niedziela, 28 czerwca 2015

19. Ten ostatni raz

Kiedy wreszcie w tym życiu zacznie mi coś wychodzić? Nie, przepraszam. Jest ktoś, kto udał mi się stu procentach. Moja córka. I dla niej mam zamiar dalej jakoś się trzymać. Muszę być dla niej silna.
- Długo kazałaś na siebie czekać - usłyszałam od siedzącego naprzeciwko mnie bruneta. Towarzyszył mu przy tym ten charakterystyczny uśmieszek. Nic się nie zmienił przez te dwa lata. Wciąż miał tę samą przystojną twarz, która mnie tak urzekła. Twarde kwadratowe rysy szczęki dodawały mu takiej zmysłowej męskości. Ciemne oczy przenikały spojrzeniem, powodując, że niemal od razu robiło ci się w środku gorąco. I ten dodający mu nieco chłopięcej urody, dwudniowy zarost. To był ten sam Karl, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia, kiedy przyszedł do Alka pomóc mu w remoncie naszego mieszkania. Wydawał się mi wtedy taki seksowny w tym typowym roboczym kombinezonie i zwykłej koszulce. Był niezwykle dowcipny i taki pełny energii. Z tym błyskiem w oczach. Cały czas rumieniłam się w jego obecności, bo onieśmielał mnie każdym uśmiechem. Trafiło mnie wtedy jak cholera. Uwielbiałam, kiedy śmiał się z moich marnych umiejętności w niemieckim, żeby zaraz potem nagrodzić mnie czułym pocałunkiem. Było nam dobrze we trójkę. Alek jednak zawsze trzymał go na dystans, tym bardziej, kiedy już zaczęliśmy ze sobą chodzić. Próbował mnie ostrzec, że coś mu się nie podoba w tym człowieku, a przynajmniej nie uważał go za dobrego kandydata na faceta. Ale ja nie słuchałam. Byłam zaślepiona miłością.
- Miałam bardzo ważną sprawę do załatwienia – odpowiedziałam siląc się na obojętny ton, choć w środku byłam cała spięta. W końcu nie widziałam go tyle czasu a rozeszliśmy się w dość nieprzyjemnych okolicznościach. Czułam jego badawcze spojrzenie na sobie.
- Wyładniałaś – dodał – zerknęłam na niego spod byka. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. - seksowna z ciebie mamuśka.
- Daruj sobie te denne teksty, Karl – rzuciłam z pretensją w głosie i zaczęłam przeglądać menu, żeby tylko nie musieć na niego patrzeć. On bynajmniej nie stracił wigoru.
- Zdziwiłem się, kiedy zadzwoniłaś, że mieszkasz teraz w Innsbrucku. Dlaczego wyjechałaś z Wiednia?
- Bo znalazłam tu dobrą pracę – odpowiedziałam wracając myślami do tych chwil sprzed kilkudziesięciu minut z Gregorem. Znajomy ból pojawił się w moim sercu.
- Co słychać u naszej córki? - spytał jak gdyby nigdy nic. Podniosłam na niego złowrogie spojrzenie.
- Ty chyba sobie kpisz – warknęłam – nie odzywasz się do nas od 2 lat a teraz pytasz co u Alicji? I jak w ogóle śmiesz nazywać ją swoją córką?! Nie wystarczy się po prostu spuścić! Na miano ojca trzeba sobie zasłużyć! - powiedziałam dosyć głośno. Miałam nadzieję, że pozostali klienci nie przysłuchują się naszej rozmowie. Chytry uśmieszek Karla nieco przygasł.
- Moni, spokojnie – uniósł ręce ku górze – przecież dostawałaś moje alimenty. Nie powinnaś mieć problemów.
- Och, no tak. Może jeszcze powinnam klękać na kolanach i dziękować ci za twoją szczodrość? Jakby te pareset euro nie było twoim zasranym obowiązkiem! - prychnęłam. Wzięłam głęboki oddech, żeby się nieco uspokoić i nie narobić sceny przy ludziach. Nie byłam poddenerwowana tylko i wyłącznie tym spotkaniem. Żal po stracie Gregora rozdzierał moją duszę na tysiąc kawałków. Taki ktoś jak Karl tylko dopełnia czarę goryczy.
- Dobra, nieważne – westchnął – pamięta mnie jeszcze? - spytał.
- Chyba śnisz – odpowiedziałam nie kryjąc sarkazmu – ona nic o tobie nie wie i niczego nie pamięta. Chciałeś, żeby dwuletnie dziecko miało w pamięci obraz osoby, której nie widziało kolejne dwa lata? Zapomnij – dodałam.
- No więc powiedz mi, do cholery, po co tłukłem się tyle kilometrów? Bo jeśli mam słuchać twoich narzekań i obrażania mnie to do widzenia! – odparł już zupełnie poważnie. Powstrzymałam się od kolejnej fali przekleństw, która cisnęła się na moje usta. Darowałam sobie także komentowanie jego, jak widać w ogóle się nie zmieniającego, szczeniackiego zachowania.
- Mam nadzieję, że kiedyś będziesz żałował swojego postępowania – wycedziłam przez zęby – tylko nie licz, że po latach jak przyjdzie czas na skruchę, to Alicja będzie chciała mieć z tobą cokolwiek wspólnego.
- Posłuchaj, ja wiem, co zrobiłem. Zostawiłem was. Wolałem wyjechać za granicę, bo miałem tam dobrą ofertę pracy – odparł – poza tym wiesz, że nie nadaje się do życia w szczęśliwej rodzince. Miałem ochotę pożyć jeszcze po kawalersku i oszczędzić sobie tego ciągłego zrzędzenia.
Po raz kolejny prychnęłam. Boże, jak ja mogłam kiedyś spojrzeć na takiego idiotę? Nie potrafię powiedzieć na jego temat ani jednej dobrej rzeczy. Jestem mu jedynie wdzięczna, że dał mi córkę. To wszystko.
- Nikt ci nie kazał z nami żyć, Karl – odpowiedziałam po chwili – wystarczyło, że pojawiałbyś się raz, dwa razy w tygodniu. Tylko dla niej, rozumiesz? Żeby wiedziała, że ma tatę. A nie płakała po nocach, bo jej koleżanki i koledzy mają oboje rodziców a ona nawet swojego ojca nie zna – dodałam zaciskając zęby z wściekłości. Miałam do niego tyle żalu o te wszystkie lata. Byłam na niego taka zła. Nie dlatego, że robił krzywdę mi. Jego nocne eskapady z kolegami nie raz kończyły się ostrą awanturą, w której dostawałam w twarz. Ja mogłam zapomnieć o swoim fizycznym bólu. Chciałam jedynie by był gdzieś tu dla Alicji. Żeby miała nas oboje. A on tak po prostu stchórzył.
- A wiesz, może i masz rację? - uniosłam jedną brew ku górze, poznając ten jego szyderczy ton – gdybym tak do was przychodził co parę dni, to chociaż mógłbym liczyć na jakiś darmowy numerek. - przewróciłam oczami, nawet nie przejmując się tą beznadziejną uwagą z jego strony – teraz zrobiła się z ciebie naprawdę niezła laska. Ciekawe, czy wszystko inne pozostało takie, jak je zapamiętałem...
- Nie dla psa kiełbasa – odpowiedziałam a on lustrował mnie wzrokiem od góry do dołu. Zwykły cham i prostak – skończyłeś? - rzuciłam. Po chwili poprawił się na krześle i posłał mi nonszalancki uśmiech.
- No to w takim razie słucham. Po co mnie tu zaprosiłaś? - splótł dłonie na stoliku i przypatrywał mi się z nieukrywanym zaciekawieniem.
- Zamierzam wrócić do Warszawy – powiedziałam spokojnie, czekając na jego odpowiedź. Po chwili ciszy, dodał:
- I? - spytał. Westchnęłam.
- I to, że zabieram ze sobą Alicję. Na stałe – wyjaśniłam cierpko. Patrzył na mnie uważnie.
- Liczysz na moje poparcie w tej kwestii, czy jak? - spytał obojętnie. Znów przewróciłam oczami.
- Nie obchodzi mnie twoje zdanie, bo nie mam zamiaru pytać cię o zgodę – odparłam – już postanowiłam. Chciałam cię po prostu o tym poinformować w razie gdybyś kiedyś chciał się skontaktować z córką. Bądź co bądź, nie mam ochoty mieć żadnych konsekwencji prawnych – dodałam. Widziałam po jego twarzy, że usilnie się nad tym zastanawia.
- Dobrze – powiedział.
- Dobrze? - wybałuszyłam oczy ze zdziwienia. Nie sądziłam, że pójdzie mi tak łatwo.
- No zgadzam się. Ale pod jednym warunkiem – no a jednak.
- Jakim? - spojrzałam na niego niecierpliwie.
- Będę mógł ją zobaczyć – odparł.
- Czyżby obudził się w tobie instynkt ojcowski? - spytałam z ironią. Jakoś mi się w to nie chce wierzyć.
- Chcę ją zobaczyć. To mój warunek albo nie pozwolę ci na żaden wyjazd – dodał już bardziej stanowczo. No wiedziałam.
- Chcesz po prostu zrobić mi na złość – bardziej oznajmiłam niż spytałam. I znów ten cwaniacki uśmiech.
- Nie rób ze mnie takiego podłego drania. To moja córka. Chyba mam prawo się z nią spotkać tym bardziej, że wyjeżdżacie do innego kraju – odparł.
- Miałeś na to wiele czasu, który niestety zmarnowałeś – rzuciłam kąśliwie. Naprawdę chciałam mieć już tą rozmowę za sobą. - Ok, niech ci będzie – odpowiedziałam po chwili zastanowienia – ale muszę ją na to spotkanie przygotować. I nie licz na to, że tak po prostu oznajmię jej, że jesteś jej ojcem. Nie będę jej teraz wywracać wszystkiego do góry nogami – powiedziałam ostro. Przez dobrych kilkadziesiąt sekund mierzyliśmy się wzrokiem.
- Mogę być jakimś wujkiem, jak uważasz – odparł – ale chcę się z nią zobaczyć – i znów zaczął mi się intensywnie przypatrywać – masz kogoś? - spytał bez ogródek.
- Nie – odpowiedziałam chyba nieco za szybko. Momentalnie w mojej głowie pojawiły się myśli o Gregorze. - przecież wtedy nigdzie bym nie wyjeżdżała – dodałam pewniej.
- Pewnie nie – odparł, ale miałam wrażenie, że myślami jest już gdzieś indziej.
- W takim razie uważam, że wszystko mamy ustalone. Dam ci znać, kiedy możesz przyjść – powiedziałam, zbierając swoje rzeczy.
- Nie napijesz się ze mną nawet kawy? - spytał, a ja kątem oka dostrzegłam zbliżającą się do nas kelnerkę.
- Wybacz, ale nie mam ochoty – rzuciłam obojętnym tonem. Zaśmiał się krótko.
- Naprawdę wyładniałaś – odparł.
- Karl. - warknęłam.
- No co, to już nawet nie mogę prawić ci komplementów? - spytał uśmiechając się szeroko.
- Słuchaj, straciłeś wszelkie prawa do mnie ponad dwa lata temu. Mam cię gdzieś, rozumiesz? Skontaktowałam się z tobą tylko dlatego, że musiałam cię poinformować o tym pieprzonym wyjeździe! Jak dla mnie to możesz sobie dalej hulać aż przypadkiem nie zrobisz komuś kolejnego dziecka, za które będziesz musiał wziąć odpowiedzialność. Nie życzę bynajmniej takiej osobie podobnego życia, które sama z tobą przeszłam! – z moich oczu dosłownie trzaskały pioruny. Nienawidzę go. Kelnerka, która była od nas już dosłownie dwa metry szybko zawróciła się na pięcie, gdy usłyszała moją wypowiedź. Miałam to gdzieś. Mogę mu narobić wstydu przy wszystkich.
- Obiecuję, że zachowam sobie twoje cenne rady w pamięci – odparł spokojnie w ogóle nie ruszony moimi słowami. Po raz trzeci przewróciłam oczami.
- Naprawdę czasami zastanawiam się, na co ja właściwie poleciałam – powiedziałam z ironią i uśmiechnęłam się do niego krzywo.
- No jak na co? Na moją przystojną buźkę – i tu wyszczerzył zęby w tym swoim łobuzerskim stylu – myślisz, że nie zdawałem sobie sprawy z tego, że na mnie lecisz? Robiłaś maślane oczka za każdym razem jak przychodziłem do Alka. O, właśnie. A co słychać u mojego kochanego kumpla? - spytał z ironią rozkładając się wygodnie na krześle.
- Gówno cie to obchodzi – syknęłam.
- Oj, maleńka – kręcił głową z udawaną dezaprobatą – lepiej się miarkuj, bo mogę zniszczyć wszystkie twoje plany – spojrzałam w jego ciemne oczy. On nie żartował. Wiedziałam, że ma mnóstwo znajomości w tym swoim kryminalnym świecie i że jest w stanie pokrzyżować moje plany w związku z wyjazdem. W końcu on jako obywatel Austrii miałby dużo więcej do powiedzenia, co do miejsca zamieszkania jego dziecka. Nikt bez jego zgody nie pozwoli mi wyjechać.
- Na razie, Karl.
Wstałam gwałtownie i rzuciwszy mu ostatnie, diabelskie spojrzenie, wyszłam z kawiarni.
- Palant – powiedziałam sama do siebie. Jaka ja byłam głupia, rozpoczynając z nim jakąkolwiek znajomość.

W drodze do auta wybrałam jeszcze numer do Amelii. Odebrała już po drugim sygnale.
- No hej – odezwała się – coś się stało?
- Nie, nic się nie stało – odpowiedziałam, marszcząc brwi – dlaczego tak sądzisz? - spytałam siląc się na zabawny ton.
- No jak to czemu? Przecież właśnie spotkałaś się ze swoim wrogiem numer jeden. Martwiłam się – powiedziała dość zaniepokojonym głosem. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Mel, nie ma obawy. On nie ma do czynienia z tą samą zagubioną w obcym kraju dziewczyną, którą poznał te 5 lat temu – odpowiedziałam – ja nie dam sobą pomiatać. Już wystarczająco źle potraktował mnie w przeszłości – przed oczyma pojawiły mi się obrazy tych wszystkich kłótni i awantur, jakie mi urządzał. Tak bardzo się wtedy bałam. A najbardziej bałam się o malutką Alicję. On zawsze tak strasznie krzyczał a ona, kilkumiesięczne dziecko, po prostu się bała. Obie płakałyśmy. Chciałam ją jedynie ochronić, dlatego uwolniłam się od Karla zanim zdecydował się zrobić nam większą krzywdę.
- Halo, jesteś tam? - z chwilowej zadumy wyrwał mnie głos przyjaciółki.
- Tak, tak – zapewniłam ją.
- Mówiłam, że właśnie przyrządzamy z Alą leczo. Specjalnie dla mamusi – po raz kolejny się do siebie uśmiechnęłam. Moja kochana mała córeczka – więc wracaj jak najszybciej.
- Już wsiadam do auta. 20 minut i jestem – powiedziałam wesoło, otwierając drzwi do swojego samochodu.
- Wszystko będzie czekało punktualnie. Paaa – usłyszałam jeszcze, po czym się rozłączyła. Wsiadłam za kierownicę i głęboko westchnęłam. To był trudny dzień. Najpierw ta rozmowa z Gregorem, to wszystko, co działo się później...tak bardzo go pragnęłam. Tak bardzo potrzebowałam...a potem jeszcze Karl. Powoli stawałam się kłębkiem nerwów. Chciałam, żeby wreszcie wszystkie te sprawy były zamknięte. Żebym mogła zaznać odrobiny spokoju.
Wymarzone po południe w towarzystwie Ali i Melki niestety musiało jeszcze trochę zaczekać. Parkując auto pod swoim blokiem, zauważyłam charakterystyczne Audi po drugiej stronie ulicy. W żołądku momentalnie pojawiła się ciężka gula. Jeszcze tego mi brakowało.
Wysiadłam z samochodu i niepewnym krokiem przeszłam na drugą stronę. Po chwili stanęłam oko w oko z szatynem.
- Myślałam, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy – odezwałam się po jakimś czasie milczenia, kiedy zdołaliśmy wpatrywać się sobie w oczy.
- Nie wiem, czy seks na moim biurku jest odpowiednim rozwiązaniem tej sytuacji – powiedział to zbyt poważnym tonem. Nie wiem dlaczego, ale czułam, jak na moich policzkach zakwitły dwa rumieńce.
- Ta sytuacja była...takim nieoczekiwanym skutkiem tej rozmowy – powiedziałam zupełnie bez sensu. Idiotka. Na pewno w tym momencie tak sobie o mnie pomyślał.
- Musiałem przyjechać, Moni – opuszkami palców delikatnie dotknął mojego policzka. To był niby tylko czuły gest a przeszły mnie od niego prądy. Tylko w jego obecności mogłam to czuć.
- Po co? - zdołałam wydukać, kiedy na chwilę przymknęłam oczy, rozkoszując się jego dotykiem – mówiłam ci już, że to nie ma sensu. Pomyśl o dziecku. Pomyśl o Sandrze – dodałam już nieco głośniej – nam i tak by nie wyszło. Zbyt wiele nas dzieli. Bujaliśmy jedynie w obłokach. Przynajmniej ja... - spuściłam głowę i zaczęłam wpatrywać się w chodnik.
- Wyszłoby nam – odpowiedział z nadzieją w głosie – przecież to, co do siebie czujemy jest jak jakaś magia. Nie sądziłem, że można od tak się w kimś zakochać. Nawet jeśli się tej osoby nie zna i jest ci ona zupełnie obca – powiedział dobitnie – zrezygnowałbym dla ciebie ze wszystkiego. Nawet z...
- Nie kończ – powiedziałam stanowczo i spojrzałam w te jego ciepłe oczy. - nie mów, że zostawiłbyś Sandrę i dziecko. Ona nie jest niczemu winna. Była ci zawsze wierna – odparłam – to my tu zachowaliśmy się nieodpowiedzialnie. Ty jak skończony drań a ja jak najgorsza dziwka...
- Nie masz prawa tak siebie nazywać! - powiedział z determinacją, jaka malowała się w jego oczach
- Prawie rozbiłam wasz związek, Gregor! - również podniosłam głos – poszłam z tobą do łóżka doskonale wiedząc, co podejrzewa Sandra. Zamiast myśleć o konsekwencjach to ja jak głupia dałam się omamić hormonom – rzuciłam. Po chwili usłyszałam jego szczery śmiech. Spojrzałam na niego z dezaprobatą.
- Nie mów mi, że będziesz to zrzucała na niezaspokojenie seksualne i brak faceta – pokręcił głową z uśmiechem. Następnie poczułam jego silne dłonie obejmujące mnie w talii – zrobiłaś to, bo chciałaś właśnie mnie. A ja pragnąłem ciebie. I nadal tylko ciebie pragnę – westchnął po czym zaczął bawić się kosmykami moich włosów – jesteś taka piękna.. - szepnął. Jak ja mam nazwać ten stan, kiedy ogarnia mnie to podniecenie i odurzenie jego zapachem a jednocześnie czuję ogromną pustkę i żal, bo wiem, że wszystko straciłam? Jestem jednym wielkim dramatem.
- Gregor... - szepnęłam.
- Ten ostatni raz.. - powiedział gdzieś przy moich ustach, do których zbliżał się coraz bardziej. Ostatkami, dosłownie krztyną siły zdołałam się od niego oderwać. Widziałam ból i zawód w jego oczach.
- Jedź już – szepnęłam.
- Muszę odzyskać mój zegarek – powiedział po chwili. Całe szczęście, że udało mu się tym zbić mnie z tropu i cała ta atmosfera powoli gdzieś ulatywała.
- Mam go w domu.
- Mogę po niego z tobą pójść? - spytał, wkładając ręce do kieszeni.
- Nie – odpowiedziałam dobitnie – w domu jest Alicja, zaraz zacznie za tobą płakać – wyjaśniłam.
- Tęsknie za nią – odparł smutno. Widziałam ten smutek w jego oczach.
- Nie możesz sobie na to pozwalać, rozumiesz? - odpowiedziałam ostro – to nie jest twoje dziecko. Za kilka miesięcy będziesz miał swoje i zapomnisz.
- Wcale nie – odparł stanowczo. Westchnęłam.
- Poczekaj tu – poprosiłam. Przytaknął z wahaniem.
Odwróciłam się w stronę mojego bloku i ruszyłam do domu. Miałam mętlik w głowie. Tego wszystkiego było już za dużo.

- Monika! - usłyszałam paniczny krzyk szatyna. Odwróciłam się gwałtownie w jego stronę i jeszcze przez ułamek sekundy mogłam dostrzec przerażenie na jego twarzy. Później usłyszałam tylko pisk opon i poczułam silny ból.

**
Czeeeść!
Nie sądzicie, że całe to opowiadanie jest prowadzone w takim dość smutnym klimacie? Czasami mam wrażenie, że może jest trochę za nudne.
Doczekałyśmy się punktu kulminacyjnego. Domyślacie się kto potrącił Monikę? Mogę dodać, że teraz będzie mały zwrot akcji. Zostańcie ze mną :*

czwartek, 25 czerwca 2015

18. Kocham Cię

Jeszcze raz poprawiłam beżową, sięgającą do kolan spódniczkę, do której włożona była zwiewna, biała koszula. Przejrzałam się bliżej w lustrze a potem starannie nałożyłam na usta jasnoczerwoną szminkę. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia nonszalancko. Wzięłam głęboki oddech po czym powoli wypuściłam powietrze. Luźne upięcie z tyłu głowy sprawiało, że kilka niesfornych loków opadało swobodnie na moje ramiona. Na stopy włożyłam szpilki w kolorze spódnicy i po raz kolejny spojrzałam w lustro. Widziałam przed sobą pewną siebie kobietę. Wzięłam leżącą na komodzie czarną teczkę, torebkę i kluczyki do auta. W korytarzu zatrzymała mnie jeszcze moja przyjaciółka.
- Jesteś tego pewna? - usłyszałam ciche pytanie. Uśmiechnęłam się do niej delikatnie.
- Tak. To najlepsze rozwiązanie – odpowiedziałam.
- A dla którego z nich się tak odstawiłaś? - uniosłam jedną brew i lekko się roześmiałam.
- Dla siebie samej – odparłam – poza tym Gregor ma mnie właśnie taką zapamiętać. Niech widzi, co stracił.
- A Karl ma widzieć, z kogo z własnej woli zrezygnował? - spytała ponownie.
- Amelia – upomniałam ją.
- No idź już, bo potem spóźnisz się na to spotkanie – dodała jedynie – masz zamiar powiedzieć Alicji?
- Nie wiem. Nie chcę jej w tym momencie wszystkiego komplikować – westchnęłam – narobiłaby sobie tylko nadziei i sam ten wyjazd okazałby się porażką.
Nie czekając na jej odpowiedź po prostu wyszłam z mieszkania. Na klatce usłyszałam dźwięk swojej komórki. Widząc imię na wyświetlaczu, przewróciłam oczami. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Słucham?
- Dzwonię, bo zastanawiałem się, czy przypadkiem się nie rozmyśliłaś – powiedział to tym samym cwaniackim tonem, którego od zawsze się brzydziłam. A przynajmniej od momentu, kiedy zorientowałam się, jaki z niego bydlak.
- Jesteśmy umówieni, Karl. Za godzinę. - wycedziłam.
- Dlaczego właściwie nalegałaś na spotkanie? - spytał.
- Później, dobrze? Teraz się trochę spieszę. - szybko zakończyłam połączenie, nie chcąc już tracić czasu. Z resztą, całe to spotkanie z tym człowiekiem będzie jedną wielką stratą czasu.


Wchodząc do "Le Ciel" od razu napotkałam uważny wzrok Toniego. Nie obyło się bez jego łobuzerskiego uśmieszku, kiedy tylko udałam się w jego stronę. Nie dziwiłam się, że zwykle przyciągał tą przystojną buźką młode i atrakcyjne klientki.
- No, no, Monika. Kto jest tym szczęściarzem, z którym się umówiłaś? - spytał kręcąc głową i rozbierając mnie wzrokiem od góry do dołu.
- Dziękuję, miło, że ktoś docenił moje starania – wycedziłam przez zęby. Naprawdę, w tym momencie nie miałam ochoty na żadne żarciki. Barman jednak w ogóle nie przejął się moim chłodnym komentarzem i nadal się uśmiechał.
- Myślałem, że masz dziś wolne – powiedział.
- Bo mam, ale przyszłam do Sandry i Gregora – odparłam – mam do nich sprawę.
- Masz szczęście, bo pół godziny temu przyjechali do restauracji – odpowiedział – to jakaś ważna sprawa?
- Dowiesz się w swoim czasie – rzuciłam przez ramię od razu kierując się na zaplecze. Jeszcze w korytarzu dochodził mnie śmiech blondynki, dobiegający z biura. Stając przed drzwiami do pomieszczenia na moment się zawahałam. Wciąż powtarzałam sobie w myślach, że to na pewno słuszna decyzja. Nie mam innego wyjścia. Nic nie trzyma mnie już w Austrii. Uniosłam drżącą rękę i delikatnie zapukałam do drzwi. Usłyszałam ciche „proszę”. Nacisnęłam klamkę i nie podnosząc wzroku weszłam do środka.
- Monika? A co ty tutaj robisz? - spytała. Uniosłam głowę i na nią spojrzałam. Miała nieco zdziwioną minę. Szatyn stał o krok za nią i podobnie jak Toni, zaczął mnie lustrować wzrokiem. A napatrz się, pomyślałam. Specjalnie stanęłam w niewielkim rozkroku i oparłam ciężar ciała na lewym biodrze. Czułam jego wzrok na sobie, lecz nie miałam zamiaru zaszczycić go swoim.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – odezwałam się obdarzając blondynkę uśmiechem.
- Nie przeszkadzasz tylko wydawało mi się, że dziś nie ma cię w grafiku – odpowiedziała.
- Przyszłam w innej sprawie – odparłam. Oboje patrzyli na mnie kompletnie zdziwieni jak gdyby widzieli mnie po raz pierwszy w życiu. To ten dość oficjalny strój wprawił ich w zakłopotanie? A może moja surowa mina? Mniejsza o to.
- Coś się stało? - usłyszałam jego głos. Wydawało mi się, że kryła się w nim nutka zaniepokojenia. Popatrzyłam w te jego czekoladowe oczy i to był mój błąd. Cała ta maska pewności siebie gdzieś się ulotniła. Nie pomogły nawet szpilki. Czułam się tak, jakbym stała przed nim zupełnie naga a on bez trudu mógłby czytać ze mnie jak z książki. A choć raz chciałam mu pokazać, że jestem twarda. Że wiadomość o dziecku w ogóle mnie nie dotknęła.
- To zależy jak do tego podejdziecie – odpowiedziałam oględnie. Widziałam napięcie na jego twarzy. Patrzył na mnie przenikliwie, by cokolwiek ze mnie wyciągnąć.
- Trochę mnie przerażasz, Monika – powiedziała, niby ze śmiechem blondynka. Ponownie się do niej uśmiechnęłam.
- To wam wszystko wyjaśni – oboje spojrzeli teraz na czarną teczkę, którą do tej pory trzymałam w ręku. Podeszłam do Sandry i jej ją wręczyłam. Przyglądała się mi niepewnie.
- Co to jest? - spytała, otwierając teczkę.
- Moje podanie o rezygnację z pracy – odpowiedziałam ze spokojem, splatając dłonie przed sobą. Niemal natychmiast poczułam na sobie przestraszony wzrok Gregora. Sandra wyjęła dokument i zaczęła go czytać.
- Chcesz zrezygnować z pracy? - spytała wyraźnie zaniepokojona – dlaczego? Coś się stało?
- Zmieniłam swoje plany i niestety będę musiała odejść z „Le Ciel”.- nadal dziwnie na mnie patrzyła. Ta wiadomość chyba do niej nie dotarła.
- No ale to przez któregoś z pracowników? Chodzi o Marka? - nadal drążyła temat. To tylko przez twojego narzeczonego, z którym tydzień temu spędziłam noc.
- Nie, Sandra. Tu nie chodzi o nikogo z restauracji – wysiliłam się na pogodny uśmiech – po prostu...postanowiłam wrócić do Polski – szatyn po usłyszeniu tej informacji, upuścił niechcący czarną teczkę. Spojrzałyśmy na niego wymownie. Szkoda tylko, że Sandra nie rozumiała powodu, przez który tak właśnie zareagował.
- Wracasz do Warszawy? - spytał cicho. Widziałam jak zacisnął pięści. W jego oczach malował się czysty strach. Mierzyliśmy się przez dłuższą chwilę wzrokiem, kiedy nagle usłyszeliśmy dźwięk komórki Sandry.
- Tak? - odebrała połączenie – ale po co?..nie, nie. Nie jestem zajęta...ok, już tam idę – westchnęła i odłożyła urządzenia na biurko – mają problem z jakąś dostawą. Muszę pójść podpisać kilka papierów. Będę za 10 minut. Poczekaj tu na mnie i wtedy na spokojnie pogadamy – zwróciła się do mnie.
- No dobrze.. - odpowiedziałam niepewnie. To oznaczało, że pozostanę sam na sam z szatynem. Nogi zaczęły się pode mną uginać. Chciałam to załatwić szybko i w obecności Sandry. Nie miałam zamiaru przeprowadzać z nim jakiejkolwiek rozmowy ani silić się na wyjaśnienia, bo i tak byłoby to bez sensu. Po chwili zostaliśmy tylko we dwoje.
- Chcesz wyjechać przeze mnie, tak? - spytał po krótkiej ciszy między nami. Przełknęłam ślinę, by mój głos zabrzmiał pewniej.
- Po co pytasz skoro doskonale znasz odpowiedź – szepnęłam.
- Nie rób tego – spojrzałam na niego. Bał się. Widziałam to w jego oczach.
- Muszę – odparłam – musimy zakończyć to, co się między nami wydarzyło. Nie byłabym w stanie pracować tutaj i widzieć waszą szczęśliwą rodzinkę.
- Dobrze wiesz, że nie będzie żadnej szczęśliwej rodzinki – warknął – nawet nie będę przed nikim udawał.
- Jak już weźmiesz swoje dziecko na ręce to zmienisz zdanie. Zrobisz dla niego wszystko – milczał jakby zastanawiając się nad tym, co powiedzieć.
- Ale dlaczego akurat Polska? Mogłabyś po prostu zmienić pracę i zostać tutaj – odezwał się po chwili.
- Nie mam tutaj nikogo. To dla mnie tak naprawdę obcy kraj. W Warszawie mam mamę i rodzeństwo. Mieszkają tam moi starzy przyjaciele. Tam jest mój dom – szepnęłam.
- A Alicja? Chcesz wywrócić jej życie do góry nogami? - brnął dalej.
- Ona zna język i będzie się cieszyć widząc na co dzień Alka. W końcu do tej pory ją wychowywał. Poza tym tęskni za babcią. Tak samo jak ja.
- Monika...
- Nie, Gregor – powiedziałam stanowczo, patrząc mu w oczy – nie mieszaj się do mojego życia. Za chwilę urodzi ci się dziecko i powinieneś skupić się na Sandrze – spojrzał gdzieś w okno tak jakby tam chciał znaleźć jakiś ratunek.
- Nie chcę, żebyś wyjeżdżała.. - powiedział to głosem, który mógłby należeć do małego chłopca. Pełnym bólu i obawy. W oczach miał smutek.
- To niczego nie zmieni – szepnęłam, machinalnie robiąc kilka kroków w jego stronę. To był mój drugi błąd, gdyż w tym samym czasie doszła do mnie woń jego perfum. Teraz był zbyt blisko.
- Jak ja mam być z kobietą, której nie kocham? Mam się całe życie męczyć? - on również szepnął. Westchnęłam.
- Musisz brać odpowiedzialność za swoje czyny – odpowiedziałam chłodno – trzeba było się zabezpieczać - Znów milczeliśmy.
- I co, możesz niby zabrać Alicję z kraju tak bez niczyjego pozwolenia? - spytał. Zawahałam się przy odpowiedzi.
- Właśnie w tym celu za chwilę idę na spotkanie z Karlem.. - odparłam cichym głosem.
- Co?! - usłyszałam – po cholerę masz się z nim widywać?! Przecież on w ogóle nie interesuje się swoją córką!
- Potrzebna mi jest tylko jego zgoda – odparłam. Znów spojrzałam mu w oczy. Tym razem widziałam złość. Tylko o co? Kompletnie go nie rozumiałam.
- I to niby dla niego się tak wystroiłaś? - spytał nie kryjąc ironii w głosie – chcesz żeby przez całe to spotkanie gapił się na twój tyłek?
- Nie pozwalaj sobie, Schlierenzauer – warknęłam.
- Nie wmówisz mi, że lubisz ubierać się tak na co dzień – prychnął – chcesz w nim wzbudzić jakąś zazdrość?
- Nie twój interes. - zaśmiał się sarkastycznie.
- Po co to zrobiłaś? - niemal przebijał mnie wzrokiem na wylot – a może chcesz, żeby zobaczył, co stracił? Może ty chcesz do niego po prostu wrócić, co? Uwinęlibyście sobie jakieś przytulne gniazdko we trójkę i miałabyś swojego księcia z bajki!
- Zamknij się! - krzyknęłam.
- Bo co?! - on też krzyknął – to po jaką cholerę ubrałaś się tak, że każdy facet mógłby pożerać cię wzrokiem?!
- Ty lepiej ten swój wzrok skieruj na tyłek Sandry! Tylko radzę ci się pospieszyć, bo za parę miesięcy nie będzie już taki kuszący! - wykrzyczałam mu prosto w twarz. I to był mój trzeci błąd. Poczułam jak gwałtownie chwyta moją twarz w obie dłonie i miażdży moje wargi ciężkim pocałunkiem. Chciałam mu się wyrwać, odepchnąć go. Pokazać, że to na mnie nie działa. Ale...no właśnie. Popełniłam swój czwarty błąd. Uległam mu.
- Nie pozwolę...żeby ktokolwiek...patrzył na ciebie....tak jak tylko ja mogę – szeptał pomiędzy kolejnymi pocałunkami. A ja? Miałam wrażenie, że zaczęła mną kierować inna kobieta zajmująca moje ciało. Moja ciemniejsza strona, która marzyła, żeby ponownie utonąć w jego ramionach. To ona spowodowała, że w dole brzucha rozkwitło tak dawno już zapomniane przeze mnie pierwotne uczucie. Nie poznawałam siebie i swoich czynów. Chwyciłam za pasek jego spodni i go rozpięłam a potem ściągnęłam niepotrzebny materiał wraz z bokserkami. On w tym czasie pozbył się swojej koszulki i niemalże wyrwał starannie wyprasowaną przeze mnie bluzkę, po czym zaczął rozpinać jej guziczki. W międzyczasie nie przestawał całować moich warg i szyi a ja pomagałam mu uporać się ze stanikiem.
- Gregor.. - szepnęłam, łapiąc odrobinę tchu.
- Nic nie mów.. - szepnął mi do ucha – pozwól mi..
- Chcę zapamiętać to uczucie. Chcę przez resztę życia wspominać, że nikt, tak jak ty nie doprowadzał mnie do szału, rozumiesz? - powiedziałam cicho ale pewnie, odnajdując gdzieś w sobie śmiałość spowodowaną odurzeniem nim i jego bliskością. Szukałam ustami jego ust. Kiedy już je odnalazłam, szatyn odpłacił mi się głębokim pocałunkiem.
- A ja chcę, żebyś wiedziała, że to nie był mój wybór. I że cię kocham... - jęknęłam, bo w tym samym momencie poczułam, jak usadza mnie na biurku a później we mnie wchodzi. Mocno i pewnie. Zacisnęłam palce na jego plecach, czerpiąc z tej błogiej chwili jak najwięcej rozkoszy. Rozkoszy, której nigdy więcej w swoim życiu nie poczuję. Świat wokół przestał istnieć. Nic się teraz nie liczyło. Był tylko on, jego oczy, jego zapach i jego ruchy, które z każdą sekundą prowadziły mnie na szczyt. Były jego pocałunki i pieszczoty, które z pewnością będą mi się śniły każdej nocy. Cały on był tym, czego potrzebowałam. A czego nigdy mieć nie będę.
Jęknęłam długo, kiedy fala spełnienia niczym lawa oblewała stopniowo moje ciało. Kiedy sam zaznał rozkoszy, napiął wyraźnie swoje mięśnie i zacisnął powieki. To było takie zmysłowe i tak gwałtowne, że całe moje ciało przechodziły dreszcze. Spojrzał mi w oczy. Nie musiał mówić nic. Słowa w tym momencie były zbędne. One niczego nie zmienią ani w niczym nam nie pomogą. W tych pięknych tęczówkach zawsze potrafiłam dostrzec nie tylko zwykłe pożądanie. Tam kryło się o wiele większe i silniejsze uczucie, którego musi się wyrzec. I choć ta cała sytuacja jest absurdalna i niedorzeczna, wiem, że mnie kocha. I wiem, że ja kocham go równie mocno.
- Puść mnie już... - szepnęłam z bólem. Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, którą szybko otarłam. Uwolniłam się z jego uścisku i pospiesznie zaczęłam nakładać na siebie wszystkie części garderoby.
- Kiedy? - usłyszałam tuż za plecami a potem poczułam delikatne muśnięcie na karku. Przymknęłam na chwilę oczy.
- Za dwa tygodnie. Muszę przecież pracować do końca miesiąca.
- Więc mam jeszcze dwa tygodnie, żeby się tobą nacieszyć..
- Nie – odwróciłam się w jego stronę – to się już nigdy więcej nie powtórzy, Gregor – powiedziałam stanowczo – jeśli możesz zrobić dla mnie choć tyle, to błagam, wyjedź gdzieś na ten czas, żebyśmy nie musieli się widywać..
- Ale Alicja..
- Alicji też już więcej nie zobaczysz. Ona z czasem zapomni – przerwałam mu. Poprawiłam swój wygląd przed lustrem wiszącym naprzeciwko biurka i po raz ostatni na niego spojrzałam. Nogi trzęsły mi się jak galareta po nie tak dawnym doznaniu, jakie mi zafundował. Nadal nie byłam w stanie trzeźwo myśleć. Kątem oka spostrzegłam, jak on również się ubiera. Spotkaliśmy się wzrokiem w lustrze. Stanęliśmy w bezruchu tak po prostu się na siebie patrząc.
- Kocham cię.. - usłyszałam. Przez chwilę myślałam, że znowu się rozpłaczę i to na dobre. Podeszłam do niego szybko i skradłam mu ostatni pocałunek.
- Ja ciebie też, Gregor.. - po czym, nie patrząc na niego ponownie, wyszłam.

Zaciskałam pięści z wściekłości. Nie płakałam. Zachowałam zimną krew. To wydaje się śmieszne, ale wcale nie byłam zaskoczona tą sytuacją. To tylko potwierdziło podejrzenia, które snułam od dawna. Ze spokojem przysłuchiwałam się wymianie zdań za drzwiami:
- Gregor.. - usłyszałam cichy szept.
- Nic nie mów.. - on szeptał jeszcze ciszej. Wzdrygnęłam się. Poczułam w sercu znajomy ból. – pozwól mi..
- Chcę zapamiętać to uczucie. Chcę przez resztę życia wspominać, że nikt, tak jak ty nie doprowadzał mnie do szału, rozumiesz? - powiedziała cicho. Złość kipiała we mnie od środka. Zwykła szmata i zdzira. A ja jej zaufałam. Wyżaliłam się. Wyznałam wszystkie obawy i lęki będąc niczego nie świadoma. Nie sądziłam, że to ona właśnie stoi za przyczyną mojego cierpienia.
- A ja chcę, żebyś wiedziała, że to nie był mój wybór. I że cię kocham... - usłyszałam jego głos. A potem był jęk. Zamknęłam oczy i wzięłam kilka oddechów, by się uspokoić i oprzeć się pokusie przyłapania ich na gorącym uczynku. Nie zrobię sceny. Nie tutaj. Potem dochodził mnie znajomy dźwięk, ich przepełnione podnieceniem głosy i coraz szybsze tempo. To wystarczyło. Odwróciłam się i zaczęłam szybkim krokiem oddalać w stronę tylnego wyjścia. Nie będę tam stała i pozwalała na bycie dalej upokarzaną. Już wystarczająco mnie skrzywdzili. Oboje. Osoby, którym wierzyłam i na lojalności których polegałam.
- Pierdolona dziwka – powiedziałam sama do siebie, kiedy już dotarłam na zewnątrz. Oparłam się o ścianę budynku i spojrzałam w niebo. Zbierało się na nim coraz więcej ciemnych chmur a wzmagający się wiatr zwiastował rychłe nadejście burzy. Tak, burza to jest właśnie to, co rozpętało się w mojej głowie.

- Zemszczę się – wycedziłam przez zęby – zapłacisz mi za wszystko.

**
Nie do końca podoba mi się ten rozdział, bo wyszedł taki trochę dramatyczny, Ale mam nadzieję, że Was zainteresował.
Pozdrawiam :)

poniedziałek, 22 czerwca 2015

17. Jedyne wyjście

Przekręciłam klucz w drzwiach i po cichu weszłam do mieszkania. Byłam przekonana, że Alicja już śpi. Jest prawie 22. Nim zdążyłam dobrze wejść do środka, w korytarzu pojawiła się Mela.
- Co tak późno? Myślałam, że kończysz o 19.
- Klienci – powiedziałam niemal bez tchu. Z ledwością zdjęłam buty i odłożyłam torebkę. Przeszłam bez słowa obok przyjaciółki i padłam na wielki fotel w swoim pokoju.
- Jesteś głodna? - zdołałam jedynie pokręcić głową. Właściwie to jestem zdruzgotana i mam wrażenie, że mój świat właśnie się zawalił. Amelia usiadła naprzeciwko mnie i z wnikliwością mi się przypatrywała.
- Co jest? - spytała bez ogródek.
- Jak to co jest? W porządku – mój głos się nieco załamał, więc z pewnością mi nie uwierzyła – mała śpi?
- Tak, już od godziny. Nie zmieniaj tematu.
- Dziękuję, że się nią zaopiekowałaś.
- Monika !– powiedziała stanowczo. Westchnęłam. Z moich oczu zaczęły wylewać się pierwsze łzy, których nie zdołałam już utrzymać. - Monika? - tym razem odezwała się już o wiele spokojniej a na jej twarzy malowała się troska – Moni, co się stało? Coś w pracy?
- Nie – szepnęłam.
- No więc powiedz. Jak mam ci pomóc? - przysunęła się do mnie i wtuliła w moje plecy, głaszcząc włosy. A ja jak głupia wybuchnęłam już niekontrolowanym płaczem – idę po to wino, które miałyśmy wypić wczoraj – nim zdążyłam zareagować, szatynka udała się do kuchni. Wyprostowałam się w fotelu i wzięłam kilka oddechów, by się uspokoić. Nie chciałam płakać. Nie mogłam. Jestem dorosłą, odpowiedzialną i twardo stąpającą po ziemi kobietą. Wychowuję samotnie córkę. Muszę być twarda. Po 2 minutach do pokoju ponownie weszła Mela. Postawiła na stoliku butelkę i dwa kieliszki, po czym nalała do nich czerwonego płynu. Bez zbędnych ceregieli chwyciłam swój kieliszek i wypiłam wino do dna. W ustach poczułam gorzkawy smak alkoholu. Ona czekała, nie naciskała.
- Zakochałam się, Mela – powiedziałam tak po prostu – i to tak cholernie, że nie wiem, co teraz.
- Nie rozumiem. Więc dlaczego płaczesz? On cię nie kocha? - spytała.
- Kocha.
- No to w czym problem? - wydawała się kompletnie zdezorientowana.
- W tym że on już jest zajęty. Ma narzeczoną – szepnęłam a z moich oczu wyleciała kolejna porcja łez. Mela bez słów podała mi leżącą obok niej paczkę chusteczek.
- Zaczęłaś romans z zajętym facetem? Nie poznaję cię, Moni. Przecież to twoja święta zasada, żeby nigdy nie pakować się w taki związek.
- No widzisz. A sytuacja doprowadziła do tego, że jednak to się stało – powiedziałam, tępo patrząc w pusty kieliszek.
- Poznałaś go w Innsbrucku?
- Tak.
- Więc kim on jest? - spytała ponownie. Spojrzałam jej w oczy.
- Już zdążyłaś go poznać. To Gregor Schlierenzauer – powiedziałam. Jej usta lekko rozszerzyły się na tą informację. Wiem. To musi brzmieć wyjątkowo niewiarygodnie. Zwykła, szara dziewczyna i znany skoczek narciarski.
- O kurczę... - wyrwało jej się.
- Nieźle brzmi, nie? - rzuciłam sarkastycznie a potem ponownie zaniosłam się od płaczu. Amelia po prostu wzięła butelkę i nalała mi kolejnej porcji alkoholu.
- To stąd twoja reakcja, kiedy dziś powiedział o dziecku. Widziałam twoją minę. Raptownie zbladłaś i wyglądałaś tak, jakby ci ktoś mówił o czyjejś śmierci a nie narodzinach – odparła cierpko.
- Mela, on miał ją dla mnie zostawić. Nie kocha jej. Nawet próbował mi się oświadczyć.
- Co? Nie mów mi tylko, że przyjęłaś te oświadczyny? - spytała zszokowana.
- A gdyby ktoś oświadczał ci się na totalnym spontanie i w dodatku w pokoju socjalnym to byś się zgodziła? - powiedziałam z ironią. Ona spuściła wzrok – no właśnie. Dałam mu wtedy do zrozumienia, że nie jestem pierwszą lepszą.
- A teraz..
- Tak, a teraz wszystko się popieprzyło.. - nastąpiło kolejne kilka minut ciszy. Ja zbierałam myśli, wylewając z siebie łzy. Ona czekała.
- Moni, jak do tego w ogóle doszło? - spytała cicho.
- Nie wiem. Najpierw mnie irytował tym swoim...cynizmem i taką chorą pewnością siebie. Myślał, że zdobędzie mnie od tak. Rzucał głupie teksty i robił głupie rzeczy – wycedziłam przez zęby – a potem...spędził trochę czasu z Alą. I żebyś ty widziała jak on się nią zajmował. Patrzył z takim uwielbieniem w oczach..
- Widziałam to dzisiaj. Aż sama byłam zaciekawiona, dlaczego Ala jest tak do niego przywiązana. To w końcu twój szef. A teraz rozumiem... - pokiwałam tylko głową.
- Mówił mi, że chce zaopiekować się i mną i Alą. Że ją pokochał. A ona strasznie się na to wszystko nastawiła. Nawet prosiła, żeby Gregor został jej tatą.
- Co? - dziewczyna po raz kolejny wybałuszyła oczy z niedowierzania – a Karl?
- W jej życiu nie ma kogoś takiego jak Karl. W końcu nie widziała go 2 lata. Jak takie małe dziecko może pamiętać ojca?
- Ona strasznie dużo o nim opowiadała. Myślałam, że to takie tam dziecięce gadanie – odparła. - no i znalazłam u ciebie złoty zegarek – spojrzałam na nią.
- Miałam mu go oddać, ale nie było okazji.. - szepnęłam.
- Nocował u ciebie? - spytała cicho. Kiwnęłam głową. - spaliście ze sobą? - znów spojrzałam jej w oczy – och, ty moja niesforna kobietko.. - nie czekając co powiem po prostu ponownie do mnie przywarła – tak bardzo mi przykro...
- Nie będzie to pierwszy raz, kiedy nie wychodzi mi z facetem. W ogóle, czego ja się mogłam spodziewać? Przecież on stał już jedną nogą na ślubnym kobiercu.
- Ale jeśli był gotów ją dla ciebie zostawić to musisz być dla niego ważna.
- Mogłam sobie jedynie pomarzyć o kochającym mężu i ojcu dla Ali – prychnęłam – w dodatku ze znanym sportowcem. Co mi strzeliło do głowy, żeby się na to wszystko nabierać? Czuję się, jak jakaś głupia nastolatka.
- Przestań – powiedziała stanowczo – i co z tego, że to właśnie ten Schlierenzauer? Facet po prostu stracił dla ciebie głowę. Zadeklarował ci coś, tak? Nie jesteście mu obojętne.
- Mela, on sobie nie zdaje sprawy, co to znaczy wychowywać obce dziecko. Ja się nauczyłam przez te cztery lata odpowiedzialności, bo nie miałam wyjścia. On nic tak naprawdę nie musiał. - powiedziałam z determinacją – po prostu Sandra mu się już trochę znudziła i jak miał okazję zaliczyć mały skok w bok, to po prostu to zrobił. My się nie liczymy.
- Może powinnaś z nim najpierw porozmawiać, co? Wyjaśnijcie sobie wszystko – odparła.
- Ale po co? On nie zostawi kobiety, która nosi jego dziecko. Nie dla jakiejś tam samotnej matki – dodałam sarkastycznie.
- Ale o wszystkim się przynajmniej przekonasz.
- Nawet jeśli powie, że mnie kocha, ale nie ma wyjścia to po jaką cholerę mam żyć nadzieją? Lepiej jest tak jak jest. Rozmowa nie zmieni tej sytuacji.
- Więc co zrobisz? - i zadała mi te najtrudniejsze pytanie. I co ja zrobię? Co powiem Ali? Jak zniosę jego codzienny widok u boku z Sandrą i jej rosnącym brzuchem? Ona na pewno jest szczęśliwa, że niedługo urodzi ich wspólne dziecko. To jak zwieńczenie tego kilkuletniego związku.
- Nie wytrzymam dalej u niego pracując – odezwałam się.
- Ale pomyśl – odsunęła się nieco ode mnie – mamy praktycznie lato, więc on niedługo większość czasu będzie spędzał na treningach a potem na zawodach. Nie będziecie musieli widywać się tak często.
- Ale niemal każdego dnia będę widziała Sandrę. Tego też nie zniosę – pociągnęłam mokrym nosem i upiłam kolejny łyk czerwonego wina. - wszystko będzie mi tam o nim przypominało i codziennie będę jak głupia patrzyła w drzwi, czy przypadkiem się nie pojawi – westchnęłam.
- No ale masz teraz dobrą pracę i jesteś w stanie zapewnić małej lepszą przyszłość – próbowała dalej – Bóg jeden wie, gdzie teraz przebywa Karl. A co będzie jak pewnego dnia przestanie przesyłać ci alimenty?
- W dupie mam jego pieniądze i alimenty – warknęłam.
- Monika, nie zachowuj się jak dziecko – powiedziała głośniej – musisz przede wszystkim myśleć o Alicji.
- Dlatego już postanowiłam – spojrzałam na przyjaciółkę mokrymi od łez oczami. Nie miałam innego wyjścia.
- No więc? - czekała na moją odpowiedź pełna obawy.
- Wracamy do Polski.

Przetarłem zmęczone oczy i odłożyłem na bok laptopa. Jest 23. Czy ona, do cholery, nie mogłaby już spać, żebym po prostu nie musiał z nią rozmawiać? Chyba specjalnie czekała, aż skończę. Wstałem więc z łóżka i poszedłem do salonu. Siedziała wygodnie na kanapie z jakąś książką w ręku i podjadała swoje ulubione nadziewane ciasteczka. Na jej ustach malował się delikatny, naturalny uśmiech. Cała twarz była jakby żywsza, pełniejsza ciepłych kolorów i wyrażająca szczęście. Szkoda tylko, że ja nie mogłem czuć tego samego.
- Jeszcze nie śpisz? - spojrzała na mnie znad książki i uśmiechnęła się promiennie.
- Czekałam, aż skończysz pisać – odparła i odłożyła swoją lekturę na ławę. Wstała i wolnym krokiem do mnie podeszła. Miała na sobie moją ulubioną, satynową koszulę nocną i wykonany z tego samego materiału szlafrok, który swobodnie związała na jednym biodrze. Materiał opiewał jej kobiece kształty.
- Powinnaś odpoczywać – westchnąłem, kiedy zbliżyła się do mnie i objęła mnie za szyję. Jej błękitne oczy błyszczały.
- Głuptasie, ciąża to przecież nie choroba – zachichotała cicho i delikatnie dotknęła moich warg. Wzdrygnąłem się, a moje mięśnie odruchowo się napięły. - coś nie tak? - spytała, a jej uśmiech przygasł.
- Jestem trochę zmęczony – odpowiedziałem – zrobiłem sobie chyba za mocny trening.
- Mój biedny – ponownie dała mi całusa w usta a ja ponownie poczułem się tak, jakbym zdradzał własne serce – mogę zrobić ci jakiś bardzo przyjemny masaż... - szepnęła gdzieś przy moim sprawnym uchu, bardzo zmysłowym, niskim głosem. Jej palce delikatnie gładziły mnie po karku.
- Chodźmy lepiej spać – odpowiedziałem obojętnie i zdjąłem jej ręce z mojej szyi. Spoważniała.
- Gregor, o co ci znowu chodzi? - spytała.
- O nic. Po prostu jest późno i chciałbym pójść spać – odpowiedziałem ostrzej niż miałem w zamiarze. Od razu spostrzegłem zawód na jej twarzy.
- Ty się mnie brzydzisz – szepnęła.
- Kotku, no co ty bredzisz? - odparłem uśmiechając się lekko. Podszedłem do niej i delikatnie objąłem ją w talii – jak mogą ci w ogóle do tej pięknej główki przychodzić takie rzeczy? Przecież jesteś matką mojego dziecka.
- Owszem, mogę być matką twojego dziecka, ale wcale nie muszę być twoją narzeczoną – warknęła i odsunęła się ode mnie a potem skierowała do sypialni.
- Sandra, skaczą ci hormony.
- Szkoda, że tobie już nie – odpowiedziała. Zgasiłem niewielką lampkę i sam udałem się za blondynką. Stała przy oknie ze skrzyżowanymi rękoma.
- Dlaczego ty taka jesteś? Próbujesz na siłę wszczynać niepotrzebne kłótnie – odezwałem się. Ona odwróciła się w moją stronę.
- Dlaczego ja taka jestem? - pisnęła – ty w ogóle siebie słyszysz? A to ja zachowuje się tak, jakbym już nie chciała z tobą sypiać i nie cieszę się na wiadomość o dziecku?
- Przestać, wiesz dobrze, że się cieszę – powiedziałem.
- O tak, twój entuzjazm zaraża wszystkich wokoło – prychnęła i ponownie spojrzała w okno. Podszedłem do niej i oplotłem jej ciało, wtulając się w jej plecy. Była taka kobieca i ciepła. Może i miała kilka kilogramów więcej niż jakaś supermodelka, ale to właśnie mnie w niej zawsze pociągało.
- Przepraszam – szepnąłem w jej ucho – może po prostu ta informacja mnie nieco zaskoczyła.
- Tylko teraz nie ma czasu na zaskakiwanie. Teraz jest czas na wzięcie odpowiedzialności i stworzenie temu dziecku prawdziwej rodziny. Masz 25 lat i jesteś na tyle dojrzały, że możesz to zrobić.
- Wiem – odpowiedziałem krótko. Zacząłem kołysać się leciutko na boki. Czułem jak przymyka oczy i opiera swoją głowę o moje ramię.
- Zrobię wszystko, żeby moje dziecko było szczęśliwe i żeby niczego mu nie zabrakło – a jeszcze nie tak dawno obiecywałeś innej kobiecie, że to jej dziecko będzie miało szczęśliwe dzieciństwo. I to jej wyznawałeś miłość.
- Nie zostawiaj mnie, Gregor – szepnęła.
- Nie zostawię – pocałowałem ją w skroń. W moim gardle powstała wielka gula, bo choć nie chciałem, choć tak bardzo pragnąłem brunetki, to nie miałem wyjścia. Musiałem być odpowiedzialny. Za kilka miesięcy na świat przyjdzie moje dziecko.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też, Sandra – jak jakiś bachor skrzyżowałem palce, wypowiadając te słowa. A może kiedy już urodzi to te wszystkie uczucia, jakie żywiłem do niej przez lata powrócą? Może widząc jej codziennie rosnący brzuszek z tym maleństwem, które jest w połowie moją częścią znów stanie się centrum mojego wszechświata?
Nagle poczułem jak odwraca się twarzą do mnie. Ponownie objęła mnie za szyję i przylgnęła do mnie całym ciałem. Czułem jej krągłe piersi napierające na mój tors i to zmysłowe wsunięcie kolana między moje nogi. Czułem też jej osobisty kobiecy zapach. Reakcja mojego ciała była natychmiastowa. Jestem facetem. Co by się nie działo nie pozostawałem obojętny na takie gesty i na kobiece ciało. Ona chyba poczuła właśnie tą reakcję gdzieś na swoich podbrzuszu, bo uśmiechnęła się do mnie kokieteryjnie.
- Gregor, tak bardzo tego potrzebuję... – szepnęła na moje usta. Podniecenie wzrosło we mnie niczym wulkan. Próbowałem, starałem się opanować, ale moje ciało domagało się zaspokojenia. A ona pociągała mnie teraz jak cholera. Jej ręka powoli przesuwała się wzdłuż mojej klatki, potem brzucha a na koniec spoczęła w najczulszym miejscu. Przymknąłem oczy, kiedy mnie tam dotknęła. Nie było odwrotu.

- Co ty ze mną robisz, kobieto... - porwałem ją zdecydowanie w swoje ramiona i zacząłem obdarzać namiętnymi pocałunkami, powoli kierując się w stronę ogromnego łóżka.

**
Cześć Kochane!
Rozdział z lekkim opóźnieniem, ale jest. Obiecuję, że będę pisać częściej, bo nareszcie mam WOLNE! (póki nie pójdę do pracy :D ).
Trochę się to poplątało to romansowanie, ale nic nie dzieje się bez przyczyny. Piszcie, co sądzicie :)
Ann

poniedziałek, 15 czerwca 2015

16. Będę silna

- Mark, sprawdzałeś tę pieczeń? - krzyknęłam do kucharza zza pleców. Dziś było totalne urwanie głowy, a miałam wrażenie, że nikt nie stara się mi pomóc. Nie mam przecież dziesięciu rąk, żeby wszystko na raz nadzorować. Zniecierpliwiona odezwałam się po raz kolejny – Mark?!
- Spokojnie, mam ją pod kontrolą – aż podskoczyłam słysząc jego głos tuż za sobą.
- Dostanę przez ciebie zawału – powiedziałam z nutką pretensji.
- Przestań. Chodzisz dziś jak na szpilkach – skomentował. Oparł się nonszalancko o szafkę i zaczął mi się uważnie przypatrywać.
- Trzy stoliki czekają na tę pieczeń, ja właśnie robię szparagi na 8 i 13 a Ted dopiero przygotowuje warzywa na sałatki jakby nie mógł zrobić tego przed otwarciem. Nie mamy czasu na pierdoły! - rzuciłam zirytowana. A on nawet nie drgnął. Taki z niego szef kuchni? Niczego dzisiaj nie wydamy z takim opierniczaniem się.
- Nie odezwałaś się do mnie od naszego spotkania – powiedział bez ogródek. Spojrzałam na niego. Jego wzrok był przenikliwy i taki pełen...nadziei? Nie wiem, jak to określić.
- Mark, to nie jest czas na takie rozmowy. Jesteśmy w pracy – odparłam, zniżając ton. Co ci miałam powiedzieć? Że jak tylko wróciłam z tej naszej "randki" to wpakowałam się do łóżka z samym Schlierenzauerem? Stop. To raczej on wpakował się do mojego łóżka. Albo jakoś tak..
- Nikt nas nie słyszy i nie interesuje się zbytnio tą rozmową, Moni – stwierdził cierpko – możemy swobodnie gadać.
- Tak, tylko ja naprawdę mam co robić. I ty lepiej też kończ swoje dania, bo klienci będą niezadowoleni albo umrą z głodu – odparłam.
- Pouczasz samego szefa kuchni? - spytał rozbawiony. Mnie bynajmniej nie było do śmiechu. Mam dość dzisiejszego dnia, jestem zirytowana i cholernie wściekła na szatyna. A co jest najlepsze? Jednocześnie tęsknie za nim, za jegi widokiem, uśmiechem, zapachem. Dlaczego od dwóch dni nie pojawia się w restauracji?
- A pouczam, bo dzisiaj wszyscy dajecie mi w kość – warknęłam.
- Hej, mała, spokojnie – nie mów do mnie mała – coś się stało? Masz zły dzień? - spytał już poważniej.
- To tylko napięcie przedmiesiączkowe – odpowiedziałam z udawaną słodkością i wymuszonym uśmiechem na ustach. Przez chwilę milczał.
- No nie złość się, przecież nie chcę cię obrazić – powiedział jakby ze skruchą. Przerwałam na moment moje zajęcie i westchnęłam.
- Przepraszam. Akurat tobie najmniej należy się to moje wyżywanie – powiedziałam.
- Tylko dlatego, że jesteś śliczna i uwielbiam ten twój beztroski uśmiech ci wybaczam – odparł a ja nie mogłam tak po prostu nie obdarzyć go tym właśnie uśmiechem.
- Pójdę do Toniego po jakiegoś bezalkoholowego drinka. Może to mi poprawi humor. Chcesz jednego? - spytałam już spokojniej.
- Jeśli to nie problem to chętnie – ponownie się do niego uśmiechnęłam i skierowałam do drzwi prowadzących na salę. Wchodząc tam jednak nie spodziewałam się takiego widoku. Stanęłam jak wryta obok barmana, który był nieco zdezorientowany moją miną.
- Hej, co ty, nie widziałaś jeszcze naszej dumnej reprezentacji skoczków na żywo? - spytał frywolnie. Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się tępo w czterech chudzielców siedzących przy barze, którzy prowadzili całkiem wesołą konwersację. Jednak to nie widok tych chłopaków, których tak naprawdę znam jedynie ze zdjęć i plakatów mnie zdumiał, a osoba szatyna. Nie wiem, od kiedy tak zaczęłam na niego reagować. Automatycznie poprawiłam swój fartuch i po omacku ułożyłam włosy. W tym momencie nasze spojrzenia się spotkały.
- Cześć – odezwał się pierwszy. Pozostała trójka skoczków podążyła za wzrokiem kolegi. No pięknie, gapcie się na mnie dalej. Nienawidziłam być w centrum uwagi.
- Hej – odpowiedziałam i zaczęłam szukać szklanek, by czymkolwiek zająć ręce i nie musieć na niego patrzeć.
- Gregor, może przedstawisz nam swoją koleżankę – odezwał się jeden z nich z ciemną czupryną i szerokim uśmiechem na twarzy. Nie mogłam dokładnie ocenić, ale wydawało mi się, że jest z nich wszystkich najniższy.
- Raczej pracownicę – odpowiedziałam i niestety to usłyszeli.
- To jest Monika, zastępca kucharza – zaprezentował mnie szatyn. Nie wiem dlaczego poczułam się zdegradowana słysząc te słowa z jego ust. „Zastępca kucharza” a w wolnych chwilach towarzyszka w łóżku? - Moni, to są Michael, Stefan i Andreas – powiedział. Cała trójka posłała mi promienne uśmiechy. Jak na zawołanie.
- Miło mi poznać – odezwałam się – jak mniemam, wy też jesteście tymi kamikadze, co dla przyjemności skaczą w przepaść? - no rzeczywiście, niezły żarcik z twojej strony. Normalnie +100 do kreatywności. Nie wiem jakim cudem, ale oni naprawdę się z tego zaśmiali.
- Widzę, że nie jesteś raczej naszą fanką – odezwał się drugi z brunetów o ciemniejszej karnacji i niezwykle ciepłym spojrzeniu.
- Monika nie bardzo interesuje się skokami. Nawet mnie na początku nie rozpoznała – odpowiedział za mnie Schlierenzauer.
- Nie no tak, Gregor, skoro już ciebie nie rozpoznać to naprawdę masakra – odezwał się ten, Stefan, chyba. Reszta ponownie parsknęła śmiechem.
- Wolę piłkę nożną – odparłam kąśliwie i się do nich uśmiechnęłam. Wszyscy zrobili głośne „uuuu”. Sama również się zaśmiałam. Czułam wnikliwe spojrzenie szatyna na sobie.
- To która klata na ciebie najbardziej działa? Ronaldo, Messi, Torres, Villa? - odezwał się ponownie Stefan.
- Pozostaję raczej przy ojczystym pięknie i stawiam na Piszczka – odpowiedziałam zawadiacko – ten z Dortmundu, grał z Lewandowskim wcześniej – dopowiedziałam widząc niepewność w ich minach. Dopiero po chwili załapali, o kogo mi chodzi. Widziałam, jak szatyn zaciska usta w wąską linię.
- Jesteś Polką? - tym razem odezwał się blondyn. Najbardziej, jak mi się wydawało, opanowany z nich wszystkich.
- Tak, wcześniej mieszkałam w Warszawie – odpowiedziałam.
- No tak, mogłem się wcześniej domyślić – odparł z bardzo skupioną miną Stefan.
- Po akcencie? - spytałam.
- Nie, tylko Polki mogą być tak piękne – powiedział rozmarzonym głosem. Napięcie na twarzy szatyna było niemal namacalne.
- On lubi bajerować tak pięknie kobiety – dopowiedział blondyn za co dostał od kolegi po tej jego jasnej czuprynie. Jak dzieci.
- Dobra, dobra, panowie. Bo się jeszcze któryś z was zakocha a przypominam, że obaj macie już dziewczyny – próbował uspokoić ich Andreas – a poza tym myślę, że Monika woli nieco bardziej dojrzałych i zdecydowanie przystojniejszych mężczyzn – powiedział nonszalancko i puścił mi oczko jednocześnie obdarzając promiennym uśmiechem. Palnęłam dłonią w czoło i ze śmiechem pokręciłam głową. Tylko jeden z nich wciąż milczał.
- A na ciebie czeka narzeczona – odparł Michael.
- Błagam was, skończcie. Nie róbcie mi wstydu – powiedział niby to zrezygnowanym głosem Schlierenzauer. Mój uśmiech momentalnie przygasł, ale trwało to tylko przez chwilę, kiedy w drzwiach zobaczyłam rozweseloną czterolatkę.
- Cześć, mamo! - rzuciła i podbiegła w moją stronę. Wyszłam zza lady i porwałam ją w swoje ramiona. Czułam, jak wzrok całej czwórki przenosi się na tą scenę.
- Cześć, pysiaczku – odpowiedziałam po polsku. Kątem oka dostrzegłam zmierzającą do mnie również Amelię. Uśmiechnęłam się do niej.
- Byłyśmy na lodach i ciocia pomyślała, żebyśmy do ciebie przyszły – wyjaśniła dziewczynka.
- No to miło z waszej strony – pogładziłam ją po nosku i odstawiłam na ziemię.
- Cześć, Ala – odezwał się do niej Gregor. Mała popatrzyła na niego niepewnie.
- Hej, Gregor – odpowiedziała nieco naburmuszona. Już ja wiedziałam, dlaczego jest na niego zła. Obiecał, że ją odwiedzi a do tej pory tego nie zrobił. I jak łagodnie wytłumaczyć to małemu dziecku? Nagle oczy małej się rozszerzyły, kiedy omiatała wzrokiem pozostałą trójkę skoczków.
- Mamusiu..przecież..przecież to – oniemiała z wrażenia. Chłopcy patrzyli na dziewczynkę nieco zdumieni.
- No tak – westchnęłam – poznajcie swoją małą fankę. To moja córka, Alicja – zwróciłam się do nich z uśmiechem.
- Mamo to Andi, Michi i Krafti! - pisnęła uradowana.
- No ktoś w tej rodzinie przecież musiał nas kochać – odparł z ulgą Stefan. No ok, komik z niego pierwsza klasa.
- A to moja przyjaciółka, Amelia – przedstawiłam tym razem stojącą obok szatynkę, która uśmiechała się do nich wszystkich nieśmiało.
- Moni, no gdzie te.. - usłyszeliśmy głos Marka – ooo, widzę, że tu się spore grono zebrało. Cześć, Ala – uśmiechnął się promiennie na widok mojej córki.
- Cześć – odpowiedziała beznamiętnie zbyt bardzo pochłonięta obecnością swoich ulubieńców. Wzrok Marka powędrował natomiast w stronę mojej przyjaciółki. Spojrzałam na nią. Ona również patrzyła na bruneta. Tylko te ich spojrzenia...one mówiły same za siebie.
- Mark, poznaj moją przyjaciółkę, Amelię.
- Mela – powiedziała cicho i subtelnie, podając mu swoją drobną dłoń.
- Mark – on z kolei odpowiedział bardzo niskim głosem. Nie no, scena niczym z jakiegoś romansu.
- Mela... - powtórzył nieświadomy wzroku wszystkich wokół. Myślałam, że zaraz padnę ze śmiechu. Ale tylko ja znałam tą minę mojej przyjaciółki.
- A ja bardzo lubię oglądać skoki – tym razem wypaliła Alicja.
- Widzisz, a twoja mama chyba nie bardzo. W ogóle nas nie zna – odpowiedział z uśmiechem Kraft.
- Bo mama nie ogląda. Ja zawsze oglądałam skoki z wujkiem Alkiem – odparła, dodając zabawny gest ręką i bez skrupułów usadowiła się na kolanach Schlierenzauera. Ten z kolei w zupełności nie miał nic przeciwko i z ochotą ją do siebie przyciągnął. Miał przy tym taki wzrok...aż zrobiło mi się cieplej na sercu. Ale nie, musiałam być twarda. Dziewczynka zapewniła sobie tym samym idealny dystans do rozmowy ze skoczkami.
- Byłeś świetny w tym sezonie, Stefan – zagadnęła chłopaka wesoło. Widziałam, że nabrała do tego wystarczającej odwagi, gdyż to właśnie brunet wykazał od początku chęć rozmowy.
- O, dziękuję – uśmiechnął się – albo udawali widząc tę zażyłość między małą a szatynem albo serio tego nie zauważyli, gdyż miny skoczków pozostały neutralne – oglądałaś wszystkie konkursy?
- Prawie, bo chodzę też do przedszkola i nie zawsze miałam jak – odpowiedziała zupełnie poważnie. Naprawdę nam wszystkim chciało się śmiać.
- No tak, to zrozumiałe – przytaknął zdecydowanie Stefan – obowiązki to obowiązki.
- Ja bardzo lubię chodzić do przedszkola – odpowiedziała – jest tam bardzo fajnie no i mam chłopaka.
- Alicja – powiedziałam nieco ostrzej mimo tego, że reszta po prostu szeroko się do niej uśmiechała.
- A myślałem, że to ja jestem tym jedynym – powiedział z udawanym oburzeniem szatyn. Dziewczynka obróciła się w jego stronę i popatrzyła ciepło na skoczka.
- Przecież wiesz, że ciebie uwielbiam najbardziej – zwróciła się do niego i mocno przytuliła. Ten odwzajemnił jej tym samym – no i jeszcze Michiego – spojrzała na blondyna niepewnie, ale skoczek jedynie posłał jej najpiękniejszy ze swoich uśmiechów. O tak, jego to i ja sama bym się krępowała.
- Kochanie, uspokój się – skrzyżowałam ręce.
- To ja też jestem tym wybrańcem? - odezwał się uradowany Michael – czuję się zaszczycony, Alicjo – powiedział dumnie.
- Wiesz co, Schlieri – tym razem odezwał się Andreas – jak tak na ciebie teraz patrzę to myślę, że będziesz dobrym tatusiem, gdy Sandra już urodzi. Z dziećmi ci do twarzy – uśmiechnął się do niego kolega. Dla mnie na moment czas jakby zwolnił. Uśmiech z ust powoli znikał a wzrok powędrował z bruneta na szatyna. Patrzyłam na niego jak przez mgłę. On również na mnie spojrzał. Jego mina wyrażała wszystko. Czułam jak moje ciało ranione jest tysiącami sztyletów i rozpada się na kawałki. Nie wierzyłam w to. On by mi tego nie zrobił.
- Sandra jest w ciąży? - zagadnął wesoło niczego nieświadomy Mark. Patrzyłam na niego wyczekując odpowiedzi.
- Tak, to już 9 tydzień – odpowiedział nie spuszczając wzroku. Jakby chciał uświadomić mi, że to się stało zanim się poznaliśmy. Zanim cokolwiek się między nami wydarzyło.
- No to gratulacje, stary! - powiedział rozentuzjazmowany brunet. Każdy się cieszył. Każdy mu gratulował. Tylko ja stałam nadal wpatrzona w niego tępo i nie byłam w stanie ani nic powiedzieć ani się poruszyć. To koniec. Straciłam właśnie wszystko to, czego nawet jeszcze w zupełności nie miałam. Jak on mógł dalej tak na mnie patrzeć? I do dlatego nie odzywał się od 3 dni? Musiałam bardzo się postarać, żeby nie wylać z siebie łez, jakie właśnie cisnęły się mi na oczy. Amelia spojrzała na mnie wymownie. Ona się czegoś domyślała, lecz od kiedy tu jest niczego ode mnie nie wyciągnęła. A wiem, że teraz będę musiała wyjawić jej wszystko, bo bez niej tego nie przetrwam.
- Ala, wracajcie z ciocią do domu. Ja mam jeszcze sporo pracy – odezwałam się w końcu.
- Muszę już iść? - spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.
- Tak, kochanie. Przecież wiesz, że mama jest w pracy – dziewczynka z wyraźnym bólem w oczach zeskoczyła z kolan skoczka, który nawet się nie zorientował i podeszła do mnie.
- Tylko bądź grzeczna – powiedziałam tak, żeby tylko ona usłyszała. Skinęła głową. Musiałam jeszcze chwilę tak na nią popatrzeć. Znów została mi tylko ona. Przytuliłam ją mocno do serca i pocałowałam w główkę – do wieczora, Lusia.
Nadal na mnie patrzył. I było to ciężkie spojrzenie, które wywierało dziurę w moim sercu. Bo zranił mnie i to cholernie. I wiem, że już niczego nie da się naprawić. On zostanie ojcem.
- Masz bardzo sympatyczną córkę – odezwał się Stefan, kiedy Amelia z Alą już wyszły. Mark stał wciąż w tym samym miejscu i wpatrywał się w szklane drzwi jakby z tęsknotą. Nie wierzyłam, że to dzieje się naprawdę.
- Dziękuję – odpowiedziałam krótko nie zaszczycając nikogo wzrokiem. Podeszłam ponownie do baru i zrobiłam sobie ekspresowego drinka, którego wypiłam jednym łykiem. Poczułam dreszcze na ciele.
- Musicie być z mężem bardzo z niej dumni – wtrącił się Andreas.
- Wychowuję ją sama – uśmiechnęłam się do niego krzywo – przepraszam was, ale my z Markiem naprawdę musimy wracać do pracy. Szef na nas patrzy.
- Nie jestem zły – powiedział szybko Schlierenzauer.
- Tak, ale jest piątkowe popołudnie a mój szanowny mistrz kuchni dostał dziś jakiegoś ataku lenistwa. Zbiera się coraz więcej gości, Gregor.
- No tak, jasne. Wracajcie do pracy – siliłam się, próbowałam przybrać obojętny ton. Jego nie oszukam, ale musiałam stwarzać pozory przed innymi.
- Miło było cię poznać – uśmiechnął się do mnie Stefan.
- Mi również. Jesteście bardzo...towarzyscy – chyba to było najlepsze określenie.
- Zapraszamy kiedyś na zawody. Może wtedy przekonasz się, co do skoków – dodał Michael. Muszę przyznać, że blondyn był naprawdę urokliwy a w jego spojrzeniu i uśmiechu można się było zatracić bez opamiętania.
- O, z pewnością moja córka będzie mnie ciągnęła na każdy konkurs – odpowiedziałam z uśmiechem – Mark? - zwróciłam się do wciąż nieobecnego wzrokiem bruneta – Mark!
- hmm? - no dziękuję bardzo, szefie. Czy mi się przewidziało czy on faktycznie miał maślane oczka?
- Musimy wracać na kuchnię. Klienci czekają.
- Ach, tak, tak. Już idę – odparł obojętnie i spojrzał jeszcze raz w wejście do restauracji. Nie, nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia.

Posłałam chłopakom jeszcze jeden nieśmiały uśmiech i z bólem w sercu ruszyłam ku drzwiom na zaplecze.

**
No i tak Monika dowiaduje się o ciąży. Jak myślicie, co powinna zrobić? :)

czwartek, 11 czerwca 2015

15. Biała koperta

- Jeszcze sweterek – zwróciłam się do córki. Mała niechętnie odwróciła się ponownie w moją stronę i pozwoliła sobie nałożyć ubranie. Przyjrzałam się jej uważnie.
- Co to za mina, Alicja – spytałam – źle się czujesz?
- Nie – odpowiedziała krótko.
- Kotku, trochę więcej języka polskiego na co dzień ci nie zaszkodzi – skomentowałam – no Luśka – pogłaskałam ją po policzku.
- Jesteś na mnie zła.. - odparła, patrząc na mnie smutnymi oczami. Zmrużyłam brwi.
- Oczywiście, że nie – zapewniłam – skąd ci to przyszło do głowy? - jednak dziewczynka się nie odezwała. Ukucnęłam naprzeciwko niej. - Ala?
- Bo wczoraj cię zdenerwowałam – szepnęła.
- Skarbie, to nie tak. - westchnęłam – przykro mi, że nie ma tu z tobą taty. Czasami dzieci muszą żyć w niepełnej rodzinie. To już mama ci nie wystarcza? - dziewczynka spojrzała na mnie ponownie a następnie mocno się do mnie przytuliła.
- Przecież wiesz, że cię kocham, mamusiu – wyszeptała mi do ucha. Uśmiechnęłam się lekko, wtulając się w jej włosy.
- Ja ciebie też, kruszynko – powiedziałam – tak bardzo bym chciała, żebyś wreszcie była szczęśliwa.
- A mój tata kiedyś mnie odwiedzi? - spytała. Przycisnęłam ją mocniej do siebie.
- Mam taką nadzieję, Ala.
- Mamusiu – mała oderwała się ode mnie i przybrała poważną minę – a tobie podoba się Gregor? - moje serce na moment jakby się zatrzymało. Myśl o szatynie towarzyszyła mi przez całą noc i nie pozwoliła zasnąć.
- Alicja, nie możesz w ten sposób myśleć. Gregor ma dziewczynę, nie może zostać twoim tatą - powiedziałam zdecydowanie.
- No ale przecież ty się jemu podobasz – oznajmiła – i on chyba się w tobie zakochał.
- Kotku, co ty znowu wygadujesz? - patrzyłam na nią kompletnie zaskoczona jej słowami. Skąd to dziecko posiadało taki zmysł obserwacji? To dopiero czteroletnia dziewczynka.
- Bo ostatnio jak poszłaś na randkę z tym Markiem to on był chyba zły – odpowiedziała – i ciągle się o ciebie wypytywał.
- Naprawdę? - nawet nie kryłam zdumienia – i o co takiego pytał?
- No na przykład co lubisz jeść i takie tam – odparła. - mamo, ja tak bardzo go lubię. Myślisz, że on mnie też?
- Myślę, że bardzo bardzo – uśmiechnęłam się do niej i pociągnęłam ją lekko za nosek, na co zareagowała śmiechem – to co, lecimy zdejmować gips? - dodałam.
- A zaprosisz go jeszcze do nas? - próbowałam wybadać, co też kryje się w jej głowie. Przecież przez ostatni tydzień tak bardzo nie mogła doczekać się zdjęcia tego cholerstwa z ręki, a teraz, zamiast się cieszyć, ona wciąż drąży temat Schlierenzauera.
- Nie znasz Gregora? Jak będzie chciał, to sam się do nas wprosi – powiedziałam wesoło do córki. Ta również się roześmiała. Miałyśmy już wychodzić, kiedy usłyszałyśmy dźwięk dzwonka do drzwi.
- Może to Gregor! - krzyknęła od razu, lecz ja nie byłam tak optymistycznie nastawiona. Wręcz miałam nadzieję, że za drzwiami nie stoi szatyn. Z drżącymi rękoma odsunęłam zamek i nacisnęłam klamkę. Jakież było moje zdziwienie, kiedy ujrzałam osobę stojącą naprzeciwko.
- Nie wierzę – powiedziałam jakbym zobaczyła przed sobą UFO, ale zaraz na moich ustach zagościł szczery uśmiech – Amelia!
- No chyba nie myślałaś, że o was zapomniałam – odpowiedziała a już po chwili tonęłyśmy w uścisku. Gdy tylko się od siebie oderwałyśmy do akcji wkroczyła Alicja.
- Ciocia! - krzyknęła i rzuciła się w otwarte ramiona kobiety.
- Cześć, Ali – przywitała się tuląc do siebie dziewczynkę – a co to? Masz gips? - spytała ze zdziwieniem na twarzy, kiedy spojrzała na rękę małej.
- Właśnie jedziemy z mamą go zdejmować – odpowiedziała czterolatka. - to tylko takie tam złamanie – dodała beznamiętnie.
- Tylko takie tam złamanie? - Amelia popatrzyła na mnie z przerażeniem w oczach.
- Skakała po łóżku. To tylko pęknięcie kości – wyjaśniłam. Kobieta zamrugała kilka razy powiekami a zaraz ponownie uśmiechnęła się do małej.
- No najważniejsze, że już masz go z głowy – skomentowała – czyli wam przeszkadzam?
- Nie, nie, skąd. W ogóle wejdź do środka, nie będziemy witać się w progu – gestem zachęciłam ją do wejścia. Amelia wstała i przyciągnęła do wewnątrz czarną walizkę na kółkach.
- Przepraszam, że przyjechałam tak bez zapowiedzi, ale chciałam zrobić wam niespodziankę – spojrzała na mnie z wyraźną skruchą w oczach.
- Przestań. Przecież mówiłam ci, że możesz przyjechać, kiedy chcesz. Jesteś moją przyjaciółką – uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco – tylko, że my naprawdę musimy pojechać do tego lekarza a potem mam zmianę w pracy. Ale jeśli chcesz to mogę załatwić sobie wolne – dodałam. Miałam nutkę obawy przed kolejną rozmową ze swoim pracodawcą, ale wiedziałam, że bez problemu dostałabym dzień wolny.
- Daj spokój – odparła – zwaliłam ci się na głowę bez zapowiedzi a teraz masz przewracać plany do góry nogami i jeszcze robić kłopoty szefowi – dodała – pojedziemy razem do tego lekarza a potem podwiozę cię do pracy. Ala spędzi dzisiaj dzień z chrzestną – uśmiechnęła się uroczo do małej i dała jej całusa w czółko.
- Jesteś tego pewna? - spojrzałam na nią uważnie.
- Jasne. Przecież wiedziałam, że pracujesz. Jeśli pozwolisz to zostanę na kilka dni i będziemy miały dużo czasu, żeby pogadać – zapewniła mnie.
- No dobrze. Zostaw te bagaże i możemy jechać – uśmiechnęłam się do niej i po pięciu minutach siedziałyśmy już w samochodzie.

Ból. To jedyne, co w tym momencie mogłem czuć. Tępy, cholerny ból, który rozsadzał mi czaszkę od środka niczym uderzanie młotkiem. Chyba zaraz zwariuję. Postanowiłem otworzyć jedno oko. W pokoju panował delikatny mrok, ale to przez ciemne zasłonięte rolety. Z pewnością był już dzień. Spojrzałem na miejsce obok, ale było ono puste. Czyli jest już późno. Powoli przesunąłem się do pozycji siedzącej. Przez moment ból się nasilił, ale za chwilę mój organizm przyzwyczaił się do siedzenia. Czułem się okropnie. W pomieszczeniu wszędzie unosił się zapach alkoholu i zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem to nie ja jestem źródłem tego zapachu. Spojrzałem na siebie. Miałem na sobie koszulę, którą nosiłem wczoraj. Spodnie i skarpetki leżały na podłodze. Jak ja do cholery znalazłem się w swoim łóżku? Wiedziałem jedynie, że to zasługa dobrego ducha Morgensterna.
Zdjąłem z siebie pomiętoloną koszulę i poszedłem do kuchni. W środku była blondynka. Stała przy zlewie i zmywała naczynia.
- No witam szanownego pana – zwróciła się drwiąco, gdy mnie zobaczyła.
- Przepraszam.. - zdołałem jedynie wydukać. Ona prychnęła. Odstawiła brudny talerz do wody i wytarła ręce. Usiadłem przy stole. Głowa wciąż mi pękała. Sięgnąłem po butelkę z wodą i wypiłem ponad połowę.
- Na twoje przeprosiny już chyba za późno – odparła. - po cholerę ty się wczoraj w ogóle schlałeś, co?
- Nie wiem – powiedziałem szczerze – chciałem pogadać z Morgim..i tak jakoś wyszło.
- Jakoś on nie pił – rzuciła.
- Bo musiał wracać do Seeboden – wyjaśniłem.
- Ja zawsze mam rację, co do tego imbecyla. Kiedy tylko się zjawia to z tobą są same kłopoty.
- Nie obrażaj go – powiedziałem, zaciskając zęby. Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Nieźle zaczynasz to swoje wynagradzanie win – odparła – zamiast wrócić ze mną po ludzku do domu i porozmawiać wolałeś schlać się przy barze. I to jeszcze przy klientach. Niezłą nam renomę robisz.
- Przecież nikt nie zwracał na mnie uwagi.
- Człowieku, ty jesteś sławny w całej Austrii. Każdy wie, jak wyglądasz i że to twoja restauracja! - powiedziała głośno i zrezygnowana usiadła naprzeciwko mnie – co ty ze sobą robisz, Gregor? - szepnęła i spojrzała w okno.
- Sandra, nie rób wielkiej afery. Nie wypiłem tak dużo.
- Jak wychodziliście z restauracji to wziąłeś sobie jeszcze piersióweczkę na drogę – powiedziała a ja otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia – i zarzygałeś siedzenie w taksówce..
- O kurczę... - wyrwało mi się. Blondynka spojrzała na mnie jak na skończonego drania.
- Podziękuj swojemu koledze, że zapłacił za zniszczenia. I że w ogóle przytargał cię do sypialni. Wszędzie waliło rzygami i wódką – powiedziała ze wstrętem – spałam na kanapie.
- Nie musiałaś – odparłem.
- Nie miałam zamiaru spać w jednym łóżku ze zwłokami – po raz kolejny prychnęła. Milczałem. I tak nie miałem niczego sensownego do powiedzenia. Każde moje wyjaśnienie to porażka a poza tym i tak niewiele z tego pamiętam.
- Która właściwie godzina? - spytałem, podnosząc wzrok. Płakała. A mi zrobiło się tak cholernie głupio. - Sandra..
- Dochodzi 11.00 – powiedziała cicho i pociągnęła nosem. Automatycznie znalazłem się przy jej boku.
- Kochanie..
- Odwal się.
- Przepraszam. Naprawdę żałuje mojego zachowania – szepnąłem. Mówiłem szczerze. Nigdy nie lubiłem kogoś zawodzić. A w szczególności jej.
- Lepiej idź pod prysznic, bo wali od ciebie z kilku metrów – odparła.
- Jestem skończonym idiotą.. - powiedziałem po chwili. Nie zareagowała. I nie miałem tu na myśli tylko wczorajszego wieczora. Tu chodziło o te ostatnie tygodnie, kiedy ją oszukiwałem. I o przedwczorajszą noc, którą spędziłem w łóżku z Moniką. Powinienem jej to powiedzieć, przyznać się do zdrady. Przecież podjąłem już decyzję. A jednak...nie mogłem. Patrząc na jej łzy, na jej smutną twarz, na której zawsze gościł promienny uśmiech...coś we mnie pękło. Nie mogłem wyznać jej prawdy w tym momencie, kiedy już i tak przeze mnie cholernie cierpi.
- Po co my w ogóle jesteśmy razem, Gregor? - spytała szeptem. Wreszcie na mnie spojrzała. W jej błękitnych oczach malował się ból, zawód i cierpienie. - przecież ten związek już od dłuższego czasu to jedno wielkie kłamstwo – w moim gardle stanęła gula. Nie potrafiłem nic powiedzieć.
- Proszę, powiedz mi, kim ona jest? - szepnęła.
- Nikogo poza tobą nie ma – odpowiedziałem niemal od razu. A jednak była ona. Kobieta, dla której straciłem głowę. A przynajmniej tak mi się wydawało...
- Robiłam pranie. Jedna z twoich koszulek pachniała damskimi perfumami – powiedziała. Zamarłem. Poczułem się, jakbym został przyłapany na gorącym uczynku. Jak jakiś szczeniak.
- Damskimi perfumami? - udałem zdziwienie. Nic dziwnego, że czuła te perfumy. Monika spała w niej całą noc – tyle osób się wokół mnie kręci. Może to od tego. Ubrania przecież przesiąkają zapachami wokół.
- A gdzie twój zegarek? - drążyła dalej – ten złoty, który dostałeś ode mnie na nasze pierwsze wspólne Boże Narodzenie – zacząłem szukać w pamięci, gdzie go mogłem zostawić – wczoraj miałeś ten drugi. Leży na szafce. Ale ty go nigdy nie nosiłeś. - to prawda. Zawsze nosiłem ten, który dostałem od niej. A on został...o cholera. On został u Moniki.
- Musiałem gdzieś go zapodziać.
- Niby gdzie? - spytała – przecież ty go zdejmujesz tylko przed snem. A w domu go nie ma, bo szukałam – czy ona musi być aż tak spostrzegawcza? I aż tak szybko łączyć fakty?
- Nie wiem, gdzie jest, ale do jasnej cholery chyba nie będziesz posądzać mnie o zdradę z powodu jakiegoś pieprzonego zegarka?! - powiedziałem zdecydowanie za ostro. Spojrzała na mnie z kolejną porcją łez w oczach.
- Pieprzony zegarek? - powiedziała cicho jakby mówiła o tym, że zdechło jej ulubione zwierzątko – to był symbol naszego związku. Naszej miłości – wzięła głęboki oddech, aby nie pozwolić wypłynąć łzom – tak samo jak ten łańcuszek, który dostałam wtedy od ciebie – złapała małe, złote serduszko spoczywające na jej szyi – nigdy go nie zdejmuje. Jedynie wieczorem. Zawsze mam go przy sobie. I ty też tak do tej pory robiłeś.
- Sandra, musiałem go gdzieś przez przypadek zostawić – odparłem – może gdzieś w siłowni albo na Bergisel, nie wiem. Nie mam pojęcia. Przez ostatnie kilka dni byłem tak zabiegany, że zupełnie nie zwróciłem na to uwagi – dodałem. Nie sądziłem, że kobieta może się tak wiele domyślić z powodu jakiejś rzeczy. Ale miała rację. To symbol naszej miłości. Ona nadal nosi łańcuszek a ja? Moja miłość chyba się skończyła..
- Nie zwiedziesz mnie głupimi tekstami. Zbyt dobrze cię znam – odparła – to są mocne dowody, Gregor.
- Ja rozumiem zdjęcia, nagrania, jakieś ukryte wiadomości. Ale zapodzianie zegarka albo zapach perfum na koszulce? To już przesada.
- Tak, teraz mów mi, że jestem stuknięta. Że sobie to wszystko wymyśliłam – znowu płakała. A mnie znowu zrobiło się ciężko na sercu.
- Kochanie...
- Dlaczego nie powiesz mi tego wprost? Potwierdzisz tylko moje przypuszczenia.
- Ale ja cię nie zdradzam – zastanawiałem się, kiedy urośnie mi nos.
- Jeśli ci się znudziłam, jeśli masz kogoś innego, to powiedz. Nie będzie to już przecież pierwszy raz – ona mnie dobija.
- Nie musisz przytaczać tej sprawy ponownie. To zamknięty rozdział – odpowiedziałem chłodno.
- Mówią, że jeśli ktoś zdradził raz, to zrobi to po raz kolejny – nie mogła być bardziej nieomylna niż teraz. A tamta historia tylko utwierdza ją w tym przekonaniu.
- To był jeden jedyny raz. Żałowałem tego. I wydarzyło się dobre kilka lat temu. Mieliśmy do tego nie wracać – naprawdę zamknąłem ten rozdział. Jedna, głupia noc. Jedna, głupia dziewczyna. I jeden, głupi skoczek, którego złapała chcica na zawodach.
- Wiesz, trudno mi było ci to wybaczyć – mówiła dalej – ale zrobiłam to. Teraz jednak już nie byłabym taka wspaniałomyślna. Nie wiem, czy bym potrafiła. Z pewnością bym musiała.... – spojrzałem na nią zdezorientowany. Nie rozumiałem, o co jej chodzi.
- Sandra, co ty mówisz? - spojrzała mi w oczy. Nie odpowiedziała. Po chwili wstała i udała się do sypialni. A ja dalej klęczałem przy tym krześle jak głupi. Głowa mnie bolała, waliło ode mnie jak z szamba a musiałem przebrnąć przez tą trudną rozmowę. Wróciła. Zacząłem się jej przypatrywać. Wyglądała tak, jak zawsze. Lubiła nałożyć zwykły dres i się nie malować. Była naturalna. Tylko wydawało mi się, że nieco schudła. I z pewnością jest to zasługa mojej beznadziejności. I tej cholernej pracy.
Usiadła ponownie na tym samym miejscu. Nie wiem, dlaczego, ale zacząłem robić się nerwowy. Jakiś szósty zmysł w mojej głowie podpowiadał mi, że to, co zaraz usłyszę, zmieni wszystko.
- Chciałam ci to pokazać, jak tylko wróciłam do Innsbrucka. Ale nie miałam okazji. Najpierw nie zastałam cię w domu a potem się upiłeś – nadal czułem się jak jakiś dziesięcioletni chłopiec, który dostaje ochrzan od matki. Wyciągnęła do mnie rękę, w której trzymała białą kopertę. Początkowo nie zwróciłem na nią uwagi. Teraz jednak bałem się ją od niej wziąć. Przeczuwałem kłopoty.
- Otwórz – szepnęła. Przełknąłem głośno ślinę. Chwyciłem drżącą ręką kopertę i powoli wyjąłem z niej zawartość. Była w niej kartka, która rozwijała się jak harmonijka. Na pierwszej stronie widniało niewyraźne, czarno-białe zdjęcie. Poniżej jakieś dane, nazwisko Sandry i daty. Wpatrywałem się w papier nie bardzo zdając sobie sprawy, co właściwie trzymam w ręku. Serce waliło mi jak oszalałe. To niemożliwe. Nie docierała do mnie ta wiadomość.

- Będziemy mieli dziecko, Gregor – powiedziała cichym głosem. Przenosiłem zszokowane spojrzenie ze zdjęcia na nią i na odwrót. Cały mój świat właśnie się zawalił.
**

Tadam! W wolnym czasie nie mogłam się powstrzymać od napisania kolejnego rozdziału. Jest trochę taki na spontanie i zapowiada duuuuże kłopoty, ale co tam. Moje plany zmieniają się niemal co 5 minut albo i nawet w ciągu pisania. Ale spokojnie, cierpliwości :)
Dziękuję za komentarze! :*^^