środa, 22 lipca 2015

23. Granice cierpliwości

Wyglądała tak niewinnie. Dotknąłem delikatnie jej zimnego, bladego policzka. Jej skóra była gładka i tak nienaturalnie błyszczała. Wzdrygnąłem się, a moja dłoń zatrzymała się na chwilę w powietrzu, kilka centymetrów od jej twarzy. Boże. Gdyby nie miarowy dźwięk aparatury i te miliony kabelków plątających się przy jej ciele z pewnością sądziłbym, że jest martwa. Ale ona tylko spała. Była pogrążona w długim, permanentnym śnie. I kiedyś się z niego wybudzi. Musi.

Wstałem z zajmowanego dotychczas krzesełka i podszedłem do okna. Niebo było jasne i przejrzyste. Nie mogłem dostrzec na nim ani jednej chmurki. Otworzyłem szeroko okno i przymknąłem oczy, wdychając świeże powietrze. Upalne słońce grzało moje policzki. Do mych uszu docierały z oddali dźwięki bawiących się dzieci. Gdzieś na dole ruch toczył się swoim codziennym rytmem. Każdy był pochłonięty swoimi sprawami i problemami. A ja tkwiłem tutaj. Wciąż nieustannie czekałem. Na gest. Na znak. Na cokolwiek. Na coś, co pozwoli mi się wreszcie uspokoić i odetchnąć z ulgą. Na coś, co wybawi mnie z tego strachu, jaki towarzyszy mi od tamtego dnia. Już nie potrafiłem normalnie funkcjonować. Jeść. Spać. Żyć. Za każdym razem, gdy zamykałem powieki, widziałem tamtą scenę a każda moja myśl krąży wokół niej.

Zacisnąłem dłonie na parapecie i odwróciłem głowę w jej stronę. Niemal od razu poczułem ból. Wystarczyło jedno zerknięcie na jej ciało.
- Monika, to już trzeci tydzień. Ile każesz na siebie czekać? - szepnąłem z nadzieją na odpowiedź. Ale się nie pojawiła. Ani po sekundzie, ani po minucie, ani po kwadransie. I codziennie było tak samo. Chore nic. Brak oznak reakcji na jakiekolwiek bodźce. Prychnąłem i pokręciłem głową z ironicznym uśmiechem – no tak.. - dodałem.
Czasami czułem się, jakby ogarnęła mnie jakaś paranoja. Bo albo do niej krzyczałem albo niemal szarpałem za dłonie. Po chwili jednak budziły się we mnie jakieś dziwne wyrzuty sumienia. Musiałem paść do jej stóp i po prostu błagać. O ratunek. O wybawienie z tej człowieczej nędzy. Pojawiały się wtedy łzy i poczucie bezradności. Bo nie mogłem nic zrobić. Pozostawało jedynie czekać. A mi powoli zaczynało brakować cierpliwości.
- Ostatnio zabrałem Alę do Disneylandu – odezwałem się po jakiejś półgodzinnej ciszy, przemierzając szerokość sali w to i z powrotem – nie uwierzysz, jaka była szczęśliwa. W życiu nie widziałem tak radosnego dziecka – uśmiechnąłem się sam do siebie, przywołując w pamięci te chwile spędzone z dziewczynką. Dodała mi wtedy tyle energii i na moment pozwoliła zapomnieć. Jej radość okazała się moją radością. Nie mogłem oderwać wzroku od jej roziskrzonych oczu. - szkoda, że tego nie widziałaś. Sam poczułem się jak dziecko. Kiedy byłem taki mały jak ona, to wizyta w Disneylandzie była wręcz moim marzeniem. Ale jakoś nigdy mi się to nie udało..

I znów zapadła głucha cisza, przerywana jedynie pracą urządzeń. Z resztą, nie spodziewałem się niczego innego.
- W piątek jest zakończenie roku w przedszkolu. Wiesz, Alicja poprosiła, żebym tam przyszedł. Twoja mama dała mi zgodę na odbieranie jej co popołudnie, więc każdy już mnie tam zna. Mam nadzieję, że się na to nie obrazisz? Ona tego potrzebuje. Do tej pory ci tego nie mówiłem, ale mała bardzo za tobą tęskni. I bardzo to wszystko przeżywa – westchnąłem. Chodzenie jakoś mi się znudziło, więc ponownie zająłem taboret przy łóżku.
- Musieliśmy jej jakoś to wytłumaczyć, bo po kilku dniach wersja, że gdzieś wyjechałaś w ogóle nie skutkowała. Wie, że jesteś chora i leżysz w szpitalu – spuściłem głowę i zacząłem tępo wpatrywać się w wenflon na jej nadgarstku – ale powiedzieliśmy jej, że nie może cię odwiedzić. I dlatego jej...ciężko.
Nadal nic. Ale...ale gdzieś tam w środku miałem cichą nadzieję, że ona to wszystko słyszy. Że to do niej dociera. To mnie jeszcze w jakiś sposób podtrzymywało na duchu. Czułem, że ona z nami jest. Bo przecież jest. Żyje, tylko coś nie pozwala jej być w pełni świadomą. Ale cierpliwości...
- Kasia i Alek musieli już wracać do Polski. Twoja mama została, żeby zając się Alą. Odwiedzam je codziennie, więc nie musisz się o nic martwić. Dbam o nie – złapałem ją czule za rękę i przyłożyłem do swoich ust. Chciałbym, żeby wreszcie się obudziła. Żeby powiedziała, że nic już jej nie będzie a potem ja skradłbym jej całusa. Wyznałbym jej wtedy, jak bardzo ją kocham i jak bardzo jest mi potrzebna. Jak wiele zmieniła w moim życiu.
- Dziś chyba zostanę u was na noc. Alicja boi się sama spać a babcia twierdzi, że któreś z nas musi być z nią obok. No to od czasu do czasu tak robię... - uśmiechnąłem się sam do siebie i znów ucałowałem jej dłoń.
- Wszyscy w restauracji pytają się o twoje zdrowie. Każdy się martwi. Najbardziej Mark. Mówił, że chciałby cię odwiedzić, ale lekarze nie wyrażają zgody, żeby wpuszczać tu zbyt wiele osób. Może to i dobrze? Z resztą...mam wrażenie, że on kręci coś z Amelią..niby to wpada do Alicji, ale coś mi tu nie gra...tylko wiesz co? Ja się bardzo z tego cieszę. Wreszcie odpierdzieli się od ciebie. Bo ty jesteś tylko moja. - i już nigdy nie pozwolę ciebie skrzywdzić, dodałem w duchu.
Trwałem tak jeszcze przez długi czas. Nie wiem, ile. Ale kiedy ocknąłem się ze swoich myśli, na zewnątrz słońce powoli chyliło się ku zachodowi.
- Pora iść, skarbie – powiedziałem – będę jutro, jak zawsze. I jak zawsze z jedną różą – z głośnym westchnieniem spojrzałem na wciąż powiększający się bukiet na stoliku tuż obok łóżka. Dziś była dwudziesta druga. Niektóre dawno zwiędły, więc pielęgniarki systematycznie je wyrzucały. Ale ja liczyłem codziennie.
Wstałem, nachyliłem się nad jej twarzą i musnąłem jej czoło.
- Jutro pobudka, śpiochu – szepnąłem. Kolejny rytuał. Boże, to już jakaś obsesja.
Miałem zamiar wyjść, ale powstrzymały mnie od tego krzyki dobiegające z korytarza. Zmarszczyłem brwi. Głosy stawały się co raz bardziej donośne, aż wreszcie ktoś z impetem wtargnął do sali, powodując przy tym przeciąg. Był to jakiś mężczyzna a za nim wbiegła zdesperowana pielęgniarka. Patrzyłem to na jedno to na drugie.
- Przecież muszę wiedzieć, co z nią jest! - uniósł głos. Siostra Inga była wyraźnie zniecierpliwiona, ale nie mogła nic zrobić. Jedyne, co była w stanie to wbić w intruza mordercze spojrzenie.
- Jeszcze raz panu powtarzam, że pacjentki nie można odwiedzać – wycedziła przez zęby, chowając ręce w wielkie rękawy fartucha.
- Siostro? - zwróciłem się do niej niepewnie, powodując przy tym, że brunet skierował na mnie swoją uwagę. Do tej pory stał do mnie tyłem, więc nie mogłem niczego ocenić, ale teraz wyraz jego twarzy wydawał się nieco szyderczy.
- Schlierenzauer. - tak po prostu wypowiedział moje nazwisko. Jeszcze bardziej się zdziwiłem.
- Proszę natychmiast wyjść! - pielęgniarka straciła resztki cierpliwości.
- Spokojnie, siostro. Porozmawiam z tym człowiekiem – odparłem. Kobieta uniosła ręce w geście rezygnacji, ale po chwili opuściła salę. My zostaliśmy sami, wciąż mierząc siebie wzrokiem.
- Skąd znasz moje nazwisko? - spytałem. Mężczyzna prychnął, jakby moje zdziwienie było co najmniej absurdalne. - my się w ogóle kiedykolwiek spotkaliśmy?
- Nie miałem jeszcze takiej przyjemności – odparł chłodno. Ten facet zaczynał mnie powoli irytować.
- Słuchaj, albo mówisz, kim jesteś albo zaraz wezwę tu ochronę – powiedziałem, krzyżując ręce. Jego cyniczny uśmieszek gdzieś zniknął. Brunet przybrał podobną postawę i nie przestawał mierzyć mnie spojrzeniem.
- Dobra, spokojnie – odparł – przyszedłem dowiedzieć się o stan Moniki. Dopiero wczoraj dowiedziałem się o tym całym wypadku. Przyjechałem od razu – powiedział.
- A niby kim ty jesteś, żeby to cię interesowało? - naprawdę nie miałem pojęcia o co tu chodzi. Nigdy w życiu faceta nie widziałem na oczy. Wydawało mi się, że poznałem już wszystkich bliskich znajomych brunetki.
Po chwilowej ciszy, odparł:
- Nazywam się Karl Bachmann. Monika to moja była dziewczyna. Musiałeś o mnie słyszeć, przecież jestem..
- Ojcem Alicji... - dopowiedziałem za niego. Moja pewność siebie gdzieś zniknęła. Nie wierzyłem, że stoi przede mną ten sam człowiek, który tak je obie skrzywdził. Zrobiło mi się niedobrze na jego widok.
- Taa.. - odpowiedział – a ty jesteś tym jej sławnym kochasiem, przez którego do tego wszystkiego doszło – momentalnie zerwałem się z miejsca i już chciałem go uderzyć, ale zaczął się odsuwać, unosząc ręce do góry.
- Woow, koleś uspokój się. Chyba nie powiedziałem niczego, co nie byłoby prawdą – dodał ponownie przybierając ten cyniczny wyraz twarzy. Zdałem sobie sprawę, że nawet, gdybym nic o nim nie wiedział, to z pewnością i tak nie umiałbym darzyć go sympatią.
- Czego tu szukasz? - wycedziłem.
- Już mówiłem. Dowiedziałem się o wypadku i chciałem zobaczyć, co z Moniką – odpowiedział jednocześnie wychylając głowę w kierunku łóżka brunetki. Widziałem, że chce do niej podejść, lecz mu na to nie pozwoliłem, zagradzając drogę własnym ciałem.
- Zapomnij – rzuciłem. Byłem od niego wyższy i w pewien sposób dawało mi to przewagę.
- Nie możesz mi tego zabronić. Jestem ojcem naszego wspólnego dziecka – powiedział. Wydawało mi się, że on niczego się nie boi. Tym razem to jednak ja się zaśmiałem.
- Ojcem? A ty wiesz może, co znaczy to słowo? Jakoś mi się nie wydaje, żeby Alicja wspominała kiedykolwiek, kim jest jej tata. Ba, ona nawet nie ma do kogo tak powiedzieć – rzuciłem, wyraźnie wściekły. Właśnie poczułem chęć wyładowania na nim tych wszystkich emocji.
- Raczej nie ty będziesz o tym decydował – odparł równie śmiało – gówno masz do powiedzenia. Nic tutaj nie znaczysz – ponownie przystąpiłem dwa kroki do przodu, ale resztki przyzwoitości nie pozwalały mi obić jego mordy. Nie ważne, jaką bym na to miał ochotę.
- Spieprzaj stąd. Nie będę się powtarzać. - powiedziałem.
- A co mi zrobisz, Schlierenzauer? Mam się ciebie bać? - dodał z ironią – raczej ty stąd spieprzaj. To ani twoja kobieta ani twoje dziecko. Nie odbierzesz mi do tego żadnych praw.
- Nie odbiorę ci praw do spotkania z Alicją – odpowiedziałem, siląc się na spokojny ton. Przyszło mi to z trudem, ale wiedziałem, że to nie jest ani czas ani miejsce na kłótnię z tym śmieciem. - ale o tym , kto ma prawo wejść do tej sali decydują ja, lekarz i jej rodzina. W tym momencie z mojej strony masz na to zakaz. Jestem pewny, że bardzo szybko przekonałbym do tego lekarza. No a o jej matce już nie wspomnę, Karl – prychnąłem. Byłem wyraźnie zadowolony z tego, co właśnie powiedziałem. Mina Bachmanna była bezcenna.
- A jakie ty masz niby do niej prawo, co? Sądziłem, że ją tylko pukałeś na boku – zaśmiał się szyderczo. Krew we mnie wezbrała.
- W takim razie informuję cię, że mam wobec niej poważne plany. Razem z Alicją zamieszkają u mnie, kiedy tylko Monika wyzdrowieje. Poza tym, ty wcale nie jesteś lepszy. Okazałeś się skończonym bydlakiem zostawiając malutkie dziecko, pozbawiając je rodzica.
Widziałem determinację w jego oczach. Wkurzyłem go. I to ostro. Zdawałem sobie sprawę, że ludzie tacy jak on nie znoszą sprzeciwu.
- Na co jeszcze czekasz? Do widzenia – dodałem, machając ręką w stronę drzwi. Momentalnie zrobił się cały czerwony. Myślałem, że nie wytrzyma. Że za chwilę się na mnie rzuci.
- Jeszcze tego pożałujesz, gwiazdeczko – rzucił a następnie z głośnym trzaśnięciem drzwiami, opuścił salę. Odetchnąłem z ulgą. Właśnie wygrałem bitwę, ale wiedziałem, że czeka mnie z nim jeszcze wojna. I to o wysoką stawkę.

Do mieszkania Gellert szedłem niemal w podskokach. Szybko pokonałem schody prowadzące na drugie piętro, a po chwili powitał mnie szeroki kobiecy uśmiech.
- No jesteś wreszcie, dziecko – powiedziała, gestem wpuszczając mnie do środka – kolacja już wystygła. Razem z Alą dawną zjadłyśmy – dodała z nutką reprymendy w głosie. Uśmiechnąłem się do niej.
- Proszę się nie przejmować, wcale nie jestem głodny – odpowiedziałem.
- No jak to nie jesteś głodny? Czy ty nie widzisz, jak zmizerniałeś? - z obawą na twarzy dotknęła moich policzków – nie dość, że i tak z ciebie sama skóra i kości to jeszcze nie chcesz mi tu jeść. Myj te ręce a ja już ci odgrzewam – oznajmiła bez dyskusji, natychmiast kierując się do kuchni. Pokręciłem głową z uśmiechem. Tak było niemal codziennie, kiedy miałem czas tu zawitać. A bywałem często, tak naprawdę odpuszczając sobie treningi. Ku niezadowoleniu trenera pojechałem na jedno kilkudniowe zgrupowanie i tylko ta wyjątkowa sytuacja mnie usprawiedliwiała. Inaczej dawno wyleciałbym z kadry.
Przez te kilka tygodni zbliżyłem się z rodziną Moniki. Kasia od razu wyciągnęła do mnie przyjazną dłoń i złapałem z nią dobry kontakt. Alek nie krył dystansu, za co go rozumiałem. To przeze mnie skrzywdzono jego ukochaną siostrę za którą wciąż czuł się odpowiedzialny. Z czasem jednak i on mnie chyba zaakceptował, siląc się na krótkie rozmowy. A pani Beata? To anioł nie kobieta. Troszczy się o mnie jak o własnego syna i o dziwo to ona nas wszystkich podtrzymywała na duchu. Gdyby nie jej obecność z pewnością Alicja nie byłaby taka „spokojna”.
- Gregor! - z chwilowej zadumy wybudził mnie wesoły głos dziewczynki. Porwałem ją w swoje ramiona, kiedy tylko do mnie podbiegła.
- Cześć, zuchu. Jak tam? Jak było w przedszkolu? - spytałem, uśmiechając się do niej pogodnie.
- Dobrze.. - odpowiedziała bez namysłu – byłeś u mamusi? Kiedy do mnie wróci? - mój uśmiech nieco przygasł, ale byłem już przyzwyczajony do tak szybkiej zmiany tematu. Pytała o nią codziennie. Czasami nie wiedziałem, której już oklepanej wersji użyć, by ją uspokoić. Żeby jakoś zrozumiała.
- Coraz lepiej. Ale jeszcze nie wiadomo, kiedy wróci. Musimy czekać – odpowiedziałem, głaszcząc ją po główce. Spostrzegłem łzy w jej ciemnych oczach. Wiem, że tęskni i brakuje jej matki. To w końcu małe dziecko.
- Ale kiedy ona wróci? Obiecałeś, że niedługo! - pisnęła a po chwili wybuchnęła płaczem. Z kuchni wychyliła się zatroskana twarz pani Gellert. Ona też nie wiedziała, jak już ma do niej przemawiać.
- Skarbie, wiem, że chcesz do mamy. Ale musisz trochę poczekać. Wróci na pewno – przytuliłem ją mocno do siebie. Jej włosy pachniały jakimś truskawkowym szamponem i czymś takim charakterystycznym tylko dla niej. Zapachem, który przypominał mi zapach Moniki..
Nadal płakała. Przeniosłem się z nią do dużego pokoju i wciąż ją tuląc, usiadłem na łóżku. Po chwili odkleiła się od mojej już mokrej koszulki a ja odgarnąłem jej loki.
- Jesteś już dużą dziewczynką a duże dziewczynki nie płaczą – powiedziałem, ocierając ręką jej łzy. Mała zaciągnęła jeszcze noskiem i zaczęła się uspokajać.
- Gregor? - zaczęła. Patrzyłem na nią z uwagą.
- Słucham, kochanie.
- A ty lubisz mamę? - spytała, zaglądając mi w oczy. Za to w jej kryło się coś, czego nie potrafiłem odgadnąć.
- Oczywiście, że tak. Dlaczego o to pytasz? - zaintrygowała mnie.
- No ale tak bardzo bardzo? Tak, ze nawet...tak trochę kochasz? - odpowiedziała pytaniem na pytaniem. Zaciekawiło mnie, co też powstało w tej małej główce?
- Kocham – odpowiedziałem pewnie – zakochałem się w niej – dodałem poważnie, całując ją w czółko. Speszyła się i spuściła głowę. Naprawdę mnie zaskakiwała. Zawsze była taka bezpośrednia i otwarta a teraz... nie rozumiałem, o co jej chodzi.
- Kotku – delikatnie uniosłem jej podbródek, by móc spojrzeć w te same piękne oczy – Ala, co masz mi do powiedzenia? Przecież wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko. Zawsze dochowuję naszych sekretów – uśmiechnąłem się do niej zawadiacko i puściłem oczko, żeby dodać małej nieco odwagi. Ale ona nadal milczała.
- No bo.. - zaczęła, a jej policzki się zaróżowiły. Poczęła kręcić palcem jakieś zygzaki na mojej koszulce. Bała się spojrzeć mi w oczy – no bo...jak...ty kochasz moją mamę..i ona ciebie też..to możecie się ożenić, prawda? - spytała cicho. Miałem wrażenie, że nie chciała, aby babcia to wszystko słyszała. Również ściszyłem głos.
- Myślę, że tak – odpowiedziałem po chwili – mama chyba też mnie kocha. Bardzo bym chciał się z nią kiedyś ożenić – dodałem. Nie uśmiechnęła się, dlatego i ja spoważniałem. Boże, o co jej chodzi? - Ala?
- No bo jak wy się ożenicie...to będziemy razem mieszkać...i... - no wyduś to z siebie, maleńka. Miałem nieodparte wrażenie, że chce zadać mi bardzo ważne pytanie dla nas obojga. Czekałem więc cierpliwie - ...to wtedy może...może zostałbyś...może zostałbyś moim tatą? - wreszcie spojrzała mi w oczy. Nie wierzyłem w to, co właśnie powiedziała. A co najważniejsze, zobaczyłem w tych ciemnych oczach dziecka tak ogromną nadzieję i tak wielką prośbę. Taką tęsknotę za tym, by mieć oboje rodziców. Takie naturalne dziecięce pragnienie. Zaniemówiłem. Przez moment nie wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć. Po prostu patrzyłem na tą małą istotkę jak na jakiś ósmy cud świata. I pierwsze, co przyszło mi na myśl to fakt jak bardzo ją kocham.
Nim zdążyłem jednak cokolwiek oznajmić, dziewczynka ponownie wyraźnie się speszyła. Po chwili dostrzegłem jedynie jak szybko wybiega z pokoju.

Przykryłem ją szczelniej kołdrą i poprawiłem Pana Uszatka, który spoczywał w jej rękach. Naprawdę chciałbym tak codziennie układać ją do snu. Czytać z nią bajki albo opowiadać jakieś niewiarygodne historie. Potem patrzeć, jak powoli jej zmęczone powieki opadają a ona zapada w błogi sen. Wygląda wtedy tak pięknie. Czy ja naprawdę dojrzałem do tego, by stworzyć jej rodzinę? Być dla niej dobrym opiekunem? Ojcem? Z jednej strony boję się tej odpowiedzialności i wiem, ile to wymaga. A z drugiej jednak...nie pragnę niczego równie mocno. Ona i Monika są w tym momencie dla mnie wszystkim.
Dzwonek do drzwi i jakieś szmery w korytarzu sprawiły, że wyszedłem z pokoju. To, co zastałem w przedpokoju podniosło moje ciśnienie. Z pewnością to samo musiała odczuwać pani Gelllert, choć na jej twarzy wyraźniej malowało się jednak zaskoczenie. Spojrzałem wściekle na bruneta.
- Jeszcze ci mało? - warknąłem do niego – chyba wyraźnie wyjaśniłem ci, gdzie twoje miejsce.
- Wal się. Przyszedłem do swojej córki – przez chwilę czułem gulę w żołądku, ale przypływ adrenaliny dodał mi odwagi.
- Jak byś się nie domyślił to o 22. takie dzieci już śpią – syknąłem. W życiu nie wpuściłbym go do pokoju małej, nawet gdyby nie spała.
- W takim razie sobie popatrzę – odparł szyderczo i próbował przekroczyć próg pokoju. Skutecznie mu to jednak uniemożliwiłem, będąc gotowym na awanturę.
- Odsuń się. To MOJE dziecko. Nosi MOJE nazwisko i to JA jestem jej ojcem! - rzucił tuż przy mojej twarzy. Oddychałem ciężko i zacisnąłem pięści. A właśnie, że to MOJA córka. To MNIE wybrała na swojego ojca.
- Jeszcze się przekonamy, kto będzie jej ojcem – odpowiedziałem, posyłając mu cwaniacki uśmiech. Nie wytrzymał. Złapał mnie gwałtownie za ramię w taki sposób, że byłem kompletnie zablokowany i niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Zacisnąłem jedynie wściekle zęby, starając się nie myśleć o nasilającym się bólu i chcąc jakoś wyswobodzić się z tego uścisku.
- Na Boga, uspokójcie się obaj! - krzyknęła zdesperowana kobieta. Wiedzieliśmy, że żaden z nas nie odpuści – do cholery jasnej, jest telefon ze szpitala! - brunet momentalnie rozluźnił chwyt i teraz obaj wpatrywaliśmy się w nią jak w wyrocznię.

- Obudziła się.

**
Cześć wszystkim.
Napisałam takie sklejone coś, co "uznałam" za nadający się do publikacji rozdział. To chyba te temperatury nie działają pozytywnie na moją wenę. Obiecuję poprawę :)
Miłego końca tygodnia życzę!

Wasza Ann

poniedziałek, 13 lipca 2015

22. Rozmowa

- Monika?! - krzyknąłem przerażony. To był dosłownie ułamek sekundy. Spostrzegłem jedynie błysk świateł i pisk opon. A potem leżała. Blada. Wokół było pełno krwi. Natychmiast podbiegłem w tamtą stronę i nachyliłem się nad jej bezbronnym ciałem. Nie ruszała się. Nie oddychała.
- Bardzo mi przykro – usłyszałem od jakiegoś mężczyzny, który trzymał jej nadgarstek – ona nie żyje.
Patrzyłem na niego osłupiały. Nie, to niemożliwe. Ona żyje. Ona przecież nie mogła umrzeć! Moni. Monika, do jasnej cholery, wstań! Zacząłem potrząsać jej ciałem, byleby tylko dała jakiś znak życia. Na próżno. Ktoś próbował mnie od niej oderwać, ale byłem zbyt uparty.
- Zostawcie mnie! - krzyczałem do tych z tyłu. Wokół zerwał się silny wiatr, który rozwiewał liście na ulicy. Całą ziemię ogarnęła ciemność. Ktoś wciąż szarpał mnie za ramię.
- Gregor! - słyszałem. Ale ja patrzyłem tylko na nią. Na jej martwą twarz. - Gregor, obudź się! - przed moimi oczami pojawił się mrok a zaraz potem ujrzałem nad sobą zmartwioną twarz blondyna – spokojnie, to tylko głupi sen.
Zerwałem się do pozycji siedzącej i przeczesałem nerwowo włosy. Oddech miałem nierówny a na czole widniały pojedyncze krople potu. Ja pierdolę.
- Która godzina? - spytałem jednocześnie spoglądając w okno. Niebo było jeszcze jasne.
- Dochodzi 16.00. Spałeś kilka dobrych godzin – odpowiedział już spokojniej – powinieneś coś zjeść.
- Nie, nie mam ochoty. Musimy jechać na komisariat. Miałem złożyć zeznania. - odparłem, wstając gwałtownie z łóżka i zacząłem szukać moich rzeczy.
- Może byś się najpierw wykąpał, co? - spojrzałem na przyjaciela spod byka – wyglądasz jak zombie.
- Niech ci będzie – odpowiedziałem i udałem się do łazienki. W sumie gorący prysznic powinien mi dobrze zrobić. Odkręciłem wodę, ustawiając duże ciśnienie i przez kilka minut po prostu tak sobie stałem z zamkniętymi oczami. Nie przyniosło to ulgi ani żadnego pocieszenia, ale przynajmniej nieco się odprężyłem. W duchu dziękowałem, że mam tutaj Thomasa. Sam pewnie nie wiedziałbym, co mam ze sobą zrobić.
Nakładając na siebie jakieś pierwsze lepsze ciuchy, które leżały na pralce, wyszedłem z łazienki. Z salonu doszły mnie ciche głosy. Morgi musiał z kimś rozmawiać. Niezwłocznie udałem się w tamtą stronę.
- Mamo? Tato? - nie kryłem zdziwienia, widząc rodziców. Nie spodziewałem się ich wizyty.
- Cześć, synku – odezwała się. - musimy porozmawiać. - wymieniłem porozumiewawcze spojrzenia z Morgim. On też był zaskoczony ich nagłym przyjściem.
- To może ja was zostawię? - odezwał się.
- Nie, nie, Thomas. Możesz zostać. To nie jest żadna tajemnica – odpowiedziała chłodno matka. Ojciec siedział z przygaszoną miną i ze spuszczoną głową, zapewne chcąc dać pole do popisu mamie. Czyli to wcale nie będzie miła wizyta.
- Co was tutaj sprowadza? - rzuciłem beznamiętnie sięgając po butelkę wody i opróżniając ją do dna.
- Nie udawaj, Gregor. Wiesz dobrze, o co chodzi – powiedziała, mierząc mnie wzrokiem – trąbią już o tym chyba na wszystkich kanałach – dodała. Wzdrygnąłem się. Czyli już wszystko wie.
- Skoro dowiedziałaś się o całej sprawie z telewizji to nie rozumiem, po co chcesz o to pytać – rzuciłem.
- Jak to po co? - wstała z kanapy i zaczęła chodzić nerwowo po pokoju – chyba powinieneś nam to wszystko wyjaśnić. W końcu nie na co dzień się słyszy, że własna synowa potrąca kogoś na ulicy! - krzyknęła.
- Przyszła a raczej już niedoszła synowa – syknąłem.
- Gregor, nie denerwuj mnie! - warknęła – mów mi wszystko od początku. Co to za dziewczyna i dlaczego Sandra chciała ją zabić?!
Westchnąłem. Nie miałem ochoty przytaczać tej historii po raz kolejny, ale najwyraźniej nie miałem wyjścia.
- To Monika Gellert. Poznaliście ją na imprezie w restauracji. Pracowała u nas jako zastępca kucharza.
- No i? - prychnęła – próbowała was otruć czy jak, że Sandra postanowiła zrobić jej krzywdę?
- Mamo... - złapałem się za głowę. Jak ja nie znosiłem takich rozmów.
- Co, mamo? Nie owijaj w bawełnę – dodała.
- Jak sobie życzysz – uśmiechnąłem się do niej krzywo – ja i Monika zakochaliśmy się w sobie i mieliśmy romans – wyjaśniłem jak gdyby nigdy nic. Spostrzegłem jak jej usta lekko się rozchylają. Z kolei ojciec po raz pierwszy na mnie spojrzał.
- Że co, proszę? - spytał. Oboje nie kryli zdumienia.
- No normalnie. Kocham Monikę i zamierzam z nią być jak tylko wyzdrowieje – „oby wyzdrowiała” dodałem w myślach – a z Sandrą i tak miałem zamiar się rozstać. Cały ten związek to była jedna wielka ściema..
- Ale co ty mówisz, dziecko? Zdradzałeś własną narzeczoną? Jak mogłeś?! - pisnęła. Po raz kolejny westchnąłem i usiadłem na fotelu.
- Mamo, nie pouczaj mnie teraz, bo sam doskonale wiem, jak się zachowałem. Naprawdę nie mam ochoty tego słuchać, a jeśli nie odpuścisz to możecie już sobie iść – odparłem stanowczo, przenosząc spojrzenie z ojca na matkę. Oni przez chwilę milczeli.
- No więc dobrze – w końcu się odezwała – czyli Sandra się dowiedziała, tak?
- Widocznie tak – odpowiedziałem – nie wiem w jaki sposób, ale to jest najmniej ważne. Poza tym to wszystko jest jeszcze bardziej skomplikowane – dodałem niepewnie.
- Czy coś w tej sytuacji może być jeszcze bardziej skomplikowane? - rzucił z ironią ojciec. Obdarzyłem go morderczym spojrzeniem.
- Kilka dni temu Sandra oznajmiła mi, że jest w ciąży – z ust blondynki wydobył się jakiś dziwny dźwięk. Zlekceważyłem to jednak – postanowiłem więc to wszystko zakończyć i zostać z nią dla dobra dziecka. Monika miała zamiar wrócić do Polski razem z córką.
- To ona ma dziecko? - spytała.
- Tak, czteroletnią córkę. Bardzo ją pokochałem – dodałem, patrząc na nich uważnie. Postanowili jednak tego nie komentować. - w każdym razie zdecydowaliśmy się rozstać. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jakie to było trudne... - schowałem twarz w dłoniach. W sercu nadal czułem ten nie do opisania ból – potem zdarzył się ten wypadek. A w szpitalu okazało się, że Sandra wcale nie jest w ciąży. Oszukała mnie.
- Jak to cię oszukała? - tym razem odezwał się ojciec.
- No normalnie. Sfałszowała te całe badania i po prostu mnie okłamała. Nie ma żadnego dziecka – odpowiedziałem spokojnie.
- Jak Sandra mogła ci zrobić coś takiego?! - spytał podniesionym głosem – być na tyle perfidną osobą, żeby zatrzymać cię ze względu na dziecko! Ba, którego tak naprawdę nie było! - widziałem, że był wściekły. W końcu logika tego czynu była totalnie pokręcona. Sam nie potrafię wciąż uwierzyć, że blondynka była zdolna do takich rzeczy.
- A co z tą dziewczyną? W jakim jest stanie? - spytała. W jej oczach widziałem mieszane uczucia. Z jednej strony z pewnością mi współczuła a z drugiej...jakby się na mnie zawiodła.
- Leży w śpiączce i nie wiadomo, czy wyjdzie z tego cało.. - powiedziałem cicho. Strach, który towarzyszył mi od wczoraj właśnie powrócił z podwójną siłą.
- A Sandra? - znów spytała. Spojrzałem w jej niebieskie oczy.
- Nie wiem, pewnie jest na komisariacie. Opatrzyli jej jakieś drobne rany i po kilku godzinach zabrała ją policja.
- Och, synku – nie wytrzymała nadmiaru tych wszystkich emocji. Nie minęło kilka sekund, kiedy poczułem jej ciepły uścisk. Taki zwykły, matczyny. - tak mi przykro. Dlaczego nic nam nie powiedziałeś?
- Mamo.. - uśmiechnąłem się do niej delikatnie i złapałem za rękę – ja, dorosły facet, miałem się wam zwierzać z tak osobistych spraw? Nie jestem Glorią. - mama zrobiła nieco skwaszoną minę.
- Czyli mamy rozumieć, że tamta dziewczyna to twoja nowa..miłość?
- Nazywaj to jak chcesz. Co by się nie działo, zabieram ją do siebie, gdy tylko wyjdzie ze szpitala. Alicję również – dodałem stanowczo, widząc ich wyrazy twarzy.
- Gregor, musimy jechać na policję – usłyszałem do tej pory milczącego Thomasa. Skinąłem głową na zgodę.
- Jechać tam z tobą? - spytał ojciec.
- Nie, wracajcie lepiej do domu. Nie chcę, żebyście się w to mieszali.
- Kochanie, może zostanę. Pomogę ci trochę w domu – odparła i zaczęła mnie głaskać po włosach jak małego chłopca.
- Mamo, kocham cię i dzięki za troskę, ale i tak mam zamiar wracać tu jedynie, żeby się przebrać i przespać kilka godzin – odpowiedziałem.
- A treningi? Przecież lada dzień czeka was zgrupowanie. - ojciec jak zwykle musiał dopilnować moich spraw. Czasami miałem wrażenie, że jemu zależy na skokach bardziej niż mnie.
- Kilka dni wolnego mi nie zaszkodzi. Heinz i chłopaki powinni zrozumieć. To nie moje widzimisię tylko poważna sprawa. Nie zostawię Moniki w takim stanie. Poza tym, ktoś musi być przy Alicji, a wątpię, żeby babcia jej w tym momencie wystarczała – odparłem – żaden argument mnie nie przekona, więc nawet nie próbujcie.
- Ale Gregor, kobieta z dzieckiem...? - zaczęła drżącym głosem.
- Skończyłem temat. Wasze zdanie mnie nie obchodzi. To nie wy będziecie musieli z nią żyć tylko ja. I to mój wybór – powiedziałem ostrzej. Na prawienie morałów byłem już stanowczo „za duży”. Raz już przekonali mnie do pewnej dziewczyny. I była nią właśnie Sandra, a wiadomo jak to się skończyło.
- No już dobrze, dobrze. Nie będziemy się z ojcem wtrącać – westchnęła – ale pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć. Zadzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebować. I daj nam znać, co z jej stanem – kiwnąłem głową na zgodę. Matka ucałowała mnie jeszcze w policzek a ojciec poklepał po ramieniu.
- Uważaj na siebie, synu – powiedział – nie znam tej kobiety, ale jeśli jest ona dla ciebie tak ważna, to nie możesz się poddawać. Potem będziesz żałował tego całe życie – dodał. Uśmiechnąłem się do niego blado.
- Dzięki, tato – odpowiedziałem.

- Czyli mam rozumieć, że oskarża pan panią Stiegler o próbę zabójstwa? - przewróciłem oczami ze zniecierpliwienia. Siedzę tu już dobre dwie godziny i mam wrażenie, że ten policjant o ptasim móżdżku pyta mnie o to samo po raz dziesiąty. Westchnąłem.
- Tak, takie jest moje oświadczenie. Czy coś jeszcze, panie władzo? - funkcjonariusz spojrzał na mnie znad jakichś papierów, które niemal przez cały czas wypełniał.
- Spieszy się panu gdzieś? - rzucił od niechcenia.
- Trochę tak. Chciałbym jeszcze pojechać do szpitala. - odpowiedziałem, kładąc splecione ręce na biurku. Nie zadzwoniłem do Kasi. Nie wiem, co się dzieje.
- Nie, chyba nie mam do pana więcej pytań. Przesłuchaliśmy jeszcze kilku świadków zdarzenia i będziemy powoli ruszać ze sprawą. Prokuratura już złożyła wniosek do sądu – i całe szczęście. Niech ją wywiozą nawet i do Alcatraz a potem zamkną w podziemiach.
- Wiadomo, ile lat może jej grozić za takie przestępstwo? - ciekawość wygrała nad chęcią opuszczenia tego miejsca.
- No cóż – policjant podrapał się po łysej głowie – wszystko zależy od tego, jakie zarzuty przedstawi prokuratura. Później musimy wziąć pod uwagę zeznania samych świadków i stanowisko obrony. Pan oczywiście będzie tym najważniejszym ze świadków przeciwko podejrzanej – odpowiedział. Przejdź do sedna, człowieku – generalnie za czyn zabroniony z dużym uszczerbkiem na zdrowiu, a jaki on będzie dokładnie to się okaże, może jej grozić nawet do...25 lat pozbawienia wolności – trochę mnie zamurowało. 25 lat? Przecież to prawie całe życie. Nigdy nie będzie mogła urodzić własnych dzieci. Czułem się naprawdę okropnie. Zrobiła cholerne świństwo, ale była najbliższą mi osobą przez ostatnie pięć lat. Dziwnie jest się tak dowiedzieć, że ktoś taki nagle trafia do więzienia na połowę życia.
- Proszę to jeszcze podpisać. Wszędzie tam, gdzie zaznaczyłem – podał mi kilka kartek dokumentów i długopis. Niezwłocznie zabrałem się za ich podpisywanie.
- Czy mógłbym z nią chwilę porozmawiać? - spytałem bez zastanowienia. Naprawdę chcę ją widzieć? Po tym wszystkim? Ale gdzieś w głowie utkwiły mi słowa Thomasa. Należy się jej mimo wszystko rozmowa. Wyjaśnienie. To w końcu ja zacząłem, ja to zepsułem. Bylem powodem, dla którego to zrobiła.
- Myślę, że istnieje taka możliwość – odparł po chwili zastanowienia, drapiąc się po kilkudniowym zaroście – ale niech pan moment zaczeka.
Mężczyzna pospiesznie wykonał jakiś telefon, nie spuszczając ze mnie badawczego spojrzenia. Po kilku minutach do pomieszczenia weszło jeszcze dwóch takich.
- Panie Schlierenzauer, nazywam się komisarz Raun. - skinąłem głową – pana narzeczona..
- Już była narzeczona – odparłem, z krzywym uśmiechem.
- No więc była narzeczona...zostanie zatrzymana do dnia procesu no chyba, że wpłacona zostanie kaucja – spojrzał na mnie wymownie. On chyba oszalał.
- Nie mam zamiaru niczego za nią płacić. Niech pan pyta jej rodziny. Dla mnie ta kobieta jest skończona – odpowiedziałem, nie kryjąc w głosie pogardy. Policjant przypatrywał mi się jeszcze z uwagą.
- Idziemy? - spytał w końcu. Bez słowa wstałem z zajmowanego przeze mnie fotela i ruszyłem za funkcjonariuszami. Przeszliśmy kilka długich korytarzy, po czym wszyscy zatrzymaliśmy się przed mosiężnymi drzwiami.
- Tylko proszę bez awantur i krzyków. Macie dosłownie kilka minut – powiedział. Inny z policjantów otworzył mi drzwi i wpuścił do środka.
Siedziała tam przy jakimś nędznym stoliku ze spuszczoną głową. Kiedy usłyszała, jak ktoś wchodzi do środka, raptownie ulokowała swe spojrzenie na wejście. Była zaskoczona, widząc w nim właśnie mnie. Nie odezwała się jednak. Czekała, aż zajmę miejsce naprzeciwko niej. Milczeliśmy.
- Gregor, ja...
- Nic nie mów! - warknąłem i po raz pierwszy spojrzałem w jej oczy. Malował się w nich ogromny strach i coś na podobieństwo wyrzutów sumienia. Śmiać mi się chciało. - nie chcę słuchać twoich wyjaśnień ani tłumaczeń. To, co zrobiłaś jest do niewybaczenia. Zakpiłaś sobie ze mnie, okłamując mnie o ciąży. Potrąciłaś człowieka..
- Zdradzałeś mnie – w jej głosie słychać było determinację – to ty pierwszy ze mnie zakpiłeś. Razem z nią. Ufałam jej a ona tak bezkarnie zabrała mi faceta! - pisnęła. Spostrzegłem na jej policzkach łzy. Nie zrobiło to na mnie jednak wrażenia.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłaś, Sandra? - nachyliłem się nad stolikiem i wycedziłem jej prosto w twarz – ona prawie tam zginęła. A teraz w szpitalu walczy o życie. Może już nigdy nie wrócić do pełnej sprawności – widziałem, jak przełyka ślinę.
- Nie chciałam zrobić jej krzywdy. Chciałam...chciałam...czułam się okropnie, kiedy usłyszałam jak pieprzycie się w tym cholernym biurze! Byłam wściekła, zawiedziona i upokorzona. Musiałam się jakoś odegrać i miałam ochotę rozerwać jej łeb! To wszystko...emocje wzięły górę i po prostu nie panowałam nad tym, co właściwie robię.. - patrzyłem na nią intensywnie. A więc stąd się dowiedziała..
- Posłuchaj mnie – westchnąłem – należało mi się wszystko za to, co ci zrobiłem. Za to, że kłamałem i że razem z Moniką tak cię oszukaliśmy. Mogłaś narobić afery, pobić moje kryształowe kule albo w ogóle zdemolować mieszkanie. Mogłaś mnie uderzyć...ale..potrącić człowieka? Zabrać dziecku jedynego rodzica? - ponownie wyprostowałem się na niewygodnym krześle i kręciłem głową z niedowierzaniem.
- Przepraszam.. - usłyszałem cichy szept a potem szloch. - nie chciałam...przepraszam i naprawdę tego żałuję..
- Twoje wyrzuty sumienia niczego tutaj nie zmienią – odparłem chłodno – lepiej módl się, żeby wyszła z tego cało – zacząłem się jej przyglądać. Cała dygotała ze strachu. Była wyczerpana fizycznie i tak samo musiała przejść przez piekło. Ale sobie na to zasłużyła.
- I jest jeszcze jedna kwestia – zwróciłem się do niej a ona obdarzyła mnie zlęknionym wzrokiem – jak mogłaś okłamać mnie w sprawie ciąży? - syknąłem. - żeby zachować się tak perfidnie i sfałszować badania? Chciałaś, żebym był z tobą dla dziecka?
- A co miałam robić? - znów pisnęła – odtrącałeś mnie na każdym kroku. Teraz przynajmniej wiem, co było tego powodem... - wierzchem ręki otarła obfite łzy – nie mogłam pozwolić ci odejść a przeczuwałam, że tak się właśnie stanie. Byłam zdeterminowana zrobić wszystko, aby zatrzymać cię przy sobie. Pomysł ze sfałszowaniem badań przyszedł zupełnie przypadkowo..
- I miałabyś, co chciałaś! - krzyknąłem – zostałbym z tobą mimo wszystko. Monika planowała wrócić do kraju. Tamta sytuacja w biurze to było coś w rodzaju..pożegnania. Nie chcieliśmy niczego niszczyć – widziałem zaskoczenie na jej twarzy.
- Ile to trwało? - spytała cicho.
- Co? - prychnąłem – nasz romans, o ile tak to można nazwać? Nie wiem, niewiele. Spaliśmy ze sobą dwa razy, Sandra. I skończyło się szybciej niż zaczęło – przeczesałem nerwowo włosy. Miałem już dość. Nie mogłem na nią dłużej patrzeć.
- Co teraz ze mną będzie? - szepnęła. Zerknąłem na nią z odrazą.
- Nie wiem i gówno mnie to obchodzi. Ja ci tego nie wybaczę – warknąłem i zlekceważyłem ból w jej przekrwionych oczach – znajdź sobie lepiej adwokata. A my nie mamy już o czym rozmawiać – dodałem i podniosłem się z krzesła.
- Gregor, nie zostawiaj mnie...błagam – znów zalała się łzami. Patrzyłem na nią z góry.

- Mogłaś mieć ze mną rodzinę. Gdybyś tylko była w prawdziwej ciąży i nie doprowadziła do tego wszystkiego. Ale zmarnowałaś swoją szansę. Nie chcę cię znać – syknąłem i nie zwracając uwagi na jej kolejne błagania, pomieszane z płaczem, po prostu wyszedłem.

**
Witam! 
Smutku i cierpienia część dalsza. Mam nadzieję, że nie będziecie tym wykończone. Obiecuję, że już niedługo zakończę te katorgi. Po burzy zawsze świeci słońce :)
Miłego tygodnia życzę i buziaczki ;*

czwartek, 9 lipca 2015

21. Poczucie winy

- Długo tak jeszcze masz zamiar siedzieć? - podniosłem powoli głowę i spojrzałem na przyjaciela – nic ci to nie da. Powinieneś się przespać – dodał.
- Nie mam ochoty – odburknąłem. Blondyn nachylił się nade mną i podał mi kubek z gorącą kawą – dzięki – wydukałem. Thomas po chwili zajął miejsce obok mnie.
- Wiadomo coś więcej? - spytał.
- Na razie jest bez zmian. Czekam, aż mnie do niej wpuszczą – westchnąłem, wpatrując się w kubek. Upiłem łyk napoju.
- Myślisz, że będzie taka możliwość? - spytał ponownie – w końcu nie jesteś kimś z jej rodziny.
- Thomas, ja będę czekał tu tyle, ile będzie trzeba, jeśli tego nie zrobią – odpowiedziałem stanowczo – muszę ją zobaczyć, rozumiesz? - blondyn pokiwał lekko głową.
- A co z Sandrą? - zadał kolejne pytanie. Krew wezbrała w moich żyłach na dźwięk tego imienia.
- Nie chcę mieć z nią więcej nic wspólnego. Około 8.00 ma z nią rozmawiać policja – zerknąłem na zegarek, który wisiał na lewym nadgarstku – czyli w sumie za jakieś 2 godziny.
- Ty też z nią porozmawiasz?
- Nie wiem, Morgi. Nie mam ochoty w ogóle na nią patrzeć. Czuję do niej...wstręt. Przecież to wszystko stało się przez nią.
- Gregor, nie możesz zwalać na nią całej winy – znów spojrzałem w oczy przyjaciela – to ty zacząłeś ją zdradzać. Trzeba było zakończyć to wcześniej, jeśli wiedziałeś, że nic do niej nie czujesz – odparł.
- Ona mnie okłamała – warknąłem – wcisnęła mi kit, że jest w ciąży bylebym tylko przy niej został! A potem celowo potrąciła człowieka!
- Ona cię kocha – wtrącił – zrobiła to poniekąd dlatego, że miała już tego wszystkiego dosyć. Sama była zraniona.
- Thomas, czy ty siebie słyszysz?! - niemal krzyknąłem – gówno mnie to obchodzi. Mogła przyjść i o wszystkim mi powiedzieć. Mogliśmy tę sprawę załatwić między sobą. Po cholerę mieszała w to Monikę?!
- Bo ona zraniła ją tak samo – odpowiedział donośnie – Sandra jej zaufała i powiedziała o swoich podejrzeniach a Monika mając taką wiedzię i tak wpakowała ci się do łóżka!
- Nie przesadzaj! - krzyknąłem – to ja ją przez ten cały czas zwodziłem i sam tego chciałem. Kocham ją! Miałem z tym niby walczyć? Być z kobietą, do której już nic nie czuję? I tak postąpiłem słusznie, bo chciałem z nią być ze względu na dziecko.
- To nie zmienia faktu, że całą trójką jesteście winni tej sytuacji i każdy z was jest ofiarą. - odpowiedział. Zamilkłem.
- Ta kobieta wkręciła mnie w dziecko a ja byłem gotów zaprzepaścić miłość życia dla zwykłej oszustki, i jak się okazuje, niemalże zabójczyni.
- Nie no, tym razem to ty sam już przesadzasz - westchnął – ona nikogo nie chciała zabić. To był zwykły impuls. Jestem pewien, że teraz tego żałuje.
- A co z ciebie za obrońca się zrobił?! - krzyknąłem – przecież ty jej nawet nie lubisz.
- Chciałeś, żebym z tobą pogadał? To gadam. Nie jestem po niczyjej stronie, bo to byłoby wtedy niesprawiedliwe.
- Ale jestes moim przyjacielem. Czy przyjaciele nie są przypadkiem od tego, żeby się wspierać? - rzuciłem z ironią.
- Właśnie nie. Przyjaciele są od tego, żeby się nawzajem ochrzaniać, kiedy przyjdzie na to pora – odparł, wpatrując się we mnie intensywnym wzrokiem. - powinieneś z nią porozmawiać.
- Thomas...
- Nie Thomas. Żaden Thomas! - przerwał mi – możesz jej teraz nienawidzieć, złościć się i mieć wiele do zarzucenia. Sam byłbym w podobnym stanie, gdyby nagle Kristinie odwaliła kolba i postanowiła zemścić się na Sabrinie – powiedział – ale ta rozmowa mimo wszystko się jej należy. To ty to wszystko zacząłeś chrzanić.
- Może i masz rację.. - powiedziałem cicho po chwili – ale ona narobiła tyle złego...ciągała mnie do łóżka, żeby jakimś cudem zajść w ciążę i żeby nic się nie wydało.
- To akurat jest cholernym świństwem – odparł – ale ty już się cieszyłeś, że zostaniesz ojcem.
- Może i cieszyłem – prychnąłem – ale dobrze, że tak wyszło. Nie mógłbym być nigdy szczęśliwy z Sandrą. Z resztą, ja już mam córeczkę.
- Alicję– dokończył za mnie – jesteś pewien, że będziesz w stanie być dla niej prawdziwym ojcem? - uśmiechnąłem się do niego lekko.
- Jak nigdy niczego w życiu – odparłem – tylko niech Monika z tego wyjdzie a wtedy już nie pozwolę, żeby stała im się jakaś krzywda.
Po chwili usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi. Który to już raz tej nocy? Poderwałem się z krzesła i czekałem niespokojnie na jakiekolwiek wiadomości.
- Bez zmian, panie Schlierenzauer – powiedział lekarz, kiedy do nas podszedł – podłączyliśmy ją do niezbędnej aparatury. Wszystko monitorujemy, ale trzeba czekać.
- Ale ile?! - powiedziałem nieco za głośno. Poczułem silną rękę Thomasa na swoim ramieniu.
- Najbliższe 24 godziny będą decydujące – odpowiedział, patrząc na mnie podejrzliwie – niech pan lepiej odpocznie, pojedzie do domu. Pana ukochana nigdzie się stąd nie ruszy – uśmiechnął się delikatnie. Zaskoczył mnie tą odpowiedzią.
- Ale skąd pan wie..
- Na kilometr czuć, że jest pan w niej zakochany – zaśmiał się krótko – tylko chyba pan pokomplikował nieco te wszystkie sprawy.
- A żeby pan wiedział, jak bardzo – dodał stojący za mną Thomas. Posłałem mu mordercze spojrzenie.
- Panie doktorze, proszę pozwolić mi ją zobaczyć – zwróciłem się do lekarza.
- O nie, nie. Ja mam ważniejsze sprawy, niż użeranie się z jakimiś późniejszymi pretensjami ze strony policji albo jej rodziny. Ja pana nie wpuszczę – spuściłem głowę zrezygnowany – niech pan idzie do siostry Ingi. Tylko, żeby mi potem nic nie było na mnie – dodał, schował ręce w kieszenie fartucha i odszedł w swoją stronę.
- Idź, ja tutaj poczekam – uśmiechnął się do mnie blondyn. Nie czekając długo, skierowałem się w kierunku sali, gdzie leżała brunetka. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Bałem się tego, co mogę tam zastać.
Wchodząc w niewielki korytarzyk, który prowadził do kilku sal, spostrzegłem pielęgniarkę, która musiała być siostrą Ingą.
- Siostro – zwróciłem się do kobiety, a ta podniosła wzrok znad jakichś dokumentów medycznych. Przez chwilę nic nie mówiłem, jedynie patrzyłem błagalnie w jej oczy.
- 10 minut – odparła, a potem ponownie pochyliła się nad dokumetami. Uśmiechnąłem się w duchu. - tu jest fartuch a tu kapcie ochronne. - gestem ręki wskazała na wielkie pudło, stojące obok jej biurka. Pospiesznie nałożyłem wymagane rzeczy a potem powoli popchnąłem drzwi prowadzące do sali. Przełknąłem głośno ślinę. Już z tej odległości dochodziły mnie dźwięki pracujących urządzeń i równomierne pikanie. Uchyliłem drzwi szerzej, a następnie ujrzałem mosiężne łóżko, na którym leżała. Wszedłem do środka, wciąż nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Była cała....w kabelkach. W usta miała włożoną rurkę ułatwiającą jej oddychanie. Jej głowę pokrywał owinięty szczelnie biały opatrunek. Wzdrygnąłem się. Była taka blada. Taka krucha i delikatna. W tej perspektywie wyglądała tak jakby naprawdę była...po prostu martwa. Wypuściłem głośno powietrze chcąc odgonić absurdalne myśli. Delikatnie chwyciłem jej dłoń. Była chłodna, więc instynktownie zacząłęm ocierać jej nadgarstek.
Nigdy nie płakałem. Nigdy nie pozwoliłem sobie ani na krztynę łzy żalu czy wzruszenia. Zawsze wydawało mi się to niemęskie i traktowałem to jako oznakę tchórzostwa. Ale teraz...mimowolnie jedna kropelka spłynęła po moim policzku, a potem poleciała na jej bladą dłoń. W ślad za nią poszły kolejne i kolejne. Wierzchem ręki otarłem szybko mokrą twarz.
Przysunąłem sobie taboret i usiadłem możliwie jak najbliżej niej. Trzymaną dłoń uniosłem tym razem do swoich ust i ją nimi musnąłem.
- Wyjdziesz z tego – szepnąłem, zamykając oczy – wyjdziesz, skarbie. Przecież nie możesz zostawić mnie tuż zaraz po tym, kiedy wreszcie się odnaleźliśmy – wziąłem kolejny głęboki oddech, gdy poczułem piękące łzy – Ala i ja na ciebie czekamy, wiesz? - spojrzałem gdzieś w bok, zaciskając zęby.
Dlaczego, do cholery, ona? Owszem, zawiniliśmy. Oszukaliśmy Sandrę. Ale dlaczego ona nie zemściła się na mnie? Dlaczego doprowadziła do tak tragicznej sytuacji?
- Panie Schlierenzauer – usłyszałem gdzieś za sobą. Otarłem ostatnie łzy i odwróciłem się w jej stronę. Miała skrzyżowane ręce a jej wzrok mówił jasno, że mój czas się skończył.
- Jeszcze chwilę – poprosiłem. Kobieta przewróciła oczami, ale zaraz znikła za drzwiami. Znów zacząłem się wpatrywać w posiniaczoną twarz brunetki.
- Kocham cię. I kiedy tylko wyzdrowiejesz to zabiorę was do siebie. Z Sandrą to już definitywny koniec – szepnąłem do niej. Nie wiedziałem, czy mnie słyszy. Ale mówią, że ludzie w stanie śpiączki często słyszą to, co się do nich mówi. Ja w to musiałem uwierzyć. Po raz kolejny otrzymałem reprymendę od zniecierpliwionej pielęgniarki, która tym razem stanowczo zastukała do drzwi – muszę iść, Moni. Ale kiedy tylko dostanę zgodę to wrócę. Obiecuję – nachyliłem się nad nią i najdelikatniej jak tylko potrafiłem ucałowałem jej czoło. Nie chciałem jej tu zostawiać samej, ale nie miałem wyjścia.

Wychodząc z powrotem na korytarz, natknąłem się na zaniepokojonego blondyna.
- Co się stało? - spytałem, przecierając oczy. Wokół powoli zaczął panować gwar. Szpital budził się do życia.
- To chyba jej rodzina – patrzyłem zdumiony na twarz przyjaciela, który właśnie wskazywał na grupkę osób rozmawiających z lekarzem. Spojrzałem w tamtą stronę.
- Skąd wiesz? - zwróciłem się do niego, nie odwracając wzroku.
- Bo niechcący usłyszałem jej nazwisko a poza tym mówili między sobą po polsku – dodał. Zacisnąłem usta w wąską linię.
- Muszę z nimi porozmawiać – odpowiedziałem w tym samym momencie, kiedy stojący nieopodal lekarz przywoływał mnie gestem ręki. Cała trójka wbiła swoje spojrzenia w moją osobę.
- No to powodzenia.. - rzucił niepewnie Morgenstern. Westchnąłem i mimowolnie przeczesałem włosy. Zacząłem zmierzać w tamtą stronę.
- Pan Schlierenzauer z pewnością powie państwu coś więcej. Proszę pojawić się u mnie za jakąś godzinkę, bo mam do zrobienia obchód. Przepraszam bardzo – powiedział, po czym się oddalił. I zostałem tak sam na sam z tymi wystraszonymi ludźmi. Kobieta, grubo po 50-ce, musiała być jej mamą, bo do złudzenia przypominała mi Monikę. W pozostałej dwójce rozpoznałem siostrę i brata.
- Zaraz, Gregor Schlierenzauer? - odezwał się chłopak.
- Tak, zgadza się. Jestem właścicielem restauracji, w której pracuje Monika – odpowiedziałem grzecznie – przykro mi, że spotykamy się w takich okolicznościach.. - dodałem, nie wiedząc, co właściwie powiedzieć.
- Beata Gellert – szepnęła starsza kobieta. Spojrzałem w jej oczy. Dla niej to również była bezsenna noc, pełna trosk i niepokoju. Natychmiast spostrzegłem w nich ślady niedawnych łez.
- Ja mam na imię Kasia a to Alek – tym razem odezwała się druga z nich. Skinąłem głową.
- Co się właściwie stało? Lekarz nic nie chciał nam powiedzieć. - spytał.
- Wczoraj Monika została potrącona przez samochód – wyjaśniłem spokojnie. Pani Gellert machinalnie przyłożyła drżącą dłoń do ust.
- Ale...ale...nic jej... - zaczęła.
- Leży w tym momencie w śpiączce – odpowiedziałem, sam nie wierząc, że stać mnie na taką pewność siebie – lekarze mówią, że musimy czekać. Ma poważny obrzęk mózgu, kilka złamanych żeber i liczne potłuczenia. Ale to uraz czaszki jest tak naprawdę najgorszy – dodałem.
- Ale kto ją potrącił? Złapano tego kierowcę? - spytała blondynka.
- Tak, złapano... - wielka gula ścisnęła mój żołądek.
- No i kto to był? - dociekała. Jej oczy zrobiły się wielkie, niczym spodki. I jak ja miałem im wyznać prawdę? Zabiją mnie gołymi rękami.
- Sandra – spostrzegłem zmieniający się wyraz twarzy Alka. On wiedział – moja narzeczona. A raczej była narzeczona – dodałem nieco ciszej. Przez chwilę milczeli. Nie czekając na ich dalsze pytania, kontynuowałem: - ja i Monika mieliśmy...romans – powiedziałem uważnie obserwując ich twarze. Wpatrywali się we mnie jak w jakąś wyrocznię. - Sandra musiała się w jakiś sposób o tym dowiedzieć i...po prostu zrobiła to bez żadnych skrupułów.
- Czyli to pan jest tym człowiekiem, o którym wspominała, będąc w Polsce? - spytała szeptem pani Gellert. Spuściłem głowę – owszem, mówiła, że jest pan zaręczony, ale sądziłam, że jest na tyle mądra, że nie wpakuję się w coś takiego! - rzuciła z ironią w głosie.
- Mamo! - upomniała ją blondynka.
- Co mamo?! - spojrzała na nią wrogo – czy ja jej nie ostrzegałam? Czy nie mówiłam, że ma przede wszystkim myśleć o Alicji?!
- Proszę, niech się pani uspokoi – odezwałem się. Wbiła we mnie to samo mordercze spojrzenie – to nie tak, jak pani myśli. My naprawdę się w sobie zakochaliśmy.
- Tak i posuwałeś moją siostrę z myślą, że gdzieś tam na ciebie czeka narzeczona. Typowy gwiazdor... - prychnął brunet.
- Alek! - krzyknęła blondynka – jak wy się oboje zachowujecie?! To nie jest jego wina!
- Przez ciebie moja córeczka leży tam pół martwa! - krzyknęła w moim kierunku – kto wie, co tak naprawdę czeka ją w przyszłości! Może zostać kaleką!
- Zdaję sobie sprawę, że postępowaliśmy źle. I to ja tak naprawdę zacząłem zwodzić Monikę – odpowiedziałem cały dygocąc ze strachu – ale to, co zrodziło się między nami to prawdziwe uczucie. Kochamy się. Kocham Alicję..
- Nie waż się mieszać w to mojej wnuczki, gówniarzu! - rzuciła pani Gellert. Zamilkłem.
- Skoro tak ją kochałeś, to dlaczego nie zostawiłeś swojej blondi, co? - Alek nie krył żalu. Wiedziałem, że mało brakowało, żebym nie dostał za chwilę w ryj.
- Bo...okazało się, że Sandra jest ze mną w ciąży – odparłem, bojąc się na nich wszystkich spojrzeć – postanowiłem zostać z nią i dzieckiem. Nie chciałem być nieodpowiedzialny – chłopak prychnął, ale mi nie przerwał – potem...zdarzył się ten nieszczęsny wypadek i teraz okazało się, że Sandra tak naprawdę nigdy nie była w ciąży.
- Ja pierdolę, wzięła cię na dziecko? - spytała piskliwym głosem blondynka. Odnosiłem wrażenie, że jedynie ona z całej trójki jest po mojej stronie.
- Tak. Byłem gotów zostawić ją dla Moniki, bo naprawdę ją kocham. Pokochałem też Alicję i to żadne kłamstwo – dodałem skruszony.
- Ale to przez pana ona tam leży... - powiedziała załamanych głosem starsza z nich a potem skryła zapłakaną twarz w ramiona córki. Byłem totalnie zażenowany, stojąc tak przed nimi. Blondynka zaczęła uspokajać strapioną matkę za to Alek ciągle mierzył mnie wrogim wzrokiem.
- Ja...zrobię wszystko, żeby to jakoś naprawić – westchnąłem.
- Nic od ciebie nie chcemy, gwiazdorze.. - znów powiedział z ironią w głosie. Należało mi się.
- Przepraszam.. - dodałem. Nic więcej nie byłem w stanie powiedzieć. Chciałem już odejść, lecz powstrzymał mnie od tego głos blondynki.
- Gdzie jest Alicja? - spytała.
- Wczoraj wieczorem wróciła razem z Amelią do mieszkania. O niczym nie wie, nie chcieliśmy jej martwić. Będziecie musieli się nią zająć, bo policja na długo nie pozwoli jej zostać pod opieką Melki.
- Właśnie dlatego przyjechaliśmy jak najwcześniej – dodała – tak w ogóle to dziękujemy za te bilety..
- To nic w porównaniu z tym, co powinienem zrobić – odpowiedziałem, siląc się na blady uśmiech.
- Siedzisz tu całą noc? - skinąłem głową. - wracaj do domu..
- Nie chcę jej zostawiać..
- My tu zostaniemy. Przynajmniej ja. Alek powinien zawieźć mamę do mieszkania. Widok Ali dobrze jej zrobi – znów pokiwałem głową. Po chwili blondynka wyciągnęła jakiś notes i długopis, napisała coś na nim, po czym wręczyła mi niewielką kartkę.
- Zadzwoń za kilka godzin to powiem ci, czy są jakieś zmiany – spojrzałem na nią z wdzięcznością.
- Muszę jeszcze złożyć zeznania na policji..
- No to leć a potem spać. Nie martw się. Uważam, że powinieneś wiedzieć, co się z nią dzieje – dodała przyjaźnie.
- I jeszcze jedno – powiedziałem, a ona czekała, aż dokończę – Monika kontaktowała się z Karlem – wyraz jej twarzy nieco spoważniał - planowała powrót do Warszawy, dlatego musiała z nim porozmawiać. Nie wiem, czy jest jeszcze w Innsbrucku, ale myślę, że należy uważać..
- Dzięki.. - powiedziała. Nie umiałem powiedzieć zwykłego „na razie”. Nie wiedziałem, jak mam się w ogóle zachować. I w tym momencie u mojego boku pojawił się Thomas.
- Ona ma rację, czas odpocząć. Poza tym masz treningi – powiedział. Blondynka oddaliła się od nas i wróciła do zatroskanej rodziny.
- Treningi są teraz najmniej ważne – odparłem.
- Dobra, dobra. To nie oznacza, że pozwolę ci tu wsiąknąć. Wrócimy po południu, chodź.. - nie chciałem nigdzie iść, ale silna ręka Morgiego zdecydowania ciągnęła mnie w kierunku wyjścia. Byłem zbyt zmęczony, żeby się mu opierać. Zrezygnowany, opuściłem szpital.


**
Witam!
Rozdział taki sobie. Szczerze to nie jestem do niego przekonana. Ostatnio jakoś straciłam wątek i nie miałam ochoty pisać, może to dlatego. Ale czekam na Wasze opinie. Miłego weekendu życzę ;*

środa, 1 lipca 2015

20. Oczekiwanie

- Monika! - krzyknąłem przerażony, kiedy zobaczyłem nadpędzający samochód. Kurwa mać! To był ułamek sekundy. Kilka przyspieszonych uderzeń serca. Upadła. Tak po prostu. To wszystko wyglądało tak, jakby działo się w zwolnionym tempie. Słyszałem tylko pisk opon. - Do jasnej cholery, Monika! - po raz kolejny krzyknąłem i rzuciłem się w jej kierunku. Kierowca stracił panowanie nad kierownicą i samochód uderzył w słup. Nie obchodziło mnie to teraz. Moja Monika! Podbiegłem do niej, drżąc na całym ciele. Leżała nieruchomo z wyciągniętymi rękoma na środku ulicy. Wokół zaczęła gromadzić się kałuża krwi. Uklęknąłem przy jej bezbronnym ciele i chciałem coś zrobić, ale nie potrafiłem jej dotknąć. Nie panowałem nad wstrząsem swojego ciała. Nawet nie wiedziałem, kiedy wokół mnie pojawiły się trzy inne osoby.
- Trzeba zadzwonić po karetkę i to szybko! - krzyknął jakiś mężczyzna, który pochylił się nad brunetką. Dotykał jej nadgarstka, delikatnie przekręcił głowę. Nie umiałem zareagować. Po prostu, bezradny się na to wszystko patrzyłem.
- Ma poważne obrażenia głowy, ale żyje. - powiedział – jest pan jej chłopakiem? - spytał, a ja podniosłem na niego nieprzytomny wzrok – rusz się człowieku, bo ona zaraz umrze ci tu na rękach! - krzyknął do mnie. Nagle wróciło mi trzeźwe myślenie. Potrząsnąłem głową i chwilowy szok minął.
- Ona tylko wyszła na ulicę. Tamten samochód..to wyglądało tak, jakby ktoś potrącił ją celowo – powiedziałem, patrząc na jego ręce.
- Jestem lekarzem, proszę się nie martwić – wyjaśnił – gdzie ta karetka?!
- Już jadą – odpowiedziała jakaś kobieta, stojąca tuż za mną.
- Co z nią będzie? - spytałem niemal szeptem. Mężczyzna, nie przerywając swoich czynności, odparł:
- Nie odniosła jakichś większych obrażeń, ale martwię się o tą głowę. Takie urazy mogą powodować wiele skutków. Może stracić sprawność ruchową, mieć zniszczoną jakąś część mózgu..dobrze się pan czuje? - spytał z wyraźnym niepokojem, kiedy zobaczył moją twarz. Słuchając jego słów myślałem, że sam za chwilę tu padnę.
- Tak, tak...nie pan się lepiej nią zajmie – powiedziałem a on przytaknął.
- Tamtej kobiecie też chyba coś się stało. Ma ranę na głowie – usłyszałem od kogoś z boku. W moich żyłach wezbrała krew.
- Tamtą kobietą niech lepiej zajmie sie policja – warknąłem przez zęby – ona zrobiła to specjalnie!
- Niech pan się uspokoi. Za chwilę będzie pan miał okazję złożyć swoje wyjaśnienia – odparł lekarz, kiedy w naszym kierunku zaczął zbliżać się sygnał nadjeżdżającej karetki a gdzieś w oddali policji.
- Musimy im zrobić przejście. Niech się państwo wszyscy odsuną! – nakazał mężczyzna. Posłusznie, choć ja już z większym wahaniem, odsunęliśmy się o kilka metrów do tyłu, by zrobić miejsce ratownikom z noszami. Ponownie spojrzałem w nieruchome ciało Polki. Boże kochany...oby nic jej się nie stało. Oby przeżyła..
Machinalnie spojrzałem na samochód, którym potrącono dziewczynę. Rzeczywiście ta kobieta uderzyła w słupek, gdyż połowa maski była wgnięciona. Zauważyłem, jak któryś z ratowników medycznych podbiega w tamtą stronę. Przyjrzałem się temu bliżej. Zaraz, zaraz. Cholera jasna, to nie może być prawda. Ale ta sama marka, ten sam model i kolor. Ja pierdolę...
Kiedy dwóch ratowników otworzyło drzwi kierowcy i ostrożnie zaczęli wyjmować „poszkodowaną”, nie miałem już żadnych wątpliwości. Nie wierzyłem. Nie zastanawiając się długo, podbiegłem w tamtym kierunku.
- Sandra, jak mogłaś?! Oszalałaś?! - krzyczałem i nawet chciałem już się na nią rzucić, lecz powstrzymały mnie czyjeś silne ręce – prawie ją zabiłaś! Nie wiadomo, co teraz z nią będzie!
- Pan zna tą kobietę? - spytał któryś z policjantów, patrząc na mnie uważnie. Mierzyłem ją wzrokiem. W dupie miałem jej rozcięte czoło i wyraźny szok w oczach. Ona zrobiła to z zimną krwią!
- Oczywiście, że się znamy – odparłem przez zęby – to moja narzeczona, Sandra Stiegler.

Siedziałem już którąś godzinę na krzesełku w szpitalnym korytarzu. Wokół mnie panował półmrok i całe pomieszczenie było puste. Cisza. Ta cholerna cisza, która mnie teraz dobijała. Schowałem twarz w dłoniach, chcąc się choć trochę uspokoić. Ale nie mogłem. Operują ją. Jest źle. Tylko tyle zdołałem zrozumieć z urywanych rozmów toczących się między lekarzami na ostrym dyżurze. Miałem najgorsze obawy. Przecież ona została potrącona przez samochód! Nie od dziś wiadomo, że ludzie z takich wypadków wychodzą albo z kalectwem albo w ogóle nie przeżywają. Bałem się o nią jak nigdy, bo wiedziałem, że to moja wina. To w końcu moja narzeczona naraziła ją na to wszystko. Tylko jak ona się dowiedziała? Wiedziałem, że w jakiś sposób musiała się domyśleć. Musiała znać o nas prawdę. A to była jej zemsta.
Moją bitwę z myślami przerwał odgłos otwierających się drzwi z drugiego końca korytarza. Podniosłem automatycznie głowę a moim oczom ukazała się jakaś kobieta z małą dziewczynką, w której od razu rozpoznałem Alicję. Na mój widok, mała z uśmiechem zaczęła biec w moją stronę. Wstałem z krzesełka i powitałem ją z otwartymi ramionami, przyciskając mocno do siebie.
- Gregor! Czemu tyle czasu mnie nie odwiedziłeś? - spytała, gdy tylko wziąłem ją na ręce. Uśmiechnąłem się do niej lekko.
- Przepraszam, księżniczko. Miałem dużo pracy, ale obiecuję, że to wszystko nadrobimy – odpowiedziałem a potem skierowałem swoje spojrzenie na szatynkę. Minę miała nie tęgą.
- Dowiedziałam się dopiero co od sąsiadki. Wiedziałam, że coś się stało, ale nie sądziłam, że...
- Jest na bloku – odparłem patrząc jej wymownie w oczy.
- A dzisiaj ugotowałyśmy z ciocią Melą leczo. To ulubiona potrawa mamusi! Myślisz, że się ucieszy? - spytała, bawiąc się moimi, już dość przydługimi, włosami.
- Sądzę, że będzie zachwycona – odparłem, uśmiechając się do niej promiennie, choć w środku cały dygotałem ze strachu. Oby wyszła z tego cało.
- Jak to się stało? - spytała mnie po cichu. Znów na nią spojrzałem.
- Alu, usiądziesz sobie tu na chwilę? Chciałbym porozmawiać z ciocią – zwróciłem się do dziewczynki, która zaczęła patrzeć na mnie podejrzanie.
- Macie przede mną jakieś tajemnice? - spytała piskliwym głosem. Zaśmiałem się krótko.
- Przed tobą? Gdzież byśmy śmieli! - odparłem udając powagę – to zajmie nam tylko chwilkę – mała patrzyła to na mnie to na Amelię, ale zaraz odpowiedziała:
- No zgoda. - pocałowałem ją w główkę i usadziłem na jednym z krzeseł.
- Trzymaj, możesz sobie w coś pograć – wyciągnąłem z kieszeni dość sporej wielkości telefon. Małej zabłyszczały oczy na widok urządzenia. Dobrze chociaż, że mnie na taki stać.
- Nie wiem, jak to się stało. Rozmawialiśmy... - zwróciłem się do Amelii cichym głosem – potem Monika miała pójść na górę po mój zegarek. No i wtedy...to działo się dosłownie w ułamku sekundy – westchnąłem i przetarłem twarz rękami. Szatynka była wyraźnie zmartwiona.
- Ale kto to zrobił? Dlaczego? - spytała. Patrzyłem jej w oczy i przez moment wahałem się z odpowiedzią.
- To była Sandra – wyraz jej twarzy zmienił się diametralnie – moja narzeczona. - widziałem szok malujący się w jej oczach. I wcale się jej nie dziwię.
- Jak to Sandra?! - powiedziała nieco za głośno. Obróciłem się w stronę dziewczynki, ale na szczęście fascynacja moim telefonem pochłonęła całą jej uwagę – ona oszalała? - odezwała się już nieco ciszej – dowiedziała się o was?
- Czyli jesteś w to wszystko wtajemniczona? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- No oczywiście – odparła, jakby to było w ogóle głupie pytanie – myślałam, że ona niczego się nie domyśla.
- Ja też tak sądziłem – przełknąłem głośno ślinę, opierając się o zimną ścianę – nie wiem, jak się dowiedziała. Przecież nie mam w domu niczego, co należałoby do Moniki. Nie piszemy do siebie ani nie dzwonimy. Doprawdy, nie wiem – pokręciłem głową z rezygnacją.
- No dobrze, ale co z Moniką? - w moim żołądku pojawiła się ogromna gula.
- Nie wiem – westchnąłem – wyglądała źle...wszędzie była krew... - zamilkłem, przypominając sobie widok jej ciała na ulicy – ma poważny uraz głowy, ale lekarze nadal ją operują i nic nie wiadomo – pokiwała głową na znak zrozumienia.
- Trzeba zawiadomić jej mamę i rodzeństwo – powiedziała po chwili.
- Masz do nich kontakt? - znów skinęła głową – a co z Karlem? - spojrzała mi w oczy, kiedy wypowiedziałem jego imię. - miała się z nim spotkać.
- I spotkała – odparła – dzwoniłam do niej może pół godziny przed tym całym wypadkiem i wydawało się, że wszystko jest w porządku – odpowiedziała załamanym głosem. Doskonale wiedziałem, jak się teraz czuła. W jej oczach momentalnie pojawiły się łzy. Była tak samo bezradna jak ja.
- Hej, tylko tu teraz nie płacz – pochyliłem się i otarłem pojedynczą łzę z jej policzka – musimy się trzymać dla Alicji. Zaraz zacznie zadawać niewygodne pytanie i co wtedy? - patrzyłem jej nieustępliwie w oczy. Po chwili odpuściła.
- Masz rację – odparła – rozmawiałeś już z policją?
- Nie. Na razie zajęli się Sandrą. Złożyłem im tylko oględne zeznania i zaraz ruszyłem tu, do szpitala. Nie mogłem jej tak zostawić.
- Boję się, że będą chcieli zabrać Alę. W końcu nie jestem jej opiekunem prawnym i mogą zabrać ją do jakiegoś pogotowia opiekuńczego albo oddać..
- Albo oddać w ręce Karla – dokończyłem za nią. Znów zerknąłem na dziewczynkę. Myśl, że policja może zdecydować powierzenie Ali jej ojcu napawała mnie strachem. Przecież on jest skrajnie nieodpowiedzialny a mała kompletnie go nie zna.
- Musisz jak najszybciej sprowadzić tu kogoś z jej rodziny a wtedy oni będą mogli zająć się Alą – odpowiedziałem. - mi również jej nie zostawią. Możemy jedynie grać na czas.
- Wiem – dodała – pójdę jak najszybciej zadzwonić do Alka – powiedziała i za chwilę udała się korytarzem z dala od dziewczynki. Ja za to przykucnąłem przy niej i posłałem jej promienny uśmiech.
- No i jak tam? - spytałem wesoło, zaglądając jej przez ramię na ekran telefonu. Miała bardzo skupiony wyraz twarzy.
- Zaraz rozwalę tego smoka – powiedziała triumfalnym głosem i nieprzerwanie patrzyła w komórkę. Zaśmiałem się krótko.
- To co, gramy razem? - spytałem i zająłem miejsce obok.
- Tylko skończę tą rundę – odparła. Po chwili usłyszeliśmy dźwięk dzwoniącego telefonu.
- Morgi dzwoni! - krzyknęła podekscytowana. Rzuciłem oko na ekran, na którym pojawiło się zdjęcie wesołego blondyna z dopiskiem „Morgi”. - mogę odebrać? - popatrzyła na mnie błagalnym wzrokiem.
- No dobrze –westchnąłem a mała nacisnęła zielony guzik.
- Haaalo – odezwała się do słuchawki – nie, to ja, Alicja. Pamiętasz mnie? - tu zachichotała. Najwyraźniej Morgi zaczął oczarowywać ją tak jak miał w zwyczaju w stosunku do płci żeńskiej – nieee, jesteśmy z Gregorem i ciocią Amelią w szpitalu – zmrużyłem brwi – nie wiem, czemu. Nie pytałam – znów w głośniku można było słyszeć głos Thomasa – ok, już ci go daję. Gregor, twoja kolej – uśmiechnęła się do mnie i wyciągnęła dłoń z telefonem.
- No cześć – zwróciłem się do kumpla, kiedy przyłożyłem urządzenie do ucha.
- Gregor – usłyszałem jego ostrzegawczy ton – co się, do cholery, dzieje? Czemu jest z tobą Alicja i dlaczego jesteście w szpitalu? - zasypał mnie stosem pytań.
- Spokojnie – odezwałem się – zdarzył się...mały wypadek – nie chciałem rozmawiać o tym głośno przy dziecku. Po drugiej stronie zapanowała cisza.
- Coś z Moniką? Stary, nie chcę nic mówić, ale właściwie to oglądam wiadomości, w których mówią o jakimś wypadku, podają twoje nazwisko i pokazują ocenzurowaną twarz Sandry – powiedział na jednym tchu. Syknąłem ze złości.
- Plotki szybko się rozchodzą – skwitowałem. Mała patrzyła na mnie zniecierpliwiona – a co konkretnego mówią?
- Właściwie to niewiele, ale pokazują zdjęcia z miejsca wypadku i wielkimi literami napisali, że twoja narzeczona jest jego sprawcą – odparł.
- To teraz posklejaj wszystko do kupy – odpowiedziałem, po czym uśmiechnąłem się do przytulającej się do mnie dziewczynki. Przymknąłem oczy i znów pocałowałem ją w główkę.
- O kurwa... - usłyszałem po chwili.
- No właśnie. Sandra wszystkiego się dowiedziała – dodałem.
- Czego dowiedziała się Sandra? - spytała dziewczynka nagle zainteresowana rozmową.
- Że miałem dla niej taką niespodziankę – puściłem jej oczko.
- Co z Moniką?
- Lepiej nie pytaj, Thomas – westchnąłem – spojrzałem ponownie na przysłuchującej się naszej konwersacji brunetce – nie mogę teraz rozmawiać.
- W którym szpitalu jesteście? - spytał.
- W tym zaraz na prawo od wejścia na teren kompleksu – odpowiedziałem.
- Czekaj tam na mnie.
- Thomas, nie musisz... - zawahałem się – masz Lilly na głowie.
- Nie przejmuj się tym, Sabrina się nią zajmie – powiedział – będę do 1.5 godziny – i tak po prostu się rozłączył. Patrzyłem przez moment tempo w telefon. Jak zawsze niezawodny Thomas. Każdemu życzyłbym takiego kumpla jak on.
Chwilę później wróciła Amelia.
- I co? - zerwałem się natychmiastowo z krzesełka i podszedłem do dziewczyny.
- Alek jest w szoku – powiedziała cicho – wyjaśniłam mu tyle, ile sama wiem. Ma powiadomić Kaśkę i ich mamę.
- Kiedy będą?
- Nie mam pojęcia, wszystko zależy od tego, kiedy załatwią bilety. To nie jest takie proste..
- Wszystko im opłacę tylko niech lepiej przylecą jak najszybciej się da – powiedziałem.
- Ciociu, gdzie jest mamusia? - usłyszeliśmy tuż za sobą. Spojrzałem na Alicję i wziąłem ją na ręce.
- Mama...musiała na jakiś czas gdzieś...zostać – odpowiedziała, głaszcząc ją po główce.
- Czyli gdzieś sobie pojechała? - spytała ponownie. Przez chwilę patrzyliśmy się na siebie.
- W pewnym sensie.
- Czyli zostawiła mnie jak tata? Wyjechała i już do mnie nie wróci?! - zapiszczała przytulając się mocniej do mojej szyi.
- No coś ty, kochanie. Mama cię bardzo kocha i nigdy nie mogłaby tego zrobić – odpowiedziała natychmiast czułym głosem. To jednak nie uspokoiło dziecka. Poczułem, jak mała zaczyna płakać.
- Chcę do mamy.. - szlochała. Próbowałem jakoś ją pocieszyć. Zacząłem ją kołysać i tak jak kiedyś Monika, szeptać jej coś na uspokojenie. To jednak nie dawało większych efektów.
- Ona jest zmęczona i po prostu zaczyna marudzić – westchnęła szatynka – poza tym rzadko się zdarza, żeby Monika zostawiała ją na tak długo – dodała.
- To co my mamy zrobić? Przecież zanim ona stąd wyjdzie... - nadal kołysałem ją rytmicznie i tuliłem do siebie. Miałem wrażenie, że trzymam w ramionach całe swoje szczęście. Przez chwilę czułem się jakby spełniony. Jednak ową myśl przyćmiła mi kolejna. Przecież Sandra jest ze mną w ciąży a ja nawet nie dowiedziałem się niczego o jej stanie zdrowia. Takie zderzenie mogło spowodować jakieś krwawienie albo...nie chciałem nawet myśleć, że coś mogło stać się mojemu dziecku. Mojemu malutkiego dziecku, które niczemu nie jest winne.
- Gregor – z kolejnej zadumy wyrwał mnie cichy głos Amelii – ona zasnęła – odchyliłem z czoła ciemne włosy dziewczynki i ujrzałem jej zapłakaną twarz. Rzeczywiście spała. Moja księżniczka. Jak tu nie zakochać się w takim aniołku?
- Jest już grubo po 22. Miała prawo być zmęczona – odparłem.
- Zanieśmy ją do samochodu. Położę ją spać. Zadzwonisz, gdybyś już coś wiedział? - spytała. Przytaknąłem. Zamierzaliśmy już udać się w stronę wyjścia, kiedy z kolejnych drzwi wyszedł lekarz a tuż za nim pielęgniarka. Od razu rozpoznałem w nim osobę, która zabierała Monikę na blok.
- Panie doktorze – zawołałem za nim – panie doktorze, co z Moniką? - podszedłem do niego i wpatrywałem się z nadzieją w sercu. On z kolei spojrzał to na mnie to na Amelię i spytał:
- Pan jest jej mężem? - no tak. Alicja śpiąca w moich ramionach.
- Nie...ja jestem jej pracodawcą – odparłem.
- Przykro mi, ale..
- Tak wiem, że może pan udzielać informacji tylko rodzinie – wtrąciłem zanim skończył – ale to jest jej córka, a cały wypadek spowodowała moja narzeczona – albo go to nie poruszyło albo po prostu udawał – rodzina Moniki znajduje się w tym momencie w Polsce. Musi pan nam cokolwiek powiedzieć. - byłem nawet zdeterminowany do tego, by rzucić się na tej jego fartuch i wymusić jakiekolwiek informacje.
- No dobrze – westchnął i wreszcie stanął na wprost nas – pani Ingo, proszę przewieźć pacjentkę na OIOM – kobieta w średnim wieku skinęła głową i odeszła. Patrzyłem na lekarza zniecierpliwiony.
- Stan pani Moniki jest bardzo ciężki – czułem jak szatynka bierze głośno powietrze. - sam wypadek nie wydawał się groźny. Jednak musiała uderzyć o krawężnik bądź róg pojazdu w momencie potrącenia – zawahał się przez moment – spowodowało to dość poważny uraz w okolicach płata potylicznego. Ze wstępnych badań wynika, że nie uszkodziło to narządów wzroku, natomiast pewni będziemy dopiero, kiedy się obudzi.
- A kiedy to nastąpi? - tym razem odezwała się szatynka. Lekarz uśmiechnął się do niej pogodnie.
- To chyba jedynie ten na górze wie – powiedział oględnie – wprowadziliśmy pacjentkę w stan śpiączki farmakologicznej ze względu na odniesione urazy. Powstał obrzęk mózgu i jest to bardzo niebezpieczne. Musimy czekać – dodał.
- Ale obudzi się, prawda? - spytała niemal niesłyszalnym szeptem.
- To wszystko zależy od organizmu. Ale pani Monika to silna dziewczyna. Powinna sobie poradzić – uśmiechnął się – oprócz siniaków i potłuczeń zarejestrowaliśmy jeszcze złamanie kilku żeber, ale tym tak naprawdę nie ma co się martwić. I tak miała dużo szczęścia nie odnosząc większych obrażeń przy takim uderzeniu. - patrzyłem się w niego tak, jakby ktoś oznajmił mi właśnie, że ona naprawdę nigdy z tego nie wyjdzie. Zmiany w mózgu, jakiś obrzęk...to wszystko musi być jakimś chorym snem.
- Aha, pan jest narzeczonym pani Stiegler? - spytał.
- Tak.. - odparłem z wahaniem. Mimo wszystko powinienem się skarcić za to, że nie spytałem o jej zdrowie.
- Na szczęście oprócz szoku i tej rany na czole nic poważniejszego się jej nie stało. Założyliśmy kilka szwów i myślę, że jutro rano policja będzie mogła ją przesłuchać – powiedział. Niech ją zabierają i nie wypuszczają już chyba do końca życia. Teraz po prostu się nią brzydzę.
- A co z dzieckiem? - jedynie dzięki temu maleństwu jakaś część mnie zmuszała mnie to zainteresowania się blondynką.
Tym razem lekarz spojrzał na mnie ze zmrużonymi brwiami.
- Przepraszam, ale o jakim dziecku pan mówi? - spytał nieco zdezorientowany. Teraz to ja go już nie rozumiałem.
- Moim dzieckiem – odparłem – Sandra jest w 9 tygodniu ciąży – wyjaśniłem. Jak to, to oni o niczym nie wiedzieli?
- Ale.. - uśmiechnął się niepewnie – bardzo mi przykro, ale pani Stiegler nie jest ani nigdy nie była w ciąży...

**
Witam!
Tak sobie pomyślałam, że teraz napiszę kilka rozdziałów z perspektywy Gregora. Co Wy na to? Myślę, że akcja będzie nieco ciekawsza.
Oczywiście trudno się było nie domyśleć, że za całą sprawą stoi Sandra. I ma, co chciała.
Miłego dnia :)