjonalnie. Jakby...myślami był zupełnie gdzie indziej. A zresztą kochamy się już coraz rzadziej.. - westchnęła.
- Sandra, myślę, że to już nie jest moja sprawa – błagam, skończmy tą rozmowę. Nie potrafiłam obrać neutralnej strony i słuchać wersji każdego z nich. Nie w momencie, kiedy zaczęły się rodzić we mnie pewne uczucia..
- Chyba posłucham twojej rady i po prostu szczerze z nim pogadam – odparła – nie mam innego wyjścia. Albo dowiem się, o co chodzi albo będzie coraz gorzej.
- I to jest najlepszy pomysł – uśmiechnęłam się do niej. W sercu jednak czułam pustkę. Cholera, czy ja się zakochuje? Jeśli tak, to robię w tym momencie jeszcze gorszy błąd w swoim życiu niż bycie z Karlem przed pięcioma laty. Nie mogę nic czuć do szatyna. Nie zrobię tego Sandrze.
Nagle drzwi do biura się uchyliły. Odwróciłyśmy twarze w tamtą stronę. Stał w nich szatyn. Moje serce w niewyjaśniony sposób zaczęło bić szybciej.
- Co wy tutaj robicie? Szukałem was po całej restauracji – powiedział, wchodząc do środka.
- Przyszłyśmy sobie na takie babskie ploteczki – odpowiedziała blondynka, unosząc do góry butelkę wina. Szatyn spojrzał na mnie uważnie.
- Okej...a zamierzacie wrócić na salę? Sandra, goście się niecierpliwią – dodał.
- Tak, jasne. Zaraz będziemy – uśmiechnęła się do niego pogodnie. Tymczasem usłyszeliśmy dźwięk dzwonka mojej komórki. Kto mógł dziś się do mnie dobijać? Chwyciłam za torebkę i wyciągnęłam telefon. „Sasha DZWONI” widniało na ekranie. O cholera. To moja opiekunka. Miałam najgorsze przeczucia. Szybki ruchem nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Tak? Coś się stało? - powiedziałam spanikowana. Pozostała dwójka wpatrywała się we mnie uważnie. Jednak to co usłyszałam zmroziło mnie od środka.
- Jak to jesteście w szpitalu?! - krzyknęłam i wstałam z kanapy. Próbowałam wyłapać wszelkie informacje, jakie przekazywała mi Sasha – gdzie dokładnie? - spytałam nerwowo – zaraz tam będę! - rozłączyłam się.
- Co się stało? - spytał, przyglądając mi się z troską.
- Dzwoniła opiekunka Alicji. Mała chyba złamała sobie rękę – powiedziałam spanikowana i położyłam dłoń na ustach.
- Spokojnie – podeszła do mnie Sandra – jak to się stało?
- Nie wiem, ponoć Ala skakała na łóżku, straciła równowagę i całym ciężarem ciała spadła na tą rękę – Boże, moja córeczka.

- Zawiozę cię do tego szpitala – powiedział zdecydowanie Schlierenzauer.

**
Witajcie w ten słoneczny, wiosenny dzień!
Kolejny rozdział już za mną. Mam nadzieję, że wam się spodoba :)
Dziękuję za komentarze ^^
Ann

środa, 22 kwietnia 2015

5. Kropka nad "i"

Kochałam ten intensywny zapach cynamonu. Zawsze łączyłam przeróżne smaki dodając właśnie ten składnik. Był idealny. Postanowiłam użyć go i tym razem do wywaru z oliwy z oliwek i krojonej cebuli. Zabawne? Wszystkim niedowiarkom radzę spróbować a dopiero potem ocenić. Wolną ręką sięgnęłam do patelni, na której polędwiczki jagnięce nabierały złotego koloru.
Moją prywatną chwilę ze smakami przerwał głos szatyna, rozchodzący się co jakiś czas od rana po całej kuchni.
- Mark, dlaczego nikt mi nie powiedział, że trzeba zrobić podsumowanie wydatków z całego miesiąca? - mówił nieco zdenerwowany. Uśmiechnęłam się pod nosem. Biedny Gregorek przeżywa właśnie tydzień cierpienia bez Sandry.
- No przecież zawsze tak robimy – odparł niczym nie przejęty kucharz – raz w miesiącu przychodzi do nas księgowa i robi obliczenia a Sandra z Bastianem zwykle wypełniają raporty i robią kolejne zamówienia – odwróciłam się w stronę niedaleko stojących mężczyzn. Schlierenzauer miał minę jakby ktoś mu właśnie oznajmił, że wyburzają Bergisel. Nerwowo podrapał się po głowie.
- Szefie, przy okazji chciałam powiedzieć, że nikt nie zrobił zamówienia na warzywa – odezwała się Lidia, nasza pomoc kuchenna – nie mamy dziś prawie na czym pracować.
- Jak to nie było zamówienia? Przecież zamawianie warzyw to wasza robota – odpowiedział.
- Widzisz, Gregor – powiedziałam jak gdyby nigdy nic – wczoraj wieczorem zostawiłam ci kartkę z listą, czego potrzebujemy i w jakiej ilości – dodałam. Szatyn obdarzył mnie zrezygnowanym spojrzeniem.
- Naprawdę? - spytał niemal bezgłośnie. Zaśmiałam się cicho.
- Naprawdę. Ty miałeś dostęp do systemu wieczorem. Zawsze robi to ktoś z drugiej zmiany – pokręciłam głową – dobra, ludzie. Potrzeba nam nowej organizacji pracy – wszyscy pracownicy odłożyli swoje zajęcia i skupili się w miejscu, gdzie stali Gregor i Mark.
- Masz rację – odezwał się szef kuchni – jeżeli dalej będziemy pracować w tym chaosie to nici z całej imprezy rocznicowej.
- Co proponujesz? - spytał Gregor. Miał skrzyżowane ręce i zaciśniętą szczękę. Był ewidentnie zirytowany faktem, że jego pracownicy wiedzą o wiele lepiej, jak zarządzać tym biznesem.
- Mark musi zostać na kuchni. Bez niego nic dobrego stąd nie wyjdzie – powiedziałam i zauważyłam szczery uśmiech widniejący na twarzy bruneta – Bastian jak na razie nadal choruje, więc musimy poradzić sobie bez niego. Przykro mi Gregor, ale ty sam tego nie zrobisz. Pomogę ci z papierami – powiedziałam.
- Znasz się na tym? - spytał.
- Myślę, że wiem więcej niż ty – cała grupka zachichotała pod nosem. Szatyn mierzył mnie w tym momencie rozgniewanym wzrokiem.
- Dobra, to idźcie do tego biura a ja dokończę twoje danie. Ale nie oddam cię na długo, bo tu mi jesteś tak samo potrzebna. - odparł Mark.
- No to załatwione. Zobaczmy, co ty tam zmajstrowałeś – powiedziałam – idziemy? - spojrzałam mu w oczy. Czyżbym zraniła dumę samego Gregora Schlierenzauera?
- Jasne – powiedział po chwili wahania przez zaciśnięte zęby. Zdjęłam z siebie fartuch i powiesiłam go na wieszaku a potem ruszyłam ku biurze. Gregor podążył tuż za mną.
- Robisz to specjalnie, prawda? - usłyszałam jego głos tuż za swoimi plecami.
- Niby co? - odparłam beznamiętnie.
- Próbujesz mnie przed nimi wszystkimi skompromitować – powiedział.
- Gregor, ty sam robisz to w o wiele prostszy sposób – odparłam wchodząc do biura. Ma biurku zauważyłam stos porozwalanych wszędzie papierów, które z pewnością muszą być pomieszane. Westchnęłam głośno. Czeka nas kupa roboty. Nagle przede mną pojawiła się postać skoczka. Patrzył mi intensywnie w oczy.
- Jestem twoim pracodawcą. Chyba odrobina szacunku mi się jednak należy – uśmiechnęłam się lekko na ten komentarz.
- Przepraszam za moje słowa, szefie – powiedziałam słodko, przyjmując niewinną minkę. Widziałam, jak kąciki jego ust unoszą się ku górze.
- Wiesz, co? Ja już cię chyba w ogóle nie rozumiem – usłyszałam. Podeszłam do biurka i przysiadłam na wielkim czarnym fotelu. Chwyciłam do ręki kilka kartek i zaczęłam je przeglądać.
- Wiesz, co? Bo kobiety są z reguły skomplikowane – odpowiedziałam nawet na niego nie patrząc. Po chwili skoczek również podszedł do biurka i usiadł na jego rogu.
- Przez cały tydzień mnie unikasz – powiedział.
- Unikam? Skąd takie przypuszczenia?
- Bo od mojej niedzielnej wizyty prawie w ogóle się do mnie nie odzywasz, no chyba, że w sprawie pracy. Omijasz mnie szerokim łukiem – spojrzałam na niego.
- No raczej tak powinny wyglądać nasze relacje – odparłam zdecydowanie – ty jesteś moim szefem a ja twoja podwładną. Poza tym jesteś tak zabiegany od kilku dni, że nie chciałam ci przeszkadzać – dodałam.
- To znaczy, że nie możemy utrzymywać już żadnych kontaktów towarzyskich? - podniosłam gwałtownie głowę i na niego spojrzałam.
- Gregor, o co ci chodzi? - powiedziałam zrezygnowana.
- Jesteś teraz zła o to, że wtedy powiedziałem, że jesteś bardzo atrakcyjna? Sądziłaś, że cię podrywam? - oznajmił. Przez chwilę moje usta były lekko otwarte ze zdumienia. Nie wierzyłam, że właśnie to powiedział.
- No teraz to już przesadzasz – wróciłam do przeglądania papierów – próbujesz sobie ze mnie zakpić czy jak?
- Jasne, że nie – odparł szybko – po prostu...myślałem, że uda nam się zaprzyjaźnić – znów na niego spojrzałam. Gotowało się we mnie od środka.
- A o jakiego typu przyjaźni niby myślałeś? - spytałam – że ty będziesz mówił mi takie rzeczy a ja padnę w twoje ramiona i pójdę z tobą do łóżka? - powiedziałam nieco ostrzej. Tym stwierdzeniem zszokowałam nie tylko Schlierenzauera ale i samą siebie. Przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć.
- Uważasz, że mogę być takim typem faceta? - spytał. Było mi jednak głupio. Te słowa były zupełnie nie na miejscu.
- Gregor, przepraszam. Nie powinnam mówić ci takich rzeczy – westchnęłam.
- Dlaczego? Przecież dokładnie to masz na myśli – odparł – jestem w końcu wielkim gwiazdorem, który uważa, że może mieć wszystko.
- Posłuchaj – odezwałam się – ja..po prostu nie rozumiem twojego postępowania – utkwiłam spojrzenie w porozrzucane kartki – od samego początku zadajesz mi osobiste pytania, mam wrażenie, że za każdym razem wodzisz za mną wzrokiem i jeszcze te niby „wyrzuty sumienia”. Czego ty właściwie ode mnie chcesz? - spojrzałam w jego czekoladowe tęczówki.
- Chciałbym cię bliżej poznać – odparł – jesteś w nowym miejscu, nie znasz tu nikogo. Pomyślałem, że będę miły – patrzyłam na niego otępiała. Zrobiłam z siebie totalną idiotkę, mówiąc takie rzeczy. Pewnie sądzi, że lecę na niego jak jakaś napalona fanka i tylko udaję niedostępną.
- Dobrze, przepraszam, okej? Możemy nie wracać do tego tematu? Teraz to ja się kompromituję – widziałam jak uśmiecha się delikatnie.
- Co nie oznacza, że wcale tak nie sądzę – powiedział cicho – jesteś naprawdę fantastyczną dziewczyną – nie skomentowałam tego. Naprawdę nie miałam ochoty na takie rozmowy.
- Myślę, że takie komplementy powinieneś prawić Sandrze – odpowiedziałam zdecydowanie. Z jego twarzy automatycznie zniknął uśmiech.
- A co jeśli nie mam ochoty mówić tego właśnie jej? Co, jeśli w mojej głowie siedzi ktoś zupełnie inny? - szepnął. Jego spojrzenie było tak...hipnotyzujące. Nienawidziłam uczuć, które wzbudzał we mnie ten facet za każdym razem, gdy tak na mnie patrzył.
- To naprawdę nie moja sprawa – znów próbowałam udać, że sprawdzam coś w dokumentach – jeżeli macie jakieś problemy to wyjaśnijcie je między sobą.
- Monika...
- Nie, Gregor. Nie zostanę twoją cholerną powierniczką – powiedziałam nieco głośniej – tak się składa, że w tym waszym „konflikcie” kibicuję Sandrze, bo to ty ją krzywdzisz – spojrzał gdzieś w bok. Dobrze wiedział, że mam rację – możemy skupić się na pracy?
- Jasne, ok – odparł zrezygnowanym głosem i również począł segregować dokumenty. Zajęliśmy się tym w ciszy, nie odzywając się do siebie ani słowem. Myślałam, że odpuści. Ale z każdą minutą rosło między nami napięcie. Miałam wrażenie jakby to pomieszczenie było za ciasne dla nas dwojga. Było mi gorąco i z trudem czerpałam oddech. Jednak to, co zrobił szatyn chwilę potem było kropką nad „i”.
- Pieprzyć to wszystko – usłyszałam i zmarszczyłam brwi. Nim jednak zdążyłam zareagować, poczułam jego usta na swoich. W pierwszym momencie byłam tak zszokowana, że nie zorientowałam się, co się właśnie stało. Pocałował mnie tak zaborczo i tak mocno, że aż miażdżył mi usta. Trwało to jednak chwilę, bym z ogromną siłą odepchnęła jego ciało od siebie i wstała z fotela, stając jak najdalej od niego.
- Oszalałeś?! - krzyknęłam. Oddech miałam niewyrównany i płytki. Miałam ochotę go udusić.
- Właśnie to ci próbuję oznajmić – powiedział – coś dzieje się w mojej głowie odkąd zaczęłaś tu pracować.
- Gówno mnie obchodzi, co sobie ubzdurałeś w tej pokręconej główce! – nadal krzyczałam. Byłam na niego wściekła – nie jestem niczyją zabawką!
- Moni, przepraszam – patrzył na mnie ze strachem w oczach – wiem, że jestem debilem i że to było nie na miejscu.
- Masz narzeczoną, zapomniałeś? - złapałam się pod boki – jak możesz postępować w ten sposób wobec niej?
- Tak, wiem. Zdaję sobie sprawę, że to wszystko jest w stosunku do niej nie fair. Tylko ja już...
- To porozmawiaj z nią o tym a nie rzucasz się na mnie przy pierwszej lepszej okazji! - krzyknęłam – kto ci na to pozwolił?!
- Podobasz mi się – prychnęłam. On jest serio stuknięty.
- Lecz się, człowieku – pokręciłam głową z niedowierzaniem – po pierwsze mam córkę i przede wszystkim myślę o niej. Jeśli będę chciała mieć faceta to ma to być dla niej ojciec, rozumiesz? - podeszłam do niego bliżej i patrzyłam prosto w oczy – a po drugie nie mam zamiaru mieszać w czyimś związku. Z resztą, wybij sobie to wszystko z głowy – westchnęłam – lubię Sandrę a ty mnie coraz bardziej wkurzasz. Nie życzę sobie takich zagrywek z twojej strony – „choć cholernie na mnie działasz i uwielbiam te ciepłe oczy” dodałam w duchu – udam, że ten incydent nie miał miejsca i będziemy zachowywać się normalnie, jasne?
- Jak sobie życzysz – odpowiedział nie spuszczając spojrzenia.
- No i bardzo dobrze – podeszłam kilka kroków stając tyłem do niego, by się nieco uspokoić. To, co zrobił było po prostu szczeniackie, ale z drugiej strony nie mogłam okłamywać siebie samej, że chciałabym, by uczynił to ponownie.
Tą chorą sytuację uratowało raptowne szarpnięcie drzwi. Tuż za nimi stała blondynka. Przez moment myślałam, że spalę się ze wstydu choć ona niczego nie wie. Jednak uśmiechnęłam się do niej delikatnie i udawałam, że wszystko jest w porządku.
- Cześć wam – przywitała się wesoło, choć na Gregora spojrzała jakoś...”krzywo” - jak tam moja knajpa? Widzę, że na sali siedzą jeszcze jacyś klienci – powiedziała. Nie mogłam nie zaśmiać się na te słowa.
- Nie będę komentować umiejętności zarządzania twojego narzeczonego – na chwilę na niego spojrzałam, lecz szybko odwróciłam wzrok – ale staliśmy z resztą na straży tego miejsca. Myślę, że nie utoniemy – uśmiechnęłam się.
- Świetnie. Bo mnie przez cały tydzień zżerały nerwy i nie mogłam usiedzieć w spokoju.
- Poradziłem sobie, Sandra. Nie jestem małym dzieckiem – usłyszałyśmy chłodny głos szatyna. Blondynka albo nie słyszała albo nie chciała słyszeć tonu, w jakim to powiedział.
- Eee..to może ja was zostawię, bo mamy z Markiem jeszcze sporo roboty – odparłam – myślę, że oboje poradzicie sobie z tymi dokumentami.
- Jasne, dzięki za pomoc – uśmiechnęła się do mnie pogodnie. Nie odpowiedziałam jej na te słowa. Nie zerknąwszy ani razu więcej na postać skoczka szybkim krokiem opuściłam pomieszczenie. Kiedy tylko stamtąd wyszłam wypuściłam głośno powietrze, opierając się o chłodną ścianę.
- Co ty ze mną robisz człowieku? - potrzebowałam kilku chwil, aby się uspokoić. Nie mogłam a nawet nie chciałam teraz analizować tej sytuacji. Nie miałam na to sił.
Wróciłam do kuchni, gdzie wszyscy spokojnie zajmowali się swoimi zadaniami. Dostrzegłszy Marka, podeszłam do jego stanowiska.
- Już jestem, więc mogę sama dokończyć dania główne – powiedziałam obojętnie. Sądziłam, że dzięki pracy zaznam choć odrobinę spokoju, lecz nie mogłam się obyć bez uważnego spojrzenia bruneta.
- Coś się stało? - spytał.
- Nie, wszystko jest w porządku – odparłam krótko.
- Sandra przyjechała – powiedział.
- Tak, wiem. Zdążyłam się z nią przywitać – milczał przez chwilę.
- Moni...bo tak się zastanawiałem .. - zerknęłam na niego. Był..spięty? O co może mu chodzić? - wiem, że nie znamy się zbyt długo i w ogóle... - przeczesał włosy. O nie, kolejnego adoratora mi zdecydowanie nie potrzeba.
- No wyduś to z siebie – mimo wszystko zachęciłam go do kontynuowania.
- Nie chciałabyś gdzieś..wyjść razem po pracy, czy coś? - to właśnie przypuszczałam. Spojrzałam na niego. Powinnam właśnie cieszyć się z tego, że od tak długiego czasu ktoś próbuje się ze mną umówić a w środku gościła jedynie obojętność.
- Masz na myśli randkę? - spytałam.
- Tak..chyba tak – odparł nieśmiało. Westchnęłam. Lubiłam Marka, ale randka? Ten pomysł wydawal mi się totalnie nie na miejscu. Spojrzałam gdzieś za plecy bruneta. Kilka metrów od nas w progu stał Gregor. Przyglądał nam się uważnie. Jego mina mówiła, że dokładnie wszystko słyszał.
Zastanowiłam się przez chwilę. A może to dobre rozwiązanie, by wreszcie się go pozbyć? To będzie takie trochę wykorzystanie chłopaka, ale jeśli to jedyne wyjście? Z resztą może to spotkanie okaże się nadzwyczaj udane?
Ponownie spojrzałam w oczy bruneta i posłałam mu jeden z najpiękniejszych uśmiechów.
- Z miłą chęcią gdzieś z tobą wyjdę – odpowiedziałam. Widziałam te iskierki szczęścia w jego oczach. Zerknęłam na wejście do kuchni. Szatyna już tam nie było.

**
Co sądzicie o tym rozdziale?
Nie wiem, czy nie za wcześnie doprowadziłam do takiej sytuacji. Ale zobaczymy jak dalej się to rozwinie ^^



sobota, 18 kwietnia 2015

4. Nocna wizyta

- Zawiodłam się na tobie, Gregor. To twój interes a w ogóle o niego nie dbasz. Wszystko zwalasz na mnie – usłyszałem pretensje w jej głosie. Westchnąłem i wziąłem kolejny łyk piwa. Smakowało mi dziś wyjątkowo dobrze.
- To był twój pomysł, żeby otworzyć tą restaurację – odparłem – i sama chciałaś zostać menadżerem, więc nie narzekaj teraz na zbyt dużą ilość obowiązków – spojrzałem na nią. Na jej twarzy widniało niedowierzanie. Przez chwilę nic nie odpowiedziała.
- To ja przez cały tydzień, dzień w dzień charuje. Nie mam ani chwili odpoczynku. Jeżdżę, załatwiam sprawy od firmy do firmy. Wykonuje za ciebie większość rzeczy a ty jesteś mi jedynie w stanie powiedzieć, że to był mój pomysł więc mam zacisnąć zęby i nie narzekać? - jej głos nasycony był ironią i pogardą.
- Posłuchaj, z mojej pasji zrobiłaś obowiązek. Ja lubię gotować dla własnej przyjemności. Lubię odkrywać nowe smaki, ale tylko i wyłącznie dla siebie. Mam już zawód, który przynosi mi korzyści i wymaga niemal ciągłego poświęcania czasu. Kocham to. Nie mam zamiaru odpuszczać ze skokami, bo tobie zachciało się prowadzić jakąś restaurację! - krzyknąłem. Wiedziałem, że postępuje zbyt ostro, ale w tym momencie nie miało to dla mnie wielkiego znaczenia.
- To dlaczego się na to wszystko zgodziłeś, co? - tym razem i ona krzyczała – czemu się nie sprzeciwiłeś, kiedy miałam już przygotowany plan i znaleziony lokal? I co, po roku raczyłeś przyznać się do tego, że nie potrzebujesz tej knajpy? Nie, no fantastycznie – prychnęła i zaczęła krążyć nerwowo po kuchni. Nie powinienem jej tak traktować. Tylko czemu mnie to teraz nie obchodziło?
- Sandra, przestań panikować – postawiłem butelkę na blacie kuchennym i zacząłem się jej przyglądać – przecież wszystko idzie dobrze. Nie plajtujemy, mamy wykwalifikowanych pracowników a klienci tylko nas chwalą – dodałem.
- A przyszło ci może do głowy dzięki komu ta restauracja nienagannie prosperuje? Kto tym wszystkim zarządza, dba o terminy, rachunki, wypłaty dla pracowników? No kto? - podeszła do mnie i stanęła tak, że nasze twarze dzieliło od siebie tylko kilka centymetrów – gdyby nie ja ten burdel na kółkach do tej pory by nie istniał – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy – ale nie doczekałam się jeszcze od ciebie żadnej wdzięczności. Zero stwierdzenia, że doceniasz jak się staram. Nawet Monika zauważyła, że za dużo pracuje, że chodzę przemęczona i potrzebuję odpoczynku. A mój własny narzeczony? - pokręciła głową – mój własny narzeczony nie widzi nic więcej niż czubek własnego nosa i woli spełniać swoje zachcianki zamiast się o mnie zatroszczyć! - ostatnie słowa to był istny krzyk.
Czy byłem aż tak zaślepiony własną osobą, żeby tego wszystkiego nie zauważyć? Przecież wiem, że przychodzi późno a wstaje i wychodzi jeszcze zanim się obudzę. Ciągle gdzieś biega i odbiera tysiąc telefonów dziennie. Wiedziałem to. Ale nie potrafiłem już powiedzieć jej jakiegoś ciepłego słowa. Nie umiałem z nią normalnie rozmawiać. Po tych kilku latach coś zmieniło się w moim stosunku do blondynki. Kiedyś troszczyłem się o nią jak tylko mogłem. Chciałem, żeby jeździła ze mną na każde zawody, bo wierzyłem, że przynosi mi szczęście. Byłem gotowy rzucić wszystko, kiedy potrzebowała mojej pomocy. Kochałem ją jak szalony. Ale od tamtej pory coś..wygasło. Nie czułem do niej tego żaru, jak na początku. Imponowało mi to, że była kilka lat starsza, dojrzała. Podobało mi się. Ja byłem wtedy jeszcze gówniarzem i dzięki niej nauczyłem się życia. A teraz? Sam już nie wiem. Co raz mniej mam cierpliwości i chęci do tej kobiety. I nawet w tym momencie zachowywałem się jak ostatni gbur, w ogóle nie interesując się jej potrzebami. W pewien sposób słowa dziewczyny przemówiły do mojego rozumu, ale nie chciałem dać za wygraną.
- Oczywiście, że cię rozumiem. Ale weź pod uwagę, że ja też mam swoje obowiązki. Nie zajmuje się jedynie tą restauracją. Mam sklepy, które wymagają poświęcenia czasu. Za miesiąc wznawiam treningi. Dobrze wiesz, na co się pisałaś – powiedziałem, podnosząc ton. Widziałem, jak jej oczy się zaszkliły. Wiedziałem, jak się hamuje, by nie wylać tych łez.
- Wiesz co, Gregor? - tym razem odezwała się bardzo cicho – myślę, że tak uzdolniony człowiek jak ty sam sobie poradzi z tą restauracją – szepnęła – w końcu udaje ci się połączyć tyle zajęć naraz. Co to dla ciebie? - prychnęła – wyjeżdżam na tydzień do Wiednia. Radź sobie sam – mówiąc to poszła w kierunku sypialni a wracając ciągnęła za sobą walizkę. Zaczęła zakładać buty i kurtkę.
- Co ty wyprawiasz? - spytałem zszokowany. Myślałem, że dziewczyna jedynie próbuje wzbudzić we mnie jakąś wrażliwość. Że nie mówi na poważnie.
- Wyjeżdżam, przecież ci to oznajmiłam – powiedziała. Będąc już gotową do wyjścia chwyciła swoją torebkę a w drugiej ręce trzymała walizkę.
- Nie dzwoń do mnie, bo chcę mieć teraz spokój. Jadę na urlop – odparła – telefon służbowy też będę miała wyłączony, więc wszyscy dostawcy będą dzwonić do ciebie. Aha, w sobotę jest impreza rocznicowa. Musisz zająć się jej organizacją. Prawdopodobnie do tego czasu jeszcze wrócę – dodała – życzę ci miłego tygodnia. Dobranoc. - otworzyła drzwi i tak po prostu zostawiła mnie samego. SAMEGO. Z całą knajpą i pracownikami na głowie. Nawet nie chce sobie wyobrażać, jaki Sajgon mnie czeka. Jest jeszcze Bastian, no ale on przecież choruje. Podrapałem się po głowie. Oszalała. Zupełnie oszalała. Ja nie dam rady!
„Weź się w garść, Schlierenzauer” - powiedziałem sobie w duchu. Dlaczego niby mam sobie nie poradzić? Mam tysiąc innych zobowiązań i jakoś wszystko udaje mi się pogodzić. Co się będę przejmował tą restauracją? Jestem dorosłym, odpowiedzialnym facetem. Właścicielem tej knajpy. Umiem prowadzić biznes. Żadna baba nie będzie mi wmawiać, że to nieprawda.
Przymknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech, by się uspokoić. Monika. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy. Nie Sandra. Nie moja własna narzeczona a Monika. Dziewczyna z trudną przeszłością. Dlaczego nie mogę wybić jej sobie z głowy? Ona w ogóle nie powinna mnie interesować. Nie powinienem o niej rozmyślać ani śnić, tak jak to było przez kilka ostatnich nocy. I zamiast mieć wyrzuty sumienia za to, jak przed 10 minutami potraktowałem Sandrę, mam wyrzuty sumienia za moją dzisiejszą wścibskość. Ta kobieta wzbudza we mnie jakieś dziwne uczucia. Przyciąganie, jakie powinienem czuć do Sandry, czuję do niej. To jej postać stała się moim narkotykiem. Lubię na nią patrzeć, podziwiać jej urodę i widzieć szeroki, beztroski uśmiech na jej twarzy. Tylko to nie ona powinna tak na mnie działać. A jednak..nie potrafiłem inaczej.
Zerknąłem na zegarek wiszący na ścianie. 20.30. Jeszcze nie jest tak późno, by złożyć jej wizytę. Nie zastanawiając się długo nad tym, że wypiłem pare łyków piwa, sięgnąłem po kluczyki do samochodu i ruszyłem ku drzwiom.

Spojrzałam na mojego śpiącego aniołka. Oddychała spokojnie, w jednaj ręce trzymając Pana Uszatka. Obok niej na kołdrze ułożyła się Milka, która postanowiła pójść w ślady dziewczynki. Uśmiechnęłam się na ten widok. Bezszelestnie zgasiłam niewielką lampkę i wyszłam z pokoju. Kochałam bezgranicznie moje dziecko. I choć nie planowałam zostać mamą w tak młodym wieku, za nic w świecie nie chciałabym zmieniać przeszłości. To ta mała kruszynka sprawia, że mam dla kogo żyć. Że czuję sens bycia na tym świecie. Bo oprócz niej nie mam przy sobie nikogo.
Kiedy miałam zamiar usiąść wygodnie na kanapie i poczytać książkę, usłyszałam pukanie do drzwi. Zdziwiłam się. Nie miałam pojęcia kto o tak późnej porze może czegoś ode mnie chcieć.
Chwyciłam swój satynowy szlafrok i narzuciłam go na siebie. Podeszłam do drzwi i zajrzałam przez wizjer. Co on tutaj robi? Zdziwiło mnie to. Przekręciłam zamek w drzwiach i powoli je uchyliłam. W progu stał szatyn. Jego mina wyrażała skruchę i upokorzenie.
- Hej – szepnął. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Czułam się głupio, że mój własny szef składa mi wizytę o tak późnej porze a ja w dodatku stoję przed nim w negliżu.
- Co ty tutaj robisz? - spytałam, okrywając się nieco szczelniej kawałkiem materiału.
- Chciałem z tobą porozmawiać.
- A to nie mogło zaczekać do jutra? - przyjrzałam mu się uważnie.
- Nie, bo nie mógłbym zasnąć przez te wyrzuty sumienia – odparł. Po chwili wahania zdecydowałam się wpuścić go do środka. Zamknęłam cicho drzwi.
- Luśka już śpi, więc bądź cicho – pokiwał głową na znak zgody. Ręką wskazałam, by udał się za mną do dużego pokoju. Miałam szczęście, że nie narobiłam dziś bałaganu i że nie ścieliłam jeszcze łóżka. Stanęłam na środku pomieszczenia i spojrzałam na mężczyznę.
- Słucham? - skrzyżowałam ręce.
- Chciałem cię przeprosić – usłyszałam. I to niby nie mogło poczekać do jutra?
- Nie jestem na ciebie obrażona. Po prostu nie lubię, jak ktoś wtrąca się w moje prywatne sprawy. A szczególnie jeśli tym kimś okazuje się być mój szef – szepnęłam. Milczał przez chwilę.
- Dobrze wiesz, że nie musisz mnie jakoś specjalnie traktować. Oboje jesteśmy młodzi i to dziwnie wygląda – dodał – a poza tym..masz rację. Nie powinienem zadawać ci tych wszystkich pytań. To nie w porządku. I to nie moja sprawa – schował ręce w kieszenie i spojrzał w bok.
- No a Sandra? Pozwoliła ci tak sobie teraz do mnie przyjechać, bo nękały cię wyrzuty sumienia?
- Pokłóciliśmy się – odparł jak gdyby nigdy nic – wyjechała na tydzień do Wiednia – zaskoczył mnie. Czyżby Sandra wyrzuciła mu te wszystkie pretensje, jakie w sobie od dawna dusiła?
- Może w końcu ją trochę docenisz. Zobaczysz jak to jest mieć na głowie całą restaurację – powiedziałam a on spojrzał mi w oczy.
- Mówiła ci coś?
- Owszem. Miałyśmy kilka...szczerych rozmów. Gregor, ty naprawdę źle ją traktujesz. Wiem, że w tym momencie mam najmniej do powiedzenia, ale ona stara się dla ciebie jak może, wylewa z siebie siódme poty, by tylko ci wszystko ułatwić a ty nie domyśliłeś się, żeby jej choć raz powiedzieć „dziękuję” - patrzył na mnie intensywnie. Nie wiem, czy te słowa na niego zadziałały.
- To nie tak, że ja tego nie doceniam – powiedział i usiadł na kanapie – wiem, że potrzebuje odpoczynku. I że dużo pracuje. Tylko, że...ja wcale nie chciałem otwierać żadnej restauracji. To ona się na to uparła i przez kilka miesięcy chodziła za mną z tymi wszystkimi papierami. Stwierdziłem, że jeśli już pozałatwiała formalności, to dam jej wolną rękę – westchnął – a teraz czepia się mnie, że nie mam czasu na to, by jej pomóc i wszystko zwalam na jej odpowiedzialność.
- Powiedziałeś jej to?
- Tak, ale ona myśli, że dopiero teraz doszedłem do tego wniosku. Przecież nie zamknę knajpy. Zbyt wielu ludzi na mnie polega i nie chcę nikomu odbierać miejsca pracy – to prawda. Gdyby nagle zdecydował się zamknąć biznes, wielu z nas straciłoby zatrudnienie.
- No ale przecież możesz ją komuś sprzedać – zaproponowałam, przysiadając się do niego – jeżeli wiesz, że nie jesteś w stanie sobie z tym poradzić to oddaj lokal w dobre ręce i masz z głowy – dodałam.
- Sandra się nie zgodzi – odparł – poza tym ja nie jestem człowiekiem, który chwyta się jakiejś rzeczy a gdy przychodzą problemy to po prostu idzie drogą na skróty. Wziąłem odpowiedzialność za tą restaurację i będę prowadził ją do końca – powiedział zdecydowanie, patrząc się na mnie tymi czekoladowymi oczami, które nieco mnie rozpraszały.
- No to nie wiem...zatrudnijcie jeszcze kogoś do pomocy. Podzielą się z Sandrą obowiązkami i każdy będzie zadowolony – nie miałam więcej pomysłów. Z resztą takie sprawy powinien omawiać z Sandrą.
- Będę musiał jakoś się nad tym wszystkim zastanowić.
- Tylko wiesz, że ona robi to dla ciebie – znów na mnie spojrzał – chciała być blisko, spędzać z tobą więcej czasu. Ona bardzo cię kocha.
- No właśnie. A ja nie wiem, czy czuję do niej jeszcze to samo – usłyszałam i otworzyłam usta ze zdumienia. On chyba żartował.
- Przecież jesteście taką dobrą parą. Wydajecie się być szczęśliwi – powiedziałam.
- I widzisz? To są chyba jedynie pozory – spojrzał gdzieś w bok – niby wszystko gra a jednak...coś między nami nie iskrzy. Przynajmniej z mojej strony. Nie wiem, czy potrafię czuć do niej to samo co kiedyś..
- Wybacz, Gregor, ale o takich sprawach powinieneś rozmawiać z nią. Albo chociaż z kimś bliższym.
Nagle wstał i zaczął krążyć po pokoju, rozglądając się wokół. Dostrzegłam, jak chwyta do ręki zdjęcie, na którym byłam w 7. miesiącu ciąży i stałam roześmiana przy choince. Widziałam, jak kąciki jego ust delikatnie unoszą się ku górze. Milczałam. Ta wizyta zdecydowanie zaczynała się robić niestosowna. Po chwili odwrócił się w moją stronę i obdarzył intensywnym spojrzeniem.
- Mogę mieć jeszcze jedno pytanie? Takie osobiste? - szepnął a mi znowu zaczęło robić się duszno przez to spojrzenie. Oparł się o szafę i czekał na pozwolenie.
- Słucham? - odezwałam się niemal szeptem.
- Jak ty sobie radzisz z tym wszystkim sama? Co mówisz Ali, gdy pyta o ojca? - zaskoczył mnie. Choć znów poruszył ten drażliwy temat, teraz mi to jakoś nie przeszkadzało.
- Prawdę. Że kiedyś daleko wyjechał i nie wiem, kiedy wróci – westchnęłam – Gregor, on nie był facetem, który nadawał się na ojca. On nawet nie nadawał się do prawdziwego związku – spuściłam wzrok – na początku było fajnie. Nie znałam nikogo w Austrii a on mnie we wszystko wdrożył. Pomagał mi i mojemu bratu. Byłam po uszy zakochana w nieodpowiednim człowieku.
- Tęsknisz jeszcze za nim? - szepnął. Znów na niego spojrzałam. I to był mój błąd. Teraz mógł czytać ze mnie jak z książki.
- Nie – powiedziałam zdecydowanie – za wiele razy mnie zawiódł. Gdy zostawiałam mu małą pod opiekę, potrafił upić się do nieprzytomności i w ogóle nie zważać na to, że płacze, bo jest głodna albo trzeba ją przewinąć. Za dużo było awantur..za wiele złego – wzięłam głośno powietrze – wolę, żeby Ala nie miała ojca niż żeby był nim ktoś taki. Z resztą sam się jej poniekąd wyrzekł.
- Bił cię? - w jego głosie było słychać determinację. To pytanie zmroziło mnie od środka. Jednak jeśli powiedziało się A to trzeba powiedzieć B.
- Zdarzało się – na jego twarzy pojawił się szok a zaraz potem czysta złość. Dostrzegłam, że jest cały spięty. Przed moimi oczami stawały obrazy pijanego Karla, który nie kwapił się do opieki nad córką, ale chętnie podnosił rękę, kiedy coś mu nie pasowało.
- To zwykła świnia. Męski bokser – prychnął. - Jak można krzywdzić osobę, którą się kocha? Nie rozumiem, jak można tak postępować. Z resztą mała nie jest tutaj niczemu winna. Tylko prawdziwy szmaciarz zostawia kobietę, która urodziła mu dziecko! – z tonu jakiego używał biły nienawiść i pogarda. Miałam wrażenie, że jest rozgniewany. Kątem oka dostrzegłam, jak zaciska pięści.
- Gregor, w życiu bywają gorsze sytuacje. Mam przynajmniej pracę, dach nad głową. Niczego nam nie brakuje.
- Gorsze sytuacje? A jest coś gorszego niż stosowanie przemocy? - patrzył na mnie uważnie a w jego oczach widziałam płomienie - Twojej córce brakuje ojca a ty też nie powinnaś być z tym wszystkim sama – powiedział dobitnie.
- A kto zechce związać się z samotną matką? - spytałam ironicznie.
- Daj spokój. Każdy facet musi się za tobą oglądać. Jesteś młodą i atrakcyjną kobietą – odparł. Byłam zaskoczona jego słowami, ale jednocześnie...spodobały mi się.
- No wiesz, ale po ciąży nie odzyskałam takiej idealnej figury – powiedziałam, lekko się uśmiechając. Dawno nie słyszałam takich komplementów na swój temat. Poza tym chciałam, żeby nieco ochłonął. Powoli wyraz jego twarzy złagodniał.
- Jestem pewien, że nie jedna kobieta, która nie urodziła jeszcze dziecka zazdrości ci tej figury – dodał i lustrował mnie wzrokiem od góry do dołu. Nagle poczułam się jakbym miała na sobie jedynie bieliznę a nie szczelny szlafrok. Powiedział to takim głosem, który sprawił, że prawie mnie przekonał.
- Gadasz głupoty – zaśmiałam się cicho i chwyciłam poduszkę. Od Karla słyszałam jedynie, że po porodzie zrobiły mi się rozstępy i że lepiej jakbym wykupiła sobie karnet na fitnes.
- Nieprawda. Gdybym był wolnym strzelcem i cię kiedyś spotkał, to uganiałbym się za tobą do skutku. Taka kobieta to skarb i tamten frajer okazał się głupi, robiąc wszystko by stracić was obie – odpowiedział. O cholera, on był zupełnie poważny.
- Gregor, myślę, że ta rozmowa schodzi na niepewny grunt – odparłam, podnosząc się z kanapy – jest późno a oboje musimy iść rano do pracy.
- Dlaczego mi nie wierzysz? - szepnął, zbliżając się na niebezpieczną odległość – naprawdę jesteś piękna. Pod każdym względem..
- Gregor.. - nie zdążyłam jednak dokończyć, gdyż w progu pojawiła się zaspana Alicja. Nasze głosy musiały ją obudzić. Trzymała swojego misia a u jej nóg plątała się równie zaspana Milka.
- Mamusiu, miałam zły sen – odezwała się po polsku. W ogóle nie zwracała uwagi, że w pomieszczeniu nadal stoi szatyn. Jej mina wskazywała, że za chwilę się rozpłacze.
- Już kochanie, jestem przy tobie – również odezwałam się w ojczystym języku i podeszłam do dziewczynki, biorąc ją na ręce. Przytuliłam ją mocno do serca, lekko kołysząc i szeptałam do ucha, by się uspokoiła. Zerknęłam na Schlierenzauera. Nadal się we mnie wpatrywał.
- Nauczyłaś ją mówić w obu językach? - nie krył podziwu.
- Chciałam, by znała oba. Kiedyś możemy przecież wrócić do Polski – szepnęłam. Miałam wrażenie, że w tym momencie wyraz jego twarzy się zmienił.
- Chyba pora, żebym już sobie poszedł – powiedział cicho.
- Już późno – szepnęłam, nadal podtrzymując spojrzenie. Mała w tym czasie zdążyła usnąć na moich rękach. Skoczek podszedł do mnie. Jeżeli nie przestanie tak patrzeć to zaraz chyba tu padnę.

- Dobranoc – powiedział i delikatnie pogłaskał małą po główce a mnie...pocałował w policzek. Nie wiedziałam, jak mam zareagować. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, szatyn ruszył do drzwi i wyszedł.
**
Witajcie!
Mam nadzieję, że ten rozdział bardziej przypadnie Wam do gustu. Miłego weekendu :D

wtorek, 14 kwietnia 2015

3. Brawo, Schlierenzauer.

Rozkoszowałam się przepiękną, kwietniową niedzielą bawiąc się z Alą na naszym osiedlowym placu zabaw. Pogoda była dziś wyśmienita. Słońce ogrzewało ziemię i powoli pobudzało do życia rozkwitającą zieleń wokół. Kiedy tylko wstałyśmy, od razu wiedziałyśmy, że na pewno nie zmarnujemy tego dnia na siedzeniu w domu. Nałożyłam swoje okulary przeciwsłoneczne i wystawiłam stęsknioną twarz na ciepłe promienie słoneczne.
- Mamo? Chyba jestem głodna – spojrzałam z uśmiechem na córkę. Dwa warkoczyki, które zaplotłam jej rano już dawno się rozwaliły a włosy były rozwiane w każdą stronę. Policzki miała zaróżowione od wysiłku z jakim pokonywała przed sekundą tor przeszkód a oddech przyspieszony. Już dawno zdążyła zrzucić swoją czerwoną wiosenną kurtkę, która leżała teraz obok mnie na ławce i poddała się urokom tego dnia. Na placu roiła się dziś gromada takich maluchów z rodzicami, więc moje towarzystwo było jej zbędne.
- Albo wiesz co? Zjadłabym jakieś pyszne ciastko z kremem śmietankowym – powiedziała z zachwytem. Nie wątpię, że po dzisiejszych wyczynach ma chęć na jakąś dużą porcję słodyczy.
- I gorącą czekoladę? - pokiwała głową energicznie. Posadziłam sobie dziewczynkę na kolanach i zaczęłam poprawiać jej potarganą fryzurę – to może przejdziemy się do mojej restauracji, co? - spytałam. Ona odwróciła swoją główkę w moją stronę i cała ożywiona odparła:
- Mamusiu, a będzie tam Schlieri?
- Nie wiem. Może ma dzisiaj wolne – odpowiedziałam – ale za to podają tam najlepsze ciastka kremowe na świecie – dodałam.
- No to idziemy koniecznie – powiedziała zdecydowanie a ja zachichotałam. Kiedy dziewczynka była już w miarę porządnie uczesana i nałożyła na siebie swoją kurtkę, wzięłam ją za rączkę i ruszyłyśmy w stronę mojego miejsca pracy.

- Cześć, kruszynko – powitała nas wesoło moja szefowa, roztwierając ramiona na przywitanie dziewczynki, która z wesołą miną się do niej przytuliła. Popatrzyłam na tą scenę z uśmiechem – co tam u ciebie słychać? - spytała blondynka.
- Byłyśmy z mamusią na placu zabaw i było strasznie fajnie – odpowiedziała – pokonałam najszybciej ze wszystkich taki wielki tor przeszkód – dodała.
- No to super. I pewnie zgłodniałaś, co? - spytała rozbawiona.
- Taaak! Chce mi się ciastka z kremem i jeszcze gorącej czekolady.
- Myślę, że coś na to poradzimy – puściła do niej oczko i dała znać Niki, naszej kelnerce, by wykonała zamówienie. Podeszłam do obu pań i cmoknęłam tą starszą w policzek na przywitanie. Zdjęłam swój płaszcz i usiadłam na wysokim krześle przy barze.
- Wiosenny spacer? Zazdroszczę. Też bym chciała się stąd choć na chwilę wyrwać. Na dworze jest taka śliczna pogoda – powiedziała nieco przygaszona, patrząc rozmarzona przez okna na rozświetloną w słońcu ulicę.
- To co tutaj jeszcze robisz? Nie masz nawet wolnej niedzieli? - spytałam.
- Powinnam mieć, ale Bastian się rozchorował – Bastian to nasz „drugi mózg” zarządzający tym miejscem – no i musiałam dziś przyjść. Ale za to odbiorę sobie wolne w tygodniu. O ile będę miała jak – powiedziała, wzdychając. Nie no, czy ta kobieta nie ma prawa do odpoczynku?
- Dziewczyno, weź sobie wreszcie jakiś urlop – powiedziałam – przecież Gregor jest jak na razie na miejscu, papierami zajmie się Bastian a Mark zaopiekuje się kuchnią – spojrzała na mnie uważnie.
- Teraz nie mogę. Przecież za tydzień urządzamy tą imprezę rocznicową – odparła a ja zmrużyłam oczy, zdezorientowana – to ty nic o tym nie wiesz? - patrzyła na mnie zdumiona.
- No właśnie nie bardzo. Jaka znowu impreza rocznicowa?
- W przyszłą sobotę mija rok od otwarcia restauracji – uśmiechnęła się – urządzamy tu taką małą imprezę dla wszystkich pracowników i osób zaangażowanych w ten biznes – wyjaśniła – przecież Gregor miał cię o tym poinformować. Przez piątkowy wieczór będzie mnóstwo przygotowań, żebyśmy nie mieli zbyt dużo roboty w samą sobotę.
- Nic takiego mi nie mówił – odpowiedziałam szczerze – pewnie wypadło mu z głowy.
- Jak zwykle – odparła ironicznie – mam nadzieję, że w ogóle pamięta, że ta impreza ma się odbyć – zaśmiałam się cicho. Co jak co, ale ta wersja była bardzo prawdopodobna. Po chwili blondynka postawiła przede mną filiżankę kawy a małej przyniesiono ciastko z kremem i kubek czekolady.
- Smacznego – Sandra uśmiechnęła się do dziewczynki, która jedynie pokiwała głową, gdyż usta miała już pełne kremu śmietankowego. Jedynie westchnęłam.

Nie wiem, po jaką cholerę mam wypełniać te sprawozdania. Przecież ja kompletnie nie znam się na takich rzeczach ani na tych wszystkich obliczeniach. Zirytowany, skierowałem się do sali, gdzie ponoć przebywa moja narzeczona. Nie mam zamiaru w taki ładny dzień siedzieć w biurze i zajmować się tymi pierdołami. Pchnąłem drzwi prowadzące z zaplecza na salę dla gości i spojrzałam w kierunku baru. Blondynka stała tam roześmiana i rozmawiała...z Moniką? A co ona tu dzisiaj robi? Podszedłem do obu kobiet, przerywając im tą wesołą pogawędkę.
- Cześć – obie skierowały swe spojrzenia na mnie. Ja natomiast patrzyłem tylko i wyłącznie na nią. Na jej twarzy malował się beztroski uśmiech a oczy świeciły, jakby z radości. Wyglądała ślicznie. Jak zawsze zresztą. Nawet w tym kuchennym fartuchu pobudzała moje zmysły. Jej ciemne, długie włosy były nieco rozwiane od wiatru. Usta pomalowane malinową szminką a ciemne oczy podkreślone lekkim makijażem. Zauważyłem, że włożyła dziś na siebie kolorową spódnicę w kwiaty i dopasowaną do niej bluzkę. Szkoda, że nie mogę sobie jeszcze popatrzeć na te zgrabne nogi, ukryte za barem...
- Cześć, Gregor – odpowiedziała wesoło i podparła swój podbródek. Wyglądała uroczo. Nie tak..poważnie jak każdego dnia w pracy.
- Co? Już ci się znudziło wypełnianie tych papierów? - usłyszałem głos mojej narzeczonej i przerzuciłem swe spojrzenie na nią. Również się uśmiechała i na szczęście nie zwróciła uwagi na ten, ewidentnie, zbyt długi wzrok ulokowany w twarz brunetki. Otworzyłem teczkę, gdzie widziałem jedynie rozmazane kratki i cyferki.
- Sandra, błagam. Ja nie dam rady tego zrobić. - powiedziałem zrozpaczonym głosem. Obie zaczęły się ze mnie śmiać. Zmarszczyłem czoło.
- Kochanie, nie pękaj – obie ponownie zaniosły się głośnym śmiechem. Trwało to na tyle długo, że musiały ocierać łzy spod oczu. Skrzyżowałem ręce – no przepraszam – powiedziała – zostaw to na biurku, jutro sama skończę.
- Dzięki, skarbie – pocałowałem ją w czoło. Nareszcie spokój.
- Ala, jesteś cała umorusana na twarzy. Chodź no tu – spojrzałem na Monikę, która właśnie schodziła ze stołka i podeszła do jakiejś dziewczynki, której obecności wcześniej nie spostrzegłem. Chwyciła do ręki serwetkę i wytarła małej buzię, całą, zdaję się w kremie. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z uderzającego podobieństwa między brunetką a tą dziewczynką. Ten sam kolor włosów, ten sam wyraz twarzy. Identyczny kolor oczu. Zobaczyłem jak kobieta mówi coś po cichu do małej na co obie reagują śmiechem. Następnie dziecko dało jej całusa w nos. Stałem tak zdumiony tą sceną.
- Gregor, możesz na chwilę? - odwróciła się w moim kierunku i spytała. Nie wiedząc, o co chodzi, podszedłem do nich obu. Dziewczynka stała nieśmiało i tuliła się do ciała brunetki.
- Chciałam ci przedstawić być może jedną z twoich najwierniejszych fanek – uśmiechnęła się do mnie – to moja córka, Alicja – dziewczynka stanęła naprzeciwko mnie i patrzyła na mnie tymi samymi ciepłymi oczami, jakie posiada jej mama.
- Cześć, Alicja – ukucnąłem przy niej – miło mi cię poznać – uśmiechnąłem się do niej i choć widziałem niepewność na jej buzi, zaraz odwzajemniła mi tym samym.
Boże, ona do złudzenia była podobna do Moniki. Jak dwie krople wody.
- Lubisz oglądać skoki narciarskie? - spytałem a ona pokiwała na zgodę – o widzisz, a twoja mama mówiła, że sama chyba nie bardzo – mówiąc to spojrzałem do góry na twarz brunetki. Uśmiechnęła się pogodnie.
- Bo mama nie ogląda żadnego sportu – odpowiedziała mała – ja oglądam skoki z moim wujkiem i wszystko wiem, ale wujek teraz już z nami nie mieszka i pewnie nie będę miała z kim – przyjrzałem się jej uważnie. Kim był ten „wujek”? Brat czy chłopak mamy? Dziewczynka wspomniała, że już razem nie mieszkają.
- Na pewno będziecie mieli jeszcze na to okazję – powiedziałem.
- Pewnie tak, ale dopiero jak pojedziemy do babci do Polski – wyjaśniła. Czyli jednak brat. Z resztą, czemu mnie to tak interesuje?
- No a komu jeszcze kibicujesz?
- Yyy...lubię Kamila Stocha, bo jest najlepszy – zaśmiałem się cicho – ale najbardziej lubię waszą drużynę. Morgi jest fajny, szkoda, że już nie skacze – powiedziała poważnie, a ja starałem się nie zaśmiać – Michi jest całkiem przystojny, ale ty i tak jesteś najładniejszy – dodała.
- Luśka! - usłyszeliśmy reprymendę brunetki. Mała się nieco zawstydziła i próbowała ukryć twarz za postacią matki. Swoją drogą z tej perspektywy miałem wreszcie okazje dobrze popodziwiać te nogi...
- Dziękuję. Inne fanki też mi to mówią, więc może jest w tym nutka prawdy – odparłem beztrosko, na co pozostała trójka zareagowała śmiechem.
- Spoko – odpowiedziała w końcu – i tak mam chłopaka. Ma na imię Olaf i jest ode mnie o rok starszy. I chociaż cię lubię to wybieram Olafa – stwierdziła zdecydowanie. W tym momencie ledwo co powstrzymałem się od śmiechu. Moje usta uniosły się ku górze.
- Ma chłopak szczęście. No trudno, muszę się pogodzić z porażką – skomentowałem, udając smutek.
- Ala, co to mają być za uwagi? To było niestosowne. Siadaj i kończ ten deser – dziewczynka niezruszona słowami matki usiadła przy mniejszym stoliku, gdzie zabrała się za swoje ciastko a ja się wyprostowałem.
- Daj spokój. Takie 4-letnie fanki są naprawdę urocze – zaśmialiśmy się oboje – lepiej to niż dostawać serduszka od jakichś 16-latek, które rzuciłyby się na mnie przy pierwszej lepszej okazji.
- Ty, Alvaro, ty lepiej pilnuj interesu a ja lecę do biura wypełniać te raporty – powiedziała moja narzeczona. Była niemniej rozbawiona tą całą sytuacją. Puściła do mnie oczko i po chwili wyszła. Brunetka również wróciła na swoje krzesło i upiła łyk kawy. Stanąłem za barem.
- Chyba będziemy się zaraz zbierać – powiedziała. Spojrzałem na nią uważnie.
- Spieszycie się gdzieś? - nie chciałem, żeby już wychodziła. Próbowałem wymówić to lekkim tonem, ale kobieta chyba się zorientowała.
- Niekoniecznie, ale nie chcemy zawracać wam głowy.
- Przestań, wasza wizyta to jest jakaś odskocznia od tej monotonii – zauważyłem jej delikatny uśmiech.
- Mamo, a pójdziemy kiedyś na prawdziwy konkurs? - usłyszeliśmy głos dziewczynki.
- Do takiego musisz jeszcze poczekać kilka dobrych miesięcy – odpowiedziała.
- Jakbyście przyszły to załatwiłbym wam bilety dla VIPów – powiedziałem. Brunetka spiorunowała mnie wzrokiem a młodszej szkliły się oczy.
- Naprawdę? Mamusiu, musimy tam iść! - powiedziała rozentuzjazmowana.
- Dobrze, kiedyś się wybierzemy – westchnęła. Zerknąłem na nią.
- Aż tak nie lubisz tej dyscypliny?
- Po prostu nie widzę w tym żadnego fenomenu – upiła kolejny łyk kawy – oczywiście bez obrazy – zaśmiałem się.
- Może gdybyś widziała taki konkurs na żywo to zmieniłabyś zdanie – zastanowiłem się przez chwilę – Lusia, a nie chciałabyś kiedyś przyjść na taki prawdziwy trening pod skocznie? - spytałem dziewczynkę wesoło. Ta zachwycona pomysłem, podbiegła do mnie uradowana.
- No jasne, że tak – powiedziała. Chwyciłem ją do góry i usadowiłem na ladzie, by mogła swobodnie na nas patrzeć.
- Gregor ja.. - usłyszałem głos brunetki.
- No ale Alicja bardzo chce tam iść. No nie odmawiaj jej – powiedziałem skruszony.
- No mamusiu, proszę – tym razem dziewczynka spojrzała błagalnie na swoją rodzicielkę. Widziałem wahanie na twarzy kobiety.
- No ok, ok. Pójdziemy – wywróciła oczami. Za to nasza dwójka przybiła sobie piątki – Ala, zbieramy się – momentalnie z mojej twarzy zniknął uśmiech. Nie chciałem, żeby już szła.
- Może was podrzucę? - zaproponowałem szybko, kiedy brunetka już zakładała swój płaszcz.
- Nie trzeba. Na dworze jest ładna pogoda, więc możemy się przejść – odparła.
- Ale macie stąd jednak kawałek drogi. Moni, nalegam – spojrzałem jej w oczy.
- Nie możesz zostawić Sandry samej..
- Poradzi sobie. Poza tym widzisz, że nie ma ruchu. Niki będzie miała oko na salę – widziałem jak wypuszcza powietrze. Nie miała już żadnych przeciwnych argumentów. Dlaczego tak bardzo nie chciała mojego towarzystwa?
- No dobrze – momentalnie na kartce, która leżała pod ladą napisałem gdzie się wybieram – zaraz wracam. - Pobiegłem na zaplecze gdzie chwyciłem swoją kurtkę i kluczyki.
- No to możemy jechać – uśmiechnąłem się do nich obu.

- Dziękujemy bardzo – powiedziała, odpinając pas. Mała zdążyła już wyskoczyć z samochodu i podejść do małego pieska, stojącego pod klatką ze swoją właścicielką. Widziałem, jak brunetka wodzi wzrokiem za córką.
- Nie zaprosisz mnie na kawę czy coś? - w co ty się pakujesz człowieku? Już i tak wykazałeś się zbyt dużą inicjatywą oferując jej podwózkę. Teraz jeszcze chcesz wprosić się do jej mieszkania?
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
- Twój chłopak mógłby być zły z tego powodu? - spytałem zanim zdążyłem ugryźć się w język. Idiota.
- Nie mam chłopaka – powiedziała po chwili milczenia i posłała mi sztuczny uśmiech – nie mam też męża ani narzeczonego – patrzyłem na nią uważnie, szczerze zaintrygowany – ciągle drążysz ten temat, więc powiem ci prawdę i może przestaniesz – o kurwa, zagalopowałeś się stary. Była zła – Ta ciąża nie była planowana. Wpadliśmy z moim chłopakiem i na świecie pojawiła się Ala – . Zrobiło mi się wstyd. To nie moja sprawa a głupio brnę z tym tematem dalej
– ale trafiłam akurat na takiego, który nie potrzebował rodziny i nie chciał wziąć za nic odpowiedzialności. Rozstaliśmy się kiedy Ala miała pół roczku. Nie miałam zamiaru zostawiać dziecka pod opieką kogoś, kto w tym samym czasie sprowadza sobie do domu kumpli i urządza jakąś melinę z mieszkania – powiedziała, zaciskając zęby. Nie patrzyła na mnie. Ja także spuściłem wzrok. Czułem się jak totalny idiota, że tak na to naciskałem – Oczywiście odwiedzał małą. Przynajmniej przez jakiś czas. A dokładniej, kiedy skończyła 2 latka zniknął bez śladu i jedynym dowodem na jego istnienie są comiesięczne alimenty, które wysyła na moje konto – widziałem jak zbiera torebkę i szykuje się do wyjścia – tak, Ala nie ma ojca. Tak, radzę sobie jak widzisz i nie potrzebuję niczyjego współczucia. Tak, odpieprz się wreszcie z takimi pytaniami, dobrze? Mam nadzieję, że teraz jesteś zadowolony. Żegnam - tym razem utkwiła we mnie intensywne spojrzenie. Pełne pretensji. Nie czekając na moją odpowiedź po prostu wysiadła z auta.
- Monika, przepraszam.. - jednak nie usłyszała, gdyż w tym samym czasie trzasnęła drzwiami. Kobieta podeszła do swojej córki i chwytając ją za rękę, obie zniknęły za drzwiami klatki schodowej.
- Kurwa! - uderzyłem ręką w kierownicę. Brawo, Schlierenzauer. Punkt dla ciebie.

Boże, jak ten człowiek totalnie mnie irytuje! Co go obchodzą moje osobiste sprawy? Jest moim szefem i tylko takie relacje powinniśmy utrzymywać. Nagle wyskoczył z tą podwózką do domu. Co miałam zrobić? Pomyślałam, że może wreszcie da sobie siana, jeśli mu nie odmówię. A potem po raz kolejny pytał o Karla. Mogłam o tym porozmawiać z Sandrą, owszem. Z resztą sama jej się zwierzałam, wcale nie musiała naciskać. Ale jemu? Wręcz nie powinnam. Nie chciałam.
I jeszcze to ciągłe lustrowanie wzrokiem od góry do dołu. Patrzy na mnie jakby chciał mnie za chwilę zjeść. A co najgorsze, zawsze wtedy robi mi się cholernie duszno i przechodzą mnie dziwne dreszcze. „Reagujesz na niego, kobieto. On ci się też po prostu podoba” - podpowiadała mi moja podświadomość. Odsunęłam jednak takie myśli daleko. Westchnęłam. Był przystojny. Zwracałam na niego uwagę tak samo, jak na innych przystojnych facetów. To normalne. Ale nic więcej. Czyżby...?
Nie wiem, czego ode mnie chce. Nie wiem, po co te wszystkie pytania. Wiedziałam jedynie, że takie rozmowy między nami nie powinny mieć miejsca. Ma przecież narzeczoną, którą bardzo lubię i z którą dobrze się rozumiem. To nie fair wobec blondynki.
- Dupek – powiedziałam na głos sama do siebie. Nie dam się omamić. Już raz to zrobiłam a efekt tego „uwiedzenia” śpi właśnie spokojnie w swoim pokoju. Kocham Alę, ale drugi raz tego samego błędu nie popełnię. Przede wszystkim dla niej samej.

Będę trzymać się od niego z daleka. Rozmawiać tylko i wyłącznie na tematy służbowe. Koniec z pakowaniem się w kłopoty.

**
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Mogę jedynie obiecać, że następny będzie ambitniejszy i pełny ciekawszych wątków. 
Ann

niedziela, 12 kwietnia 2015

2. Trudne rozmowy

Poniedziałek. Dziś rozpoczynałam swój pierwszy dzień pracy w "Le Ciel". Spodobało mi się w tym miejscu. Cała ekipa składała się z młodych, sympatycznych pracowników. Mark okazał się bardzo miłym szefem kuchni. Nasza współpraca powinna przebiegać bardzo dobrze.
Najbardziej zaintrygowana byłam jednak samym właścicielem. Wyobrażałam go sobie kompletnie inaczej. Przede wszystkim sądziłam, że będzie się chociaż znał na rzeczy. A on zupełnie nie wiedział, jak zająć się tą restauracją. I nie dziwię się, że to właśnie Sandra trzymała to wszystko pod kontrolą. Szatyn z kolei nie miał pojęcia, jak prowadzić ten biznes. Nie potrafił nawet przeprowadzić ze mną profesjonalnej rozmowy. Postanowiłam, że ze wszystkimi sprawami będę kierowała się bezpośrednio do blondynki.
Swoją drogą, czy skoczek narciarski nie może po prostu zajmować się..skokami narciarskimi? Jeżeli urodził się do bycia sportowcem to niech nie chwyta się rzeczy, na których się nie zna. Zaciekawiona, jeszcze tego samego wieczora po spotkaniu z nowym szefem, poczytałam nieco więcej informacji na jego temat. Dowiedziałam się wielu interesujących rzeczy. Mężczyzna, jak się okazuje, posiada wiele różnych pasji, niekoniecznie związanych z uprawianą dyscypliną. Oprócz zamiłowania do gotowania zajmuje się także projektowaniem ubrań sportowych. To jeszcze potrafię zrozumieć. Ale co więcej, jest fotografem. I to cholernie dobrym. Przeszukałam wiele stron, by znaleźć jego prace. Były naprawdę imponujące.
Nie kryłam podziwu dla tego człowieka. Łączy tyle zainteresowań naraz i jest w stanie wygospodarować czas na każde z nich. W końcu niełatwo jest połączyć ciężkie treningi, prowadzenie kilku biznesów i przy okazji szwendanie się po mieście, by robić zdjęcia. W dodatku ten „człowiek renesansu” jest nieziemsko przystojny. I pociągający...
Nagle usłyszałam głośny dźwięk klaksonu tuż za mną. Cholera. Na światłach przede mną już dawno zapaliło się zielone a ja nadal stoję na nich jak głupia i rozmyślam o jakimś facecie. Szybko wcisnęłam sprzęgło i wrzuciłam jedynkę. Jeszcze tego brakowało, bym spowodowała jakiś wypadek przez swoje chore fantazje.

- Nieźle to wygląda. Mam nadzieję, że będę mógł później spróbować – usłyszałam męski głos za sobą. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- A co zostanie dla klientów? - odpowiedziałam, nie odrywając się od swojego zajęcia.
- No przestań, chyba nie pożałujesz mi jednej malutkiej porcji – powiedział rozbawiony. Mężczyzna pojawił się przy moim boku i oparł o blat. Zerknęłam na niego. Prezentował się dziś niezwykle okazale. Miał na sobie jasną koszulę i dopasowane kolorystycznie, ciemne spodnie. Zauważyłam, że jego fryzura musiała być nienagannie ułożona. Czyżby pan modniś? Przerzuciłam spojrzenie na jego twarz. Brodę pokrywał jasny, kilkudniowy zarost a na ustach malował się zawadiacki uśmiech.
- Sądziłam, że skoczkowie narciarscy muszą przestrzegać jakiejś specjalnej diety – odparłam z przekąsem i odwróciłam się w stronę piekarnika, gdzie powoli dochodziło ciasto cytrynowe. Widziałam jedynie jak przewraca oczami.
- Owszem. Ale jestem właśnie po sezonie. Mogę pozwolić sobie na małą „odskocznię” – stwierdził – a oglądasz skoki? - spytał z zaciekawieniem.
- Niekoniecznie. Nie bardzo interesuję się sportem – powiedziałam i przeszłam do lady, gdzie wcześniej zaczęłam przyrządzanie kremu budyniowego. Szatyn odczekał chwilę, jakby nad czymś się zastanawiając i zaraz pojawił się tuż przy mnie.
- Czyli...nie bardzo wiesz, czym tak naprawdę się zajmuje? - ciągnął dalej.
- Wiem, że jesteś bardzo znany w Austrii. I że zdobyłeś kilka ważnych..medali czy coś. Ale nic poza tym.. - westchnęłam. Zerknęłam na niego. Wydawało mi się, że dziwi się, iż nie zdaje sobie sprawy, kim tak naprawdę jest.
- No cóż...trochę tego zdobyłem – odparł jakby z ironią. O nie, czyżby był zadufany w sobie?
- Kiedy byłam młodsza razem z ojcem oglądałam konkursy, gdzie skakał Adam Małysz – dodałam a on się nieco ożywił – a teraz ponoć nieźle skacze Kamil Stoch, tak? – powiedziałam i usłyszałam cichy śmiech chłopaka – wybacz, ale nie każdy ma bzika na punkcie tego sportu – skwitowałam. On uniósł ręce w geście poddania.
- Nie, nie to miałem na myśli. Po prostu rzadko zdarza mi się poznać kogoś, kto mnie...nie bardzo kojarzy – odpowiedział a ja spojrzałam na niego wymownie. Myśli, że jest aż tak wspaniały czy jak?
- Pare razy widziałam cię w telewizji i na plakatach – uśmiechnęłam się sztucznie.
- W takim razie musisz kiedyś wybrać na konkurs, tu w Innsbrucku – stwierdził.
- Może kiedyś – odpowiedziałam dodając kolejne składniki.
- A ty? - chyba chciał zmienić temat, lecz nie wiedziałam, o co mu chodzi. Zmarszczyłam brwi – dlaczego postanowiłaś przeprowadzić się do Austrii?
- Przyjechałam tu razem z bratem, żeby znaleźć lepszą pracę – odpowiedziałam szczerze – chcieliśmy się trochę dorobić – uśmiechnęłam się.
- I poznałaś tutaj miłość życia? - spytał a ja spojrzałam na niego zaskoczona.
- Miłość życia?
- No masz dziecko. Musicie być bardzo szczęśliwą rodziną – dodał. Westchnęłam. Zaczęłam mieszać krem. Zastanowiłam się przez chwilę.
- Widzisz, nie wszystko jest takie proste jak się może wydawać – powiedziałam.
- Przepraszam, nie chcę się wtrącać w nie swoje sprawy.
- To długa i nudna historia – odparłam – nie ma się nad czym rozwodzić – widziałam jego uważne spojrzenie. Miałam wrażenie, że chce dowiedzieć się o wiele więcej, lecz nie miałam zamiaru zwierzać się ze swoich problemów obcemu człowiekowi. Szczególnie, że to mój szef.
- Za to bardzo dobrze mówisz po niemiecku – stwierdził.
- Owszem. Zawsze lubiłam języki i chodziłam do szkoły językowej – cieszyłam się, że nie brnął dalej – poza tym mam rodzinę w Niemczech. Prawie co roku jeździłam do nich na wakacje – dodałam.
- No a jak ci się podoba życie w Austrii? - spojrzałam na niego.
- Jest..zupełnie inaczej – westchnęłam – ale tęsknie za Polską. Tylko, że zbyt wiele się starałam, by coś osiągnąć. Nie chcę tracić tutaj pracy i dobrych znajomych.
- Rozumiem – chciał chyba spytać o coś jeszcze, lecz w tym momencie do kuchni wparowała Sandra. Uśmiechnęła się na widok szatyna.
- Gregor, nie sądzisz, że powinieneś zająć się jakąś papierkową robotą a nie ciągle szwendasz się po kuchni? - spytała wesoło i dała całusa swojemu narzeczonemu. Skupiłam się na swoim zadaniu.
- Wiesz, że to lubię. Nie mógłbym tak sobie tu pogotować? - zrobił do niej maślane oczka. Zaśmiałam się cicho.
- Później. Jak na razie mamy parę dokumentów do wypełnienia – powiedziała zdecydowanie. Mężczyzna spojrzał na mnie zrezygnowanym wzrokiem, lecz nie miał nic do gadania.
- Monika, mam do ciebie prośbę – uśmiechnęłam się do niej delikatnie – nie przeszkadzałoby ci gdybym wpadła dziś do ciebie z tą umową? Musimy to z Gregorem jeszcze przygotować i pewnie nie wyrobimy się do końca zmiany.
- Jasne, nie ma problemu. Mój adres znasz? - spytałam.
- Tak, tak. Byłabym około 20, może być? - uśmiechnęła się.
- Nie ma sprawy
- Dzięki – przerzuciła swoje spojrzenie na chłopaka – no chodź, bo w życiu cię stąd nie wyciągnę – ten wahał się jeszcze przez chwilę, ale zaraz objął blondynkę czule i powoli kierowali się ku wyjściu. Odwrócił się na moment w moją stronę i obdarzył intensywnym spojrzeniem. Następnie oboje opuścili pomieszczenie. Stałam tam jak wryta nie bardzo rozumiejąc jego toku myślenia. Ten człowiek jest naprawdę skomplikowany. I totalnie niezorganizowany. Pokręciłam głową. Sandra wydawała się jego zupełnym przeciwieństwem. No, ale przecież przeciwieństwa się przyciągają, prawda? Z resztą jak popatrzyło się na tą dwójkę to miało się wrażenie, że oboje do siebie pasowali. I są razem szczęśliwi.
- Moni, jak tam to ciasto? - usłyszałam głos Marka. Po chwili dostrzegłam jego wychyloną postać. W jednej ręce trzymał wielki tasak a w drugiej kawał mięsa. Parsknęłam śmiechem i zerknęłam na piekarnik.
- Jeszcze jakieś 20 minut – uśmiechnęłam się do niego i wróciłam do swojego zajęcia.
**
- I zbudowaliśmy taką wielką piramidę – opowiadała z zachwytem. Przysiadłam na taborecie z kubkiem kakao w ręku i słuchałam z zaangażowaniem – mnie pani ustawiła prawie na samej górze, bo jestem najlezsza – powiedziała. Uśmiechnęłam się.
- Najlżejsza, kochanie – poprawiłam córkę i upiłam łyk kakao. Smakowało wyśmienicie.
- I jeszcze poznałam dzisiaj nową koleżankę. Ma na imię Sophie – odparła – wiesz, jest bardzo fajna i chyba będziemy przyjaciółkami – dodała – ale zaczęła mnie trochę denerwować, bo podrywa mojego Olafa – popatrzyła na mnie i powiedziała poważnie. Prawie zakrztusiłam się gorącym napojem.
- Jak to twojego? - spytałam zdumiona.
- No bo Olaf to teraz mój chłopak – odpowiedziała z dumą – i chodzimy razem za rękę a jak idziemy leżakować to mamy obok siebie łóżka.
- Skarbie, nie sądzisz, że jesteś jeszcze za mała na chłopaka? - uśmiechnęłam się, będąc nieco zaniepokojona poczynaniami własnej córki.
- No coś ty. Wszystkie dziewczyny mają chłopaków w przedszkolu – powiedziała zdecydowanie, przewracają oczami– no a my się pierwsi całowaliśmy – tym razem naprawdę zakrztusiłam się tym kakaem. Dziewczynka zareagowała na to jedynie śmiechem.
- Lusia, ja się muszę poważnie zastanowić, czy wysyłać cię do tego przedszkola – odparłam szczerze. Jeszcze tego brakowało, by 4-letnie dziecko całowało się po kątach z chłopcami.
- Oj, mamo. Nie przeżywaj – stwierdziła jak gdyby nigdy nic. Otworzyłam usta ze zdziwienia, kiedy usłyszałyśmy dzwonek do drzwi.
- Kto to, mamusiu? Mogę otworzyć? - mała zeskoczyła z krzesła i pobiegła w stronę drzwi. Udałam się wraz za nią.
- Ala, bądź grzeczna. To pewnie moja szefowa – spojrzałam na dziewczynkę – więc zachowuj się przyzwoicie - mała pokiwała głową na zgodę i stanęła tuż za mną. Przekręciłam zamek i otworzyłam drzwi, gdzie stała blondynka.
- Cześć – uśmiechnęła się. Po chwili dostrzegła chowającą się za mną Alę – oo, a co to za księżniczka? - powiedziała. Również się do niej uśmiechnęłam i wpuściłam do środka. Ala złapała mnie za rękę i wychyliła się nieco nieśmiała.
- Sandra, poznaj proszę moją córkę, Alicję – powiedziałam wesoło. Mała patrzyła na nią ze strachem w oczach. Kobieta przykucnęła i wyciągnęła do niej rękę, szeroko się uśmiechając.
- Hej, nie bój się mnie. Mam na imię Sandra – powiedziała. Po chwili dziewczynka uścisnęła jej dłoń.
- To co, może zapraszam do kuchni? - wskazałam ręką. Blondynka zdjęła kurtkę, którą powiesiła na wieszaku i udała się do pomieszczenia.
- Fajnie się tu urządziłaś – powiedziała, rozglądając się wokół – przytulne mieszkanko.
- Na takie mnie stać – uśmiechnęłam się – ale faktycznie, jak na tą cenę jest w dobrym stanie – dodałam – Napijesz się czegoś? Może herbaty? Bo na kawę to już chyba za późno.
- Szczerze, to chętnie napiłabym się lekkiej kawy. Padam z nóg – usiadła na jednym z krzes i podparła się o łokieć. Zerknęłam na nią.
- Już się robi – podeszłam do jednej z szafek i wyciągnęłam słoik z kawą – z mlekiem czy bez? - dodałam, wstawiając czajnik elektryczny. Odwróciłam się w jej stronę.
- Z mlekiem i 2 łyżeczkami cukru – uśmiechnęła się lekko.
- A ty jesteś dziewczyną Schlieriego? - usłyszałyśmy zaciekawiony głos dziewczynki, która niepewnie usiadła naprzeciwko kobiety.
- Ala, co to za pytanie? - skarciłam córkę.
- Owszem, Gregor to mój chłopak – odpowiedziała nieco rozbawiona – znasz go?
- No jasne – powiedziała – mój wujek ogląda ze mną skoki i wszystko mi opowiada – stwierdziła – bo Gregor jest bardzo ładny, wiesz? - popatrzyła na nią z wahaniem.
- Ala! - blondynka zareagowała na to jedynie lekkim śmiechem.
- Też tak uważam – z jej twarzy nie schodził uśmiech – a chciałabyś go kiedyś poznać osobiście? - spytała. Dziewczynka od razu się ożywiła.
- Taaaak – krzyknęła, uradowana – Mamo, mogę? Proszę, proszę, proszę.
- Ala, może porozmawiamy o tym kiedy indziej? Mama i Sandra mają parę dokumentów do podpisania – uśmiechnęłam się ciepło do córki i postawiłam kubek gorącej kawy na stole. Blondynka wypowiedziała nieme „dziękuję” - pójdziesz pobawić się do swojego pokoju z Milką? Musisz ją trochę rozbudzić, bo znów nie da nam spać w nocy. Cały dzień tylko leniuchuje.
- No dobrze – powiedziała po chwili namysłu – miło cie było poznać – rzuciła w jej stronę i szybkim krokiem poszła do siebie. Pokręciłam głową.
- Przepraszam cię. Ona lubi zadawać trudne pytania. Jest naprawdę ciekawska – odparłam, zajmując miejsce naprzeciwko.
- Daj spokój. Każdy dzieciak w tym wieku taki jest. Poza tym to bardzo miła dziewczynka – uśmiechnęła się i wyciągnęła ze swojej teczki plik papierów – twój chłopak jeszcze nie wrócił z pracy? - spytała, przeglądając dokumenty. Wzdrygnęłam się i spojrzałam na środek stołu, splatając dłonie.
- Wychowuję ją sama – napotkałam jej zdumiony wzrok – tata Ali nas zostawił – dodałam.
- No coś ty – szepnęła, chyba nie dowierzając – jak to się stało? Znaczy...to nie moja sprawa.
- To żadna tajemnica – uśmiechnęłam się lekko – facet po prostu nie dorósł do bycia ojcem. Nie chciał mieć dzieci. Po jakimś czasie znudziło mu się papranie w pieluchach. Najpierw się rozstaliśmy. Później postanowił kompletnie odciąć się od małej i wyjechał. Do tej pory się nie odezwał – odparłam. Ona chyba nie wiedziała, co ma powiedzieć.
- Przykro mi – szepnęła.
- Przestań, stare dzieje. Już dawno pogodziłam się z tą sytuacją – westchnęłam – no to co mam podpisać? - ucięłam temat. Blondynka chyba zrozumiała, że nie mam ochoty dalej niczego wyjaśniać i podała mi kilka kartek.
- Tutaj musisz jedynie złożyć swoje podpisy – pokazała – natomiast jeśli chodzi o tą stertę – obok ułożyła już o wiele grubszy plik dokumentów – niestety musisz wypełnić sama. Najlepiej jakbyś przyniosła mi je jak najszybciej – kiwnęłam głową ze zrozumieniem. Chwyciłam do ręki długopis i skupiłam się na podpisach. Kątem oka dostrzegłam, jak dziewczyna ociera swoją twarz.
- Zmęczona? - uśmiechnęłam się do niej znad kartek. Również odwzajemniła uśmiech.
- Strasznie dużo zamieszania jest z tą restauracją. W dodatku zajmuje się też jednym ze sklepów sportowych i zleceniami dla paru innych firm – westchnęła – nie mam praktycznie na nic czasu. Ani żeby odpocząć ani na nic innego – dodała. Spojrzałam na nią uważnie.
- Za to Gregor może na tobie zawsze polegać. Bez ciebie ta restauracja chyba wywróciłaby się do góry nogami – zaśmiała się cicho.
- Dzięki. Ale czasami miałabym ochotę rzucić to wszystko w cholerę i pojechać na jakieś wakacje – skwitowała.
- Ale robisz to dla niego – stwierdziłam. Spojrzała mi w oczy – chcesz być blisko Gregora. I tak pewnie rzadko kiedy się widujecie. Dzięki temu przynajmniej możecie spędzić ze sobą więcej czasu – patrzyła na mnie zdumiona.
- Poniekąd tak – odparła po chwili ciszy – Gregor też ciągle gdzieś wyjeżdża. Nawet nie tyle co na zawody, ale ma tysiące innych zajęć. Niewiele czasu możemy dla siebie poświęcić – dodała.
- Po prostu bardzo go kochasz – odpowiedziałam – i dlatego się tak dla niego poświęcasz.
- Owszem – uśmiechnęła się – jesteśmy tyle lat razem a ja wciąż czuję to samo, co na początku. Brakuje mi go...wiem, że często wszystko inne jest ważniejsze ode mnie. A w szczególności kariera. - patrzyłam na nią. Odnosiłam wrażenie, że dziewczyna nie ma się komu na ten temat wygadać. Żyje w ciągłym biegu. Niemal od samego rana do wieczora tylko praca i praca. Nie ma czasu na towarzystwo albo zrobienie czegoś dla siebie. W dodatku poświęca się dla swojego faceta, by choć na chwilę dłużej mieć go przy sobie. Zrobiło mi się jej szkoda.
- Wiesz, jeśli czasem miałabyś ochotę na jakieś plotki albo odprężenie się po pracy to..zapraszam – uśmiechnęłam się do niej pogodnie i przysunęłam podpisane dokumenty – w barku zawsze znajdę dobre wino a w szafce jakieś czekoladki – zachichotałyśmy obie.
- Przestań, nie chciałabym się narzucać..
- To żadne narzucanie się – przerwałam jej – no chyba że jako moja szefowa sądzisz, że nie jestem godna twojego towarzystwa – zaśmiałam się, udając obrazę.
- Nie, nie. No co ty – odparła – po prostu bardzo mnie tym zaskoczyłaś. Ale dziękuję – na jej twarzy malowała się wdzięczność.
Ciekawe tylko, czy Gregor dostrzega, jak wiele robi dla niego jego narzeczona. Ona przede wszystkim myśli najpierw o nim, potem dopiero o sobie. Z kolei szatyn był skupiony tylko na swoich potrzebach. Skoki, treningi, praca. Zaangażował się w tyle innych, czasochłonnych zajęć a nie potrafi sobie poradzić z organizacją. Gdyby nie Sandra, ten człowiek pewnie by zginął.

Nie wiem dlaczego, ale rozumiałam tą dziewczynę. I z niewytłumaczalnego powodu bardzo chciałam bliżej ją poznać. Kto wie, może uda nam się nawet zaprzyjaźnić?

**
Oto rozdział nr. 2. Kolejny, jeśli mi się uda, w tygodniu. Dziękuję za komentarze ^^
Ann