poniedziałek, 31 sierpnia 2015

28. Niepewność

Dość głośne pochrapywanie przerwało mój błogi odpoczynek . Odwróciłam się w tamtą stronę ze ściśniętym zołądkiem. Przestraszylam sie, ujrzawszy twarz szatyna. Spal sobie smacznie, podczas gdy ja przezywalam wlasnie najgorsze meki. Co ja najlepszego zrobilam? Jak moglam tak bezwstydnie i nieodpowiedzialnie wskoczyc mu do lozla? Co toba kierowalo, ty glupia kobieto!
Budzik na stoliku Gregora wskazywal dopiero 6 rano. Na dworze bylo juz jednak jasno, a piekace o tej porze slonce sugerowalo wyraznie, ze dzien bedzie wyjatkowo upalny. Lato w Europie tetnilo zyciem.
Moje przerazenie sieglo zenitu, kiedy zorientowalam sie, ze leze zupelnie naga, okryta jedynie skrawkiem koldry. Ba, szatyn za to spal sobie smacznie tak jak go Pan Bog stworzyl. Choc nie moglam nie przyznac, ze ten widok byl nieziemsko kuszacy...
Powstrzymalam jednak takie mysli.i pospiesznie wyskoczylam z lozka, szukajac wzrokiem swojego szlafroka. Lezal tam, gdzie go zrzucilam w nocy. Piekace rumience wkradly sie na moją twarz w momencie, gdy przed oczami ukazala sie ta scena. Naprawde bylam tak perfidna?
Rzucilam ostatnie spojrzenie na spokojna twarz Gregora. Pragnelam przy nim zostac, lecz jakis wewnetrzny glos w glowie podpowiadal mi, ze postapilam jak ostatnia latawica. Po cichu wyszlam wiec z pokoju, pozostawiajac go samemu sobie.

- Jak to spalas z Gregorem?!- pisnela Amelia. Poslalam jej znaczace spojrzenie, jednoczesnie wskazujac na siedzaca naprzeciwko Alicje. Kobieta wziela gleboki oddech i dodala sciszonym glosem - jak to sie do cholery stalo?
- Nie wiem...no tak po prostu do niego poszlam..i zaczelismy sie calowac...i ..no wiesz.. - odpowiedzialam speszona.
- Ty do niego poszlas? To byla twoja inicjatywa?
- No nie wiem, czy mozna to tak nazwac, ale owszem. To ja sama z wlasnej woli weszlam do jego pokoju nie zwazajac na to, ze jest 1 w nocy. A potem...to sie stalo - odparlam i wypilam lyk goracej kawy, byleby tylko zajac czyms usta. Opowiadanie o tym, co zdarzylo sie w nocy bylo naprawde trudne.
Amelia przygladala mi sie przez chwile, a potem spytala.
- No i jak?
- Ale co no i jak? - spytalam zdezorientowana. Ta przewrocila oczami.
- No jak wam bylo? Poszaleliscie troche czy bylo raczej romantycznie? - w jej oczach moglam dostrzec wyrazny blysk. Zmruzylam brwi - sadzac jednak po tym, w jakim jestes obecnie stanie raczej byl delikatny...
- Melka, no!- teraz juz bylam pewna, ze wygladam jak burak. Cala twarz mnie piekla i zaczelam sie stresowac.
- Oj no powiedz. Bylo ci z nim dobrze? - splatlam rece i ulozylam je na stole a cala swoja uwage skupilam na stojacym na nim kubku.
- Bylo nieziemsko... - odwazylam sie wreszcie powiedziec. Przyjaciolce oczy wyszly z orbit i czulam, ze az podskoczyla na krzesle z tej ekscytacji. Brakowalo chyba jedynie, by zatarla rece w gescie triumfu.
- Tylko nie rozumiem, dlaczego zdecydowalas sie na to tak szybko? Mieszkasz tu dopiero kilka dni a juz zdazylas wskoczyc mu do lóżka! Moni, przeciez mowilas, ze potrzebujesz czasu, zeby sie do niego przekonac..
- Bo potrzebuje - westchnelam i przetarlam twarz - nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak ja teraz tego zaluje. Tak sie przed nim bronilam, kazdemu wmawiam, ze potrzebuje czasu na odnowienie tej wiezi miedzy nami. Caly czas go zbywalam a tu nagle przychodze i staje przed nim zupelnie naga. No przeciez to jest chore! - dodalam zrozpaczonym glosem i oparlam brode o blat stolu.
- Zalujesz tego, ze facet zrobil ci cholernie dobrze? Dziewczyno, tyle kobiet na swiecie chodzi niezaspokojonych, bo ich mezowie nie potrafia nic zdzialac a ty jeszcze narzekasz, ze mialas boski orgazm. No naprawde dziwna jestes..
- Och, przestan. To wcale nie jest zabawne - wstalam nerwowo z krzesla i wstawilam oba puste kubki do zlewu, po czym znow przysiadlam sie do szatynki - co ja teraz mam zrobic? Jestem pewna, ze narobilam mu nadziei i wstanie caly w skowronkach. Jak mam niby sie przy nim zachowywac? - spytalam, patrzac blagalnie na przyjaciolke. Ona usmiechnela sie do mnie tajemniczo.
- Normalnie. Przeciez to i tak by sie stalo. Teraz nie ma Sandry, wiec nie stoi wam nic na przeszkodzie, byscie mogli byc razem - odpowiedziala zupelnie powaznie. Ja natomiast patrzylam na nia z niedowierzaniem.
- Byc razem? Nie sadzisz, ze w ten wlasnie sposob jeszcze bardziej pokomplikowalismy nasza relacje? Powinnismy ze soba porozmawiac, pogadac o uczuciach i watpliwosciach a nie od razu ladowac w lóżku! - pisnelam nienaturalnie.
- Boze, dziewczyno. On cie kocha! Facet zrobi dla ciebie wszystko, bo ty i Ala jestescie dla niego najwazniejsze. Jesli nic bys do niego nie czula to nie zdecydowalabys sie na ten seks. - odpowiedziala, gestykulujac - skoncz z tym zadreczaniem sie, bo to nie ma sensu.
- Co tam tak szepczecie, mamusiu? - w mgnieniu oka na kolanach ciotki usiadla Alicja. Usmiechnelam sie do niej.
- No wlasnie, o czym tak szepczecie? - powtorzyl wchodzacy wlasnie do kuchni Schlierenzauer. W tym momencie nie wiedzialam, gdzie podziac wzrok. Nagle wszystko inne stalo sie bardziej interesujacym obiektem niz postac skoczka.
- A takie tam, babskie ploteczki - odparla Amelia, a mala zachichotala. Wreszcie odwazylam sie na niego spojrzec.
Stal sobie jakgdyby nigdy nic w lekkim rozkroku i z zalozonymi rekoma. Mial na sobie krotkie spodenki, ktore mu sama wczoraj zdjelam i jakis podkoszulek. Dobrze chociaz, ze prezentuje sie w miare przyzwoicie przy dziecku.
- Ciocia Mela wpadla do nas na sniadanie, Gregor. Zjesz ze mna? - spytala, robiac do szatyna maslane oczka. On usmiechnal sie na ten widok.
- Jak moglbym odmowic tak pieknej pani? - dziewczynka znow zachichotala.
- Wiecie co, ja bede sie juz zbierac. Wpadlam tylko na chwilke, bo mam pare spraw do zalatwienia. - odezwala sie Amelia. Wstala z krzesla i ucalowala Alicje. Potem podeszla do mnie, kierujac do mnie bardzo znaczace spojrzenie. Mialam ochote ja zatrzymac, bo nie chcialam zostawac z nim sama. To oznaczalo nieunikniona rozmowe a ja sama nie wiedzialam, co mam odpowiedziec.
Szatynka i mnie ucalowala w policzek a korzystajac z okazji, szepnela do ucha:
- Faktycznie, jest caly rozpromieniony. Och, co to musiala byc za noc! - no myslalam, ze za chwile ja strzele.
- Odprowadze cie - zaoferowal sie Gregor i zaraz znikneli w korytarzu.
Stanelam oparta o sciane i wzielam kilka glebszych oddechow. Uspokoj się, mowilam sobie w duchu. Przeciez to byl tylko seks, a nie jakas zbrodnia.
- Mamusiu, a wiesz, dlaczego tak lubie jesc grzanki? - spytala Alicja. Wlasnie wziela dosc sporego gryza tosta i umazałs sobie palce i buzie sosem. Smiac mi sie chcialo na ten widok.
- No dlaczego, skarbie?
- Bo ty je dla mnie robisz. Kocham cie, mamusiu! - otworzylam usta ze zdumienia i wpatrywalam sie zachwycona w te malutka dziewczynke. Jedynie dziecko moze wywolac takie wzruszenie i dume u matki, jakie poczulam dzieki Ali. Dla takich chwil warto byc rodzicem.
W jednej sekundzie dziecko znalazlo sie w moich ramionach. Mala byla nieco zaskoczona, ale z radoscia objela moja szyje.
- Ja tez cie bardzo kocham, coreczko - szepnelam i ucalowalam jej wlosy. Nie spostrzeglam nawet, ze calej tej scenie przyglada sie Schlierenzauer.
Przez nastepne kilkanascie minut oboje konczyli sniadanie a ja zajelam sie sprzataniem. Czulam na sobie co chwila jakies ukradkowe spojrzenia szatyna, ale staralam sie nie zwracac na nie uwagi, choc palilo mnie od wewnatrz.
- Zostaw to juz - uslyszalam gdzies przy swoim uchu a potem z mojej reki zabrano gabke do mycia. Zerknelam spanikowana do tylu, ale przy stole nie bylo juz Alicji - poszla umyc zeby - odpowiedzial na moje nieme pytanie. Poczulam, jak moje serce przyspiesza rytm a ja sama zaczynam oddychac nierowno. Szatyn delikatnie dotknal mojego ramienia. Az podskoczylam.
- Unikasz mnie. Dlaczego rano sobie ode mnie poszlas? - spytal cicho.
- Uznalam, ze nie powinnam nadwyrezac twojej goscinnosci - odparlam, a on wybuchl smiechem.
- Niezle to nazwalas - nadal sie smial. Spojrzalam na niego spod byka.
- Nie powinienes szykowac sie na trening? - spytalam, starajac zachowywac sie zupelnie naturalnie. Odwrocilam sie w jego strone, ale nadal nie patrzylam mu w oczy.
- Podobalo mi sie - powiedzial zamiast tego. Czulam, jak robi mi sie goraco.
- Kuttin da sie ci popalic, jesli znow sie spoznisz. - nawet nie spostrzeglam, kiedy zdazyl polozyc swoje rece na moich posladkach - Gregor! - krzyknelam zirytowana i odsunelam sie od niego na bezpieczna odleglosc.
- Monika, o co ci chodzi? Wczoraj w nocy bylo nam razem dobrze. Dlaczego tak nagle znow sie przede mna zamykasz? - spojrzalam mu w oczy i zauwazylam w nich wyrazna pretensje. Wcale sie nie dziwie, ze jest na mnie zly. Najpierw sama pakuje mu sie do lozka, wiedzac co do mnie czuje, a teraz znow zachowuje dystans. Jestem popaprana.
- Nie wiem...to byl chyba blad..- szepnelam, spuszczajac glowe. Czulam bijace od niego napiecie.
- Powiedzialas, ze tez mnie kochasz. Zdajesz sobie sprawe, jak nieziemsko sie wtedy poczulem? Po co dajesz mi zludna nadzieje i zaraz ode mnie uciekasz? Po cholere sie przede mna rozebralas? Sadzilas, ze jestem w stanie tak nad soba panowac?
- Gregor, przepraszam. Ja po prostu nie wiem, co..
- Tak, nie wiesz, co do mnie czujesz. Jestes pogubiona i zdezorientowana. Super. Fajnie. Jezeli tak by bylo to nie staloby sie to, co sie stalo! - niemal krzyknal. Patrzylam na niego przestraszona. Nigdy wczesniej nie widzialam go w takim stanie. Byl zly. I to cholernie zly.
I co ja mialam zrobic? Czemu odrzucam to wszystko, co mam podane na tacy? Co ja wlasciwie do niego czuje?
Nie potrafilam mu juz nic wiecej odpowiedziec. Po co mialam wciskac mu kit, ze bardzo go kocham i ze ta noc byla cudowna, skoro sama nie wiem jak jest. Tylko go zranilam. Zdaje sobie sprawe, jaki przezyl upadek z tego stanu uniesienia do punktu wyjscia. Oj, glupia jestes!
Widzac, ze nie mam nic wiecej do powiedzenia, po prostu wyszedl z kuchni. Za chwile uslyszalam jak trzaska drzwiami do swojego pokoju.
Z mych oczu zaczely lac sie lzy. Czemu musze tak go zawodzic? Przeciez z pewnoscia cos do niego czuje. I to nie jest bynajmniej zwykla sympatia. W koncu bylo nam wczoraj tak dobrze...
Powinnam dac nam szanse na rozwoj tego uczucia. Z kazda chwila kochalabym go coraz mocniej i bylibysmy szczesliwi.
Po kilku minutach znow dobiegl mnie dzwiek otwieranych drzwi pokoju Schlierenzauera. Musialam cos zrobic. Przeciez nie moglam pozwolic, by chodzil przeze mnie zly i zawiedziony.
- Gdzie idziesz?- spytalam, gdy pojawilam sie w przedpokoju. Szatyn wlasnie zakladal buty.
- Jade na trening - odpowiedzial oschle nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Następnie chwycił swoją torbę sportową i kluczyki do auta, a potem zamierzał wyjść.
- Gregor - stanęłam naprzeciwko niego. On jednak wyraźnie nie potrzebował mojej obecności.
- Zostaw mnie - warknął. Z początku ten ton mnie nieco zraził, ale nie mogłam pozwolić, żeby tak po prostu sobie poszedł.
Chciał mnie ominąć, ale mu na to nie pozwoliłam.
- Gregor, ta noc była cudowna - powiedziałam, a on wreszcie spojrzał mi w oczy. Jego tęczówki były przepełnione goryczą.
- Znów chcesz dać mi złudną nadzieję? - spytał z bólem w głosie. Gdy tak na niego patrzyłam, w mojej głowie stanął obraz wczorajszej nocnej sceny. Jego ciepłe oczy, zbudowane ciało, każda pieszczota i pocałunek. Znów zrobiło mi się gorąco.
- Gdzie jest Alicja? - spytałam, sama nie poznając swojego głosu. Zdziwił się tak nagłą zmianą tematu.
- Jest w moim pokoju i gra w coś na laptopie. Obawiam się, że tak szybko się od tego nie oderwie - odparł, próbując odgadnąć, o co mi chodzi. Uśmiechnęłam się chytrze.
Nie marnując ani chwili dłużej, chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w stronę swojej sypialni. Gdy już się tam znaleźliśmy, cicho zamknęłam drzwi na klucz.
- Co ty wyprawiasz? - nie krył zdumienia. Zorientował się dopiero, kiedy sięgnęłam po jego koszulkę i zaczęłam ją z niego ściągać - oszalałaś? - złapał mnie za nadgarstki i patrzył na mnie nieufnie.
- Potrzebuję cię, Gregor. Nawet sama nie zdaję sobie sprawy, jak bardzo. I boję się sama przed sobą przyznać, jak cholernie dobrze mi z tobą było. Głos rozsądku chce, bym nadal cię zwodziła, ale serce...moje serce chyba chce tego - stanęłam na palcach i delikatnie musnęłam jego usta. Potem pogłębiłam pocałunek, spijając z jego warg słodki smak. 
Nie spostrzegłam, kiedy przywarł mnie do ściany i z żarliwością mnie całował. Kiedy podniósł moją koszulkę i pieścił moje piersi, powoli schodząc w dół. I wreszcie kiedy poczułam jego zdecydowane ruchy w sobie.
To było jak gorączka. Nie potrafię opisać, co się między nami stało. Byłam zbyt skołowana i zapatrzona w jego oczy. Jedno wiem na pewno. 
Nie odważę się znów go odrzucić.

**
Kolejny rozdział, pełny powątpiewania i niezdecydowania u Moniki. W ciągu jednej minuty go odpycha a zaraz potem lądują razem w łóżku :) ale taki był mój plan.
Przepraszam za ten brak znaków, część rozdziału pisałam na telefonie.
Udanego rozpoczęcia nowego roku szkolnego!
Buziaki ;*

czwartek, 27 sierpnia 2015

27. Ta noc do innych jest niepodobna

Zapukałam cicho do pokoju mamy. Wbrew pozorom wcale nie chciało mi się spać. To była zwykła wymówka, by pozbyć się Schlierenzauera.
Krótkie „proszę” dało mi sygnał do wejścia do środka. Mama leżała już w łóżku w okularach na nosie, czytając jakąś książkę. Uśmiechnęła się delikatnie na mój widok.
- Coś się stało, kochanie? - mówiąc to odłożyła lekturę na bok i zdjęła okulary.
- Nie, skąd. Po prostu...przyszłam pogadać – szepnęłam w jej stronę. Mama pokiwała lekko głową i poklepała miejsce obok siebie. Bez wahania wślizgnęłam się pod ciepłą kołdrę i oparłam głowę o jej ramię. Było mi od razu lepiej.
- Zachowuję się teraz jak Alicja – usłyszałam jej cichy śmiech.
- Myślę, że matka jest potrzebna w każdym wieku – odpowiedziała i mnie do siebie przytuliła. Trwałyśmy tak chwilę w milczeniu.
- Boję się, mamo – wydusiłam z siebie. - boję się zostać tu sama. Jak mam sobie poradzić w tym stanie? - byłam zrozpaczona. Jedyna osoba, której w pełni ufam i która do tej pory stanowiła dla mnie największe oparcie zaraz miała mnie opuścić.
- Nie możesz myśleć w ten sposób – odpowiedziała spokojnie – to, co ci się przytrafiło jest podłe. Los cię do tej pory nie oszczędzał a ta choroba to jak jakiś gwóźdź do trumny – westchnęła i zamilkła na moment, chcąc zapewne zebrać myśli. - ale musisz się z tym pogodzić. Jakoś to sobie poukładać i żyć dalej. Z czasem to wszystko przestanie być takie obce..
- Łatwo ci mówić – wtrąciłam się – to nie ty nie wiesz, kim tak naprawdę jesteś i nie ciebie pozbawiono wszelkich wspomnień. Ja już utraciłam dawne życie, mamo. Jak mam normalnie funkcjonować? Jak mam się zachowywać, żeby nie urazić czymś Gregora? On mnie kocha a dawna „ja” już nie istnieje.
- Więc to o niego ci najbardziej chodzi? - spytała. Pokiwałam głową i zacisnęłam usta, żeby powstrzymać zbierające się łzy. Nie miałam już sił.
- Przecież on się ciągle łudzi, że z czasem odzyskam pamięć i przypomnę sobie o tym, co było między nami.
- Sama wiesz, co powiedział lekarz. Istnieją duże szanse, że amnezja minie..
- A jak nie? - przerwałam jej, a mój głos wcale nie był już naturalny. Przypominał raczej jakiś pisk – co, jeśli niczego sobie nie przypomnę i go zawiodę? Spójrz, ile on dla nas robi. Teraz mnie kocha, ale nie będzie wiecznie takim dobroczyńcą i pomagał mi, choć nadal nic między nami nie będzie.
- Gregor nie robi tego, bo liczy na coś z twojej strony. Robi to, bo chce i czuję się w obowiązku teraz wam pomóc. Uważam, że dla spokoju jego sumienia nie powinnaś o nic się zamartwiać – spojrzałam na nią zdziwiona.
- Czyli mam go wykorzystywać, póki jest okazja? - spytałam. Ona znów się uśmiechnęła.
- Chodziło mi raczej o to, że Gregor nie oczekuje niczego w zamian. Chce w jakiś sposób zrekompensować ci wypadek i cały ten szpital. A co będzie między wami to się jeszcze okaże. Poza tym i tak wszystko wskazuje na to, że będziecie razem.. - dodała wesoło, powracając do swojej książki.
- Mamo! - pisnęłam.
- No co? Czy ja już jestem ślepa i głucha? To, że stuknęła mi już pięćdziesiątka nie oznacza, że nigdy nie byłam młoda i zakochana – odparła w ogóle nie przejmując się moim oburzonym tonem.
- Co masz na myśli? - spytałam wzdychając. Co najgorsze, miałam wrażenie, że za chwilę usłyszę z jej ust czystą prawdę.
- Pomijając wszystko, co robi Gregor, bo to oczywiste, że jest w tobie zakochany, zachowujecie się jak para nastolatków, która próbuje się do siebie zbliżyć. No wiesz...te spojrzenia, wstydliwe uśmiechy, łapanie za rękę..
- Gregor pomagał mi tylko wejść na górę..
- Tak? A jak siedzieliście na kanapie i oglądaliście we trójkę telewizję, to przytulał cię, żeby było ci wygodniej? - nie dawała za wygraną. Spuściłam wzrok i czułam, że na moje policzki wkradły się dwa rumieńce.
Nie chciałam, żeby to zaszło za daleko. To, że szatyn nie jest mi obojętny zdałam sobie sprawę jeszcze w szpitalu. Jest przystojny i mogłabym zatopić się w jego oczach. Jest dla mnie dobry, dba o mnie i mogłabym jedynie pomarzyć o lepszym facecie. Ale co ze mną? Przecież my się tak naprawdę nie znamy. Nie znam sama siebie. Jak mam ulec pokusie choćby wkradnięcia się do jego pokoju i uśnięcia przy jego boku, skoro konsekwencje pomyłki mogą być tragiczne? I to nie dla mnie, ale dla niego. Bo moja spaprana osobowość może go jedynie skrzywdzić.
- Jak to było z tobą i z tatą? - szepnęłam. Wzrok mamy powędrował gdzieś w bok. Był nieobecny i jakby...rozmarzony.
- Z ojcem znaliśmy się jeszcze z liceum. I szczerze? Nie znosiłam go. Należał do takiej durnej paczki niby to „popularnych sportowców”. Grał w reprezentacji szkoły, uprawiał różne dyscypliny i był taką gwiazdą. A co za tym szło, panoszył się po korytarzach jak jakiś królewicz a za nim wlokło się stado tych baranów, jego kolegów.
- To chyba trochę tak jak Gregor.. - wyrwało mi się. Mama popatrzyła na mnie z dziwnym błyskiem w oku.
- Zapewne on w jego wieku musiał zachowywać się podobnie. Tym bardziej, że wtedy jego kariera zaczynała nabierać tempa. - odparła. Dobrze, że nie ciągnęła mnie dalej za język.
- No więc skoro go nie lubiłaś, to dlaczego potem byliście razem? - znów spytałam.
- Wszystko zaczęło się od przygotowań do studniówki – kontynuowała – mieliśmy oczywiście tańczyć „Poloneza”. Jak to na liceum, dziewczyn było dwa razy więcej niż chłopaków. Ojciec miał partnerkę zaklepaną już od dawna, ale w czasie, kiedy mieliśmy zacząć próby, ona złamała nogę i okazało się, że w ogóle nie będzie mogła być na studniówce. O ojca „biło się” wtedy mnóstwo dziewczyn. Ja byłam w gronie tych przegranych, które nie miały partnerów. Ale, że byłam pierwsza na liście oczekujących, że tak powiem, to przydzielili mnie do niego.
- Wow, czyli od „Poloneza” zaczęła się wasza miłość? - mama coraz bardziej mnie zaskakiwała. Ta historia musiała być totalnie jak z bajki.
- Niezupełnie – zaśmiała się cicho – przez te wszystkie tygodnie darliśmy się ze sobą jak pies z kotem. Myślałam, że trener wyrzuci nas ostatecznie spośród par, ale jakoś się opanowywaliśmy no i dotrwaliśmy do tej studniówki. Uwierz mi, że dla mnie ten dzień był jak zbawienie – znów się zaśmiała.
- No i? - nie potrafiłam ukryć ciekawości. Mama znów się rozmarzyła.
- Zatańczyliśmy tego cholernego „Poloneza”, chociaż na próbach szło nam katastrofalnie. Potem, honorowo, tata zatańczył ze mną pierwszy taniec. Tak się jakoś złożyło, że wypadł nam i kolejny i następny. Potem był wolny..
- I spojrzeliście sobie w oczy i okazało się, że się w sobie zakochaliście? - wtrąciłam się. Mama nieco spoważniała.
- Oj tak. Efektem tego „zakochania” 9 miesięcy później był Alek.. - odpowiedziała. Zatkało mnie. Nie sądziłam, że tak to się potoczyło – musieliśmy wziąć szybki ślub, bo mój brzuch stawał się z każdym miesiącem coraz bardziej widoczny. Oboje nie poszliśmy na studia, ale ojcu było łatwiej, bo miał już załatwione kierownicze stanowisko w firmie dziadka. Ja zostałam w domu..
- O kurcze.. - wydukałam. Nie wiedziałam, że młodość mojej matki skończyła się szybciej niż na dobre zaczęła. A miłość między rodzicami...w ogóle mówimy tu o miłości, czy zwykłej wpadce?
- Mamo...żałujesz? - spytałam cicho.
- Czego? Ciąży czy tego, że wyszłam za twojego tatę? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- No w sumie..jednego i drugiego. - popatrzyła na mnie ciepło.
- Myślę, że podjęłam wtedy najlepszą decyzję w życiu. Ale bałam się cholernie, bo wszystko potoczyło się tak szybko...ledwo żeśmy się zapoznali a już mieliśmy zostać rodzicami. Ale twój tata okazał się najlepszym mężem na świecie.
Uśmiechnęłam się do niej. Szkoda, że nie pamiętam tych wszystkich rodzinnych chwil. Alek i Kasia ciągle opowiadali mi o tym, jak rodzice byli ze sobą zżyci i jak pięknie okazywali sobie uczucia. Wszystko to przelało się na dzieci i byliśmy naprawdę szczęśliwymi maluchami do czasu, gdy los nie odebrał nam ojca..
- Tęsknisz za nim? - nie odważyłam się spojrzeć jej w oczy. Utrata męża i pozostanie z trójką małych dzieci na utrzymaniu musiało być dla niej wielkim ciosem.
- Codziennie o nim myślę. Ta cholerna choroba odebrała mi miłość życia, ale pozostawiła jej owoce. Was – dotknęła lekko mojego policzka i go pogładziła.
- Musiało ci być ciężko..
- Robiłam wszystko, żeby wam niczego nie brakowało. I sądzę, że wychowałam was na porządnych ludzi.
Znów zamilkłyśmy. Zawsze sądziłam, że udany związek potrzebuje czasu na dojrzenie. Że ludzie poznają się latami i wszystko toczy się powolnym, prawidłowym trybem. Najpierw gorące uczucie, potem myśli się o czymś poważnym. A dopiero później człowiek decyduje się na powiększenie rodziny. Bo przecież jeśli związek rozwija się bez jakichś komplikacji to jest łatwiej.
A tu z drugiej strony jedna noc, która odmieniła życie rodziców. Nawet nie byli parą. A rok później spacerowali już we trójkę i byli oboje w sobie zakochani. I tak przez kilkanaście lat. Przecież to jakiś paradoks.
- Mamo, co ja mam zrobić z Gregorem? - spytałam zrezygnowana.
- Nie wiem – odparła. Obdarzyłam ją błagalnym spojrzeniem – naprawdę nie wiem, córeczko. Nie mogę odpowiedzieć ci na to pytanie, bo nie jestem twoim sercem. To jego musisz się słuchać – westchnęła i mocniej mnie do siebie przytuliła – mogę ci powiedzieć jedno. Jeśli coś czujesz lub jeśli sobie wyobrażasz, że jakaś decyzja dotycząca twojego życia uczyni cię szczęśliwą i spełnioną, brnij w to, póki masz okazję. Później się ona nie powtórzy i będziesz tylko żałować. Czasami pewne ryzyko jest bardzo opłacalne..
- Mówisz o tej nocy z ojcem, kiedy byliście zapewne pijani i zrobiliście to w jakichś szkolnych zakamarkach?
- Monika! - zaśmiałam się. Boże, nawet ja nie miałabym nigdy takiego pomysłu, a co mówiąc o mojej poukładanej matce? - nie pozwalaj sobie.
- Oj no przecież żartuję – nie mogłam przestać się śmiać. Po chwili mama mi zawtórowała.

Czy ja dzisiaj wreszcie pójdę spać? No z pewnością nie po takiej rozmowie z własną matką. Po jaką cholerę ona opowiadała mi wtedy o tej studniówce? Teraz nie mogę tak po prostu obojętnie przejść obok pokoju Gregora. Mam nadmienić, że jest 1 w nocy a on rano wybiera się na trening?
Dokuśtykałam jakoś pod jego drzwi. Biodro nadal mi dokuczało, ale utrudniało mi ono jedynie sprawne poruszanie się. Trzy dni w gabinecie fizjoterapeuty zrobiły swoje. Ćwiczenia bolały i były ciężkie jak diabli, ale ulga jaką teraz czuję jest nie do opisania.
- Zaryzykuj, bo warto. Ok, idź do łóżka z Gregorem, bo czeka cię wyśmienity orgazm. Super, mamo. Dzięki za poradę na przyszłość – nie no, ja już gadam sama do siebie. Nocne rozmowy z matką zdecydowanie nie były dobrym pomysłem. Skutkuje to bardzo niepoprawnymi, choć bardzo przyjemnymi myślami z szatynem w roli głównej.
- Dobra, raz kozie śmierć. Przecież to, że tu przylazłam świadczy o tym, że się zdecydowałam – palnęłam się w łeb, żeby choć odrobinę pomóc mu w uruchomieniu. Jeszcze brakuje tego, żeby Schlierenzauer usłyszał jak stoję pod jego drzwiami i coś sobie plotę.
- Dlaczego jeszcze nie śpisz? - usłyszałam jego zaniepokojony głos, kiedy odważyłam się wejść do środka. Odstawił laptopa i wstał z łóżka. Miał na sobie jedynie krótkie spodenki od piżamy. Stałam jak wryta patrząc na jego pokaźnie umięśnioną klatkę.
Powędrowałam wzrokiem od jego nóg, które w niczym nie były gorsze od mięśni brzucha a potem łaknęłam wszystko ku górze. Kiedy doszłam do jego pięknej twarzy spostrzegłam, że patrzy na mnie wyraźnie zatroskany. No tak, nawet się nie odezwałam.
- Nie mogłam zasnąć – odpowiedziałam po prostu. Mój głos był o wiele niższy i nieco gardłowy.
Zrobił kilka kroków w moją stronę. Ja stałam tak dalej, utrzymując jedynie spojrzenie. Boże, on kompletnie nie wiedział, o ci mi chodzi. A ja kompletnie nie wiedziałam, jak zabrać się do tego, by mu pokazać, czego oczekuję.
- Moni? - szepnął cicho, kiedy był już blisko. Opuszkami palców sięgnął do mojego policzka. Poczułam, jakby przeszła przeze mnie jakaś iskierka. Przymknęłam oczy. Przyjemnie było czuć ciepło jego ciała.
- Pocałuj mnie – szepnęłam. Kiedy otworzyłam oczy, zauważyłam zdumienie na jego twarzy. Nie spodziewał się tego z mojej strony. Jego źrenice się rozszerzyły, a sam chyba nie wiedział, co ma zrobić.
- Możesz powtórzyć? - odezwał się chrypiącym głosem, który jeszcze bardziej mnie podniecił.
- Chciałabym, żebyś mnie pocałował – nadal patrzył na mnie z największym zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Jednak na reakcję chłopaka nie musiałam czekać zbyt długo. Już po chwili poczułam jego ciepłe usta na swoich.
Z początku całował mnie niepewnie, jakby badając, czy na pewno nie śni. Później pogłębił pocałunek, a kiedy spostrzegł, że z ochotą mu go odwzajemniłam, ujął moją twarz w dłonie i wpił się zdecydowanie w me wargi.
Nie potrafię opisać uczuć, jakie mnie ogarnęły. Z pewnością była to ogromna tęsknota za tą pierwotną bliskością. Pragnienie miłości i potrzeby bycia dla kogoś. Namiętność. Szczęście. Satysfakcja. Pożądanie. Pocałunek Gregora sprawił, że nie istniało dla mnie już nic wokół. Stworzyliśmy przez tę krótką chwilę jakąś niewidzialną barierę, która oddzielała nas od rzeczywistości.
Gdy na moment się od siebie oderwaliśmy, zauważyłam te same uczucia w jego oczach. Wzajemność. Coś, czego pragnął od bardzo dawna.
Drżące z emocji dłonie przesunęłam w dół, do sznurków od szlafroka. Powoli rozwiązałam węzeł, wciąż patrząc mu ufnie w oczy. Wyczuwałam napięcie na jego twarzy. Czekał, jaki będzie mój kolejny ruch. Tak jak mówił, czekał cierpliwie na mnie. Nie naciskał, choć z pewnością pragnie więcej. Ale nie goniłby za mną, gdybym nagle stąd wyszła.
Poczułam, jak cienka tkanina ześlizguje się z moich ramion odsłaniając ciało. Czy wspomniałam już, że oprócz tego kawałka materiału nie miałam nic więcej na sobie?
- Próbujesz mnie sprowokować? - spytał i przełknął głośno ślinę, gdy wreszcie zdecydował się omieć mnie wzrokiem. Kąciki moich ust uniosły się ku górze.
- Nie – zaśmiałam się melodyjnie. Sama nie wiedziałam, skąd u mnie brała się taka zuchwałość. W końcu nawet nie pamiętam, jak to jest być z mężczyzną. Jednak czułam, że to po prostu drzemie we mnie jak jakaś odwieczna, zaklęta siła.
- Więc? - znów spytał, gdy wypuścił głośno powietrze. Był spięty. Poczułam to, kiedy zarzuciłam mu ręce na szyję. Odpowiedziałam gdzieś przy jego ustach.
- Kochaj się ze mną – szczerość tych słów była rozbrajająca. Nawet ja sama byłam zaskoczona moją bezpośredniością. Jednak pragnęłam tego i nic już by mnie nie powstrzymało.
To, z jaką zachłannością mnie potem pocałował, niemal zbiło mnie z nóg. Momentalnie poczułam, jak u dołu brzucha rodzi się we mnie pożądanie i rośnie z każdym pocałunkiem, każdą pieszczotą, którą mi dawał, każdym czułym słowem.
Nie wstydziłam się przy nim swojej nagości. Wręcz przeciwnie, czułam wewnętrzną satysfakcję widząc jego pożądliwe spojrzenie. A i ja napawałam się widokiem jego pięknego ciała.
- Tak bardzo cię kocham.. - szepnął szybko, kiedy zbliżał się na szczyt rozkoszy. Poczułam, jak zaciska dłonie na moich pośladkach i przyciąga mnie mocniej do siebie. Napięcie na jego twarzy dosięgło zenitu.
I ja rozpadłam się razem z nim na tysiąc kawałków a moim ciałem wstrząsnęła rozkosz. Trwaliśmy tak w tej samej pozycji, zagłębiając się w swoich spojrzeniach.

- Ja.. ja chyba też cię kocham, Gregor – powiedziałam i pozostawiłam na jego ustach długi pocałunek.

**
Powracam z nowym rozdziałem. Już o niebo weselszym. Pozostawiam opinie w Waszych rękach :)
Rozdział napisałam pod natchnieniem mojej ukochanej piosenki:

Pozdrawiam ;*

czwartek, 20 sierpnia 2015

26. Rodzinnie

Jechaliśmy ulicami Innsbrucka. Ulicami, które wydawały się dla mnie zupełnie obce, choć już trochę tutaj mieszkam. Rozglądałam się zaciekawiona przez szybę auta, próbując rozpoznać mijane miejsca, jednak nic z tego. Kompletnie ignorowałam rozmowę toczącą się między mamą, Gregorem i Alicją. Byłam skupiona na własnych myślach.
Co jakiś czas czułam na sobie ukradkowe spojrzenia Gregora. Nie zwracałam na to uwagi. Bardziej zainteresował mnie widok mosiężnych, wielkich Alp, roztaczających się nad miastem. Miałam wrażenie, że już kiedyś stałam tak, patrząc na te szczyty, i zachwycałam się ich panoramą. Tak, gdzieś i kiedyś..
- Jesteśmy na miejscu – usłyszałam głos szatyna. Zerknęłam na niego. Oczy mu błyszczały a na twarz wkradł się dziwny, niczym chłopięcy urok. Wyraźnie biło od niego podekscytowanie.
- Na miejscu? Czyli? - spytałam cicho i poczęłam oglądać okolicę. Było to jakieś osiedle, otoczone eleganckim ogrodzeniem. Wszędzie pełno było zieleni, krzewów i drzew. Wszystko było takie..czyste i zadbane. Takie...gustowne. No tak. Z pewnością było to prywatne osiedle.
- Tutaj mieszkam – odpowiedział – masz prawo kompletnie nie kojarzyć tych stron, bo do tej pory nigdy u mnie nie byłaś – dodał, chyba próbując mnie pocieszyć. Uśmiechnęłam się do niego krzywo.
Cała trójka wypakowała się już z samochodu, podczas gdy ja czekałam, aż szatyn poda mi moje kule. Swobodne opuszczenie auta uniemożliwił mi jednak dość silny ból po prawej stronie biodra. Syknęłam cicho, co nie uszło uwadze Gregora.
- Chodź tutaj, pomogę ci – powiedział, patrząc na mnie ze współczuciem. Chwyciłam się jego silnego oparcia i powoli się podniosłam. Znów zawyłam z bólu.
- Sama jestem dla ciebie jak ta kula u nogi – skomentowałam moją nieudolną próbę usamodzielnienia, kiedy już miałam po obu stronach swoje kule – masz ze mną same kłopoty.
- Nawet tak nie mów – odparł natychmiastowo – cały ten wypadek to moja wina. Teraz czas, żebym mógł się jakoś zrehabilitować i o ciebie zadbać – dodał, patrząc mi w oczy.
- Nie chcę, żebyś robił to ze względu na poczucie winy..
- Robię to, bo po pierwsze cię kocham a po drugie to mój obowiązek. Nie myśl, że chcę ci pomóc z litości. Wiesz dobrze, jak jest...
Ruszyliśmy w stronę wejścia do wieżowca. Nadal ciężko przychodziło mi poruszanie się, dlatego ochoczo przyjęłam „asystę” Schlierenzauera.
- Spokojnie, mam tutaj windę – po chwili całą czwórką znaleźliśmy się w nowoczesnym holu a potem skierowaliśmy się w stronę wind. Po zapakowaniu się do środka, szatyn nacisnął guzik z numerem 7.
- Wysoko – skomentowałam. Uśmiechnął się.
- A jakie widoki na góry – odpowiedział usatysfakcjonowany. Nic już się nie odezwałam.
- Gregor kupił mi takie wielkie łóżko, mamo. Moglibyśmy spać tam nawet we trójkę! - dodała uradowana dziewczynka. Spojrzałam na mężczyznę zrezygnowana.
- Dlaczego wydawałeś niepotrzebnie pieniądze? Trzeba było zabrać meble z mojego mieszkania.
- Za dużo zachodu – odparł beztrosko. Uniosłam do góry brew.
- Czyżby? Bo pojechanie do salonu meblowego, zamówienie i przywiezienie nowych rzeczy tutaj wydawało się o wiele mniej skomplikowane – odpowiedziałam kwaśno.
- Stać mnie na to.
- To nie ma nic do rzeczy.
- Owszem, ma. Mam środki na to, by was rozpieszczać – dodał zupełnie poważnie. - Nie powinnaś zawracać sobie tym głowy.
Próbowałam ułożyć sobie w myślach jakiś mocny argument, ale w tym samym czasie winda zatrzymała się na odpowiednim piętrze. Wysiadając z niej, zaczęłam rozglądać się na boki. Z kolei moja córka oraz mama od razu skierowały się pod właściwy numer mieszkania jakby doskonale znały to miejsce.
Kiedy weszliśmy do środka, zamurowało mnie jeszcze bardziej niż widok na zewnątrz. Stanęłam jak wryta z rozchylonymi ustami, napawając wzrok wszystkim wokół.
- Wow.. - wyrwało się z moich ust.
- Prawda, że mam gust? - odpowiedział niczym nie poruszony skoczek. Wysublimowany gust to chyba za mało powiedziane jak na to, co się tutaj działo. Wszystko takie nowoczesne, gustowne i wyrafinowane. On naprawdę był cholernie bogaty.
- Ile ty masz właściwie na koncie? - poczułam, że mam za sucho w ustach, wypowiadając te słowa. On jedynie się zaśmiał.
- No..trochę tego jest. Pare prestiżowych imprez to ja wygrałem... - dodał kąśliwie, drapiąc się po głowie. Również się uśmiechnęłam.
- Nie sądziłam, że wyrwę takiego nadzianego faceta.. - odpowiedziałam, wzdychając. Nie wiem, jak zareagował na te słowa, więc ugryzłam się delikatnie w wargę i zerknęłam na niego niepewnie. Przyglądał mi się z nieukrywaną ciekawością.
- Nie rób takiej miny, bo mam ochotę cię pocałować – powiedział zupełnie poważnie. Uśmiech zszedł z moich ust. Odchrząknęłam głośno.
- Mamo! Chodź obejrzeć mój pokój! - krzyknęła dziewczynka i złapała mnie za rękę, zmuszając mnie tym samym do pójścia za nią. Znów syknęłam, gdyż ból w biodrze dał o sobie znać.
- Kochanie, spokojniej. Mamę jeszcze boli – skarciła ją babcia. Mała popatrzyła na mnie z czułością w oczach.
- Przepraszam mamusiu... - odezwała się skruszona.
- Już dobrze – sięgnęłam do jej policzka i go pogłaskałam – chodź, pokaż mi swoje królestwo.
- W takim razie ja idę wstawić pranie. Wszystkie twoje rzeczy są w twojej sypialni – dodała moja rodzicielka. Widocznie czuła się tu teraz jak pani domu. Swoją drogą, Gregor musiał w tej kwestii być bardzo liberalny. Albo było mu na rękę, że ktoś wykonuje za niego wszystkie obowiązki domowe. Nagle do mojej głowy wdarły się myśli o Sandrze. Zapewne to ona zajmowała się takimi sprawami, kiedy mieszkali tutaj razem.
- Pokażesz mi resztę domu? - odwróciłam się w stronę szatyna z lekkim uśmiechem, odsuwając Sandrę gdzieś na sam koniec, w najgłębszy kąt podświadomości.
- Jasne – odparł wyraźnie zadowolony.

Po około godzinie usiedliśmy razem do stołu, by zjeść obiad. Gregor posiadał naprawdę wielki, mosiężny stół, przy którym mogłoby się stołować pewnie i z 20 osób. Spokojnie mieścił się w tym 10 razy większym salonie...
- Po jutrze mam samolot do Polski – odezwała się mama, kiedy oboje z Gregorem nakrywali do stołu. Momentalnie oblał mnie zimny pot.
- Ale jak to? - wydusiłam z siebie po paru chwilach – coś się stało?
- Kochanie, muszę wracać do pracy. Będąc tutaj wykorzystałam praktycznie cały urlop roczny no i zwolnienie lekarskie. Nie mogę po prostu dłużej zostać.. - powiedziała, siadając naprzeciwko mnie. Spuściłam głowę. Dopiero co tak naprawdę ją poznałam, była jedyną bliską mi osobą w tej nowej, chorej rzeczywistości a już muszę się z nią rozstać. Nie brałam takiej opcji pod uwagę.
- Wszystko będzie w porządku. Zostawiam cię w najlepszych rękach – poczułam jak łapie mnie za dłoń i mocno ją ściska – rzuciłabym tę pracę, gdybym wiedziała, że nie mogę wyjechać, nie będąc pewną, że zostaniecie tutaj bezpieczne i będziecie miały opiekę – dodała.
- Narobiłam ci samych kłopotów – westchnęłam i spojrzałam na nią.
- O czym ty dziecko mówisz? Przecież jestem twoją matką! To ty jesteś dla mnie najważniejsza a nie jakaś tam praca. Jak miałabym nie opiekować się tobą i Alą w takiej sytuacji? - odparła nieco ostrzej.
- Wiem.. - szepnęłam.
- Moni, wiesz, że nie masz się o co martwić. Ze mną nie stanie wam się krzywda – wtrącił się Gregor.
- Wiem.. - znów bąknęłam.
- Ale? - ciągnęła mama. Spojrzałam to na jedno to na drugie.
- Gregor, błagam, tylko nie myśl o mnie źle. Tu nie chodzi o to, że cokolwiek ci zarzucam. Po prostu...mama to jest mama. Jest jedną z osób, które „poznałam” po wybudzeniu. Nie mam nikogo. Czuję się tak samotnie i obco. Boję się zostać bez rodziny...
- Wiem, rozumiem – odpowiedział, patrząc mi ciepło w oczy – zrobię wszystko, żebyś była tu szczęśliwa. Jeśli po jakimś czasie, kiedy już wydobrzejesz, zdecydujesz, że nie chcesz już tu zostać, nie będę cię zatrzymywał. Ale do tej pory masz zagwarantowaną moją opiekę i ochronę – dodał, łapiąc moją dłoń i przykładając ją do ust. Jakieś dziwne uczucie rozlało się po moim sercu.
- Dziękuję ci.

10 minut później miałam przed sobą talerz z parującym jedzeniem. Wyglądało apetycznie i zapach też nie był całkiem najgorszy, ale coś mi tu nie pasowało. Chwyciłam nóż i widelec w dłonie, po czym odkroiłam sobie kawałek mięsa i jak na jakiejś degustacji wzięłam go do ust. Zaczęłam go przeżuwać. Powoli i spokojnie. Dwójka dorosłych siedzących naprzeciwko patrzyła na mnie dziwnie. Zdawało mi się, że na ich twarzach malowało się napięcie.
- Monika? - pierwszy odezwał się szatyn – coś nie tak? - spytał, przenosząc wzrok z mojego talerza na moje usta i wyczekując mojej odpowiedzi. Wreszcie udało mi się przełknąć mięso. Po chwili uczyniłam to samo z ryżem oraz warzywami. Wszystko osobno i skrupulatnie analizowałam.
- Kto gotował ryż z warzywami? - spytałam chłodno, patrząc na oboje.
- Ja.. - bąknęła mama. Patrzyłam na nią przez moment.
- Nieźle – skomentowałam po kilkusekundowej ciszy. Na jej twarzy pojawiła się ulga a sama uśmiechnęła się blado – tylko warzywa mogłaś połączyć z ryżem zaraz po zdjęciu z pary, byłyby bardziej soczyste – dodałam. Skąd ja brałam takie informacje?
- Dziękuję.. - szepnęła i zabrała się za spożywanie swojej porcji.
- Jak mniemam, ty robiłeś pieczeń – teraz zwracałam się do Gregora. Siedział jak sparaliżowany, jakby czekał na wyrok.
- Tak.. - odparł zmieszany. Był zestresowany.
Nie patrząc na niego, odkroiłam kawałek pieczeni i podsunęłam mu bliżej talerz. Ułożyłam splecione ręce na stole.
- Słucham? - patrzył na mnie spanikowany.
- To ja słucham – rzuciłam – co jest z tym mięsem nie tak?
Szatyn począł przyglądać się kawałkowi pieczeni jak jakiemuś obiektowi badań. Biedny, kręcił talerzem to w jedną, to w drugą stronę, ale wszystko na nic. Główkował, spoglądał pod każdym kątem, zmrużał jedno i drugie oko. Nic.
- Boże, nie wiem! - wydał z siebie jęk rozpaczy a jego przerażone oczy mówiły jedno: katastrofa. Z ledwością udało mi się ukryć uśmiech, który chciał już zabłysnąć na moich ustach. Na szczęście tego nie zauważył. Kątem oka dostrzegłam, że mama także lekko się uśmiecha.
- Jest niedopieczone – odpowiedziałam surowo. - spójrz, środek różni się zupełnie kolorem od tego, co widać bliżej brzegu i na skórce – mówiąc to, wskazałam mu palcem odpowiednie miejsce.
- O matko.. - wyrwało mu się.
- No o matko, o matko! - powtórzyłam, udając wzburzenie i wyprostowałam się na krześle.
- Ale to niemożliwe. Zawsze każdy chwalił moją pieczeń. Wydawała się wyborna... - powiedział łapiąc się za brodę. Wyglądał, jakby popadł w czarną rozpacz.
- Jeszcze sos, Gregor – odezwałam się. Przez chwilę pomyślałam sobie, że to grzech go tak torturować. Fakt, wszystkie moje uwagi dotyczące posiłku były trafne, jednak poznałby się na tym jedynie zawodowy kucharz. W rzeczywistości jego danie było naprawdę smaczne.
- Co z nim nie tak?
- Źle go doprawiłeś – westchnęłam – gdzie masz przyprawy? - podniosłam się powoli z krzesła.
- W tej drugiej szafce u góry od lewej.. - odpowiedział niepewnie. Kiedy szłam w tamtą stronę, nie mogłam już się sama do siebie nie uśmiechnąć. Ta sytuacja była przekomiczna. Pierwszy raz widzę Gregora tak śmiertelnie przerażonego.
Otworzyłam szafkę i przyjrzałam się całemu asortymentowi. Muszę jednak przyznać, że chłopak zna się trochę na rzeczy. Cały ten „zestaw” robił wrażenie.
Szybko wyciągnęłam odpowiednie rzeczy i po kolei zaczęłam je dodawać do sosu. Nie wiedziałam, co i ile mam wsypać. Robiłam to intuicyjnie. Po prostu czułam, że tak powinno być.
- Gotowe! – oznajmiłam reszcie. Chwyciłam łyżkę i spróbowałam doprawionego wywaru. Przymknęłam oczy, rozkoszując się smakiem. Tak, teraz było idealne.
Każdy z pozostałych dostał po dużej łyżce sosu do swojego talerza. Owszem, szatyn patrzył na mnie spod byka, ale nie omieszkał spróbować potrawy. Widziałam po nim, że mu smakowało, choć starał zachowywać się neutralnie i udawać, że nie zrobiło to na nim wrażenia. Ucieszyłam się w duchu.
- Mamusiu, gotujesz najlepiej na świecie! - krzyknęła Alicja – przepyszne!
- Dzięki, skarbie – odpowiedziałam stanowczo i obdarzyłam go ciężkim spojrzeniem. Niech sobie nie myśli, że we wszystkim jest taki najlepszy.
- To oczywiste. Przecież ty masz po prostu talent do gotowania – dodała moja rodzicielka – ale Gregora to już mogłaś oszczędzić – dodała ze śmiechem, a ja już nie byłam w stanie się powstrzymać, by jej nie zawtórować. Gregor patrzył na nas wrogo.
- To miała być kpina? - spytał ironicznie. My znów się zaśmiałyśmy.
- Monika zawsze tak robi – teraz to ja przypatrywałam się jej zaskoczona – kiedyś kazałam Kasi zrobić dla was wszystkich obiad. Nie miałam jakoś czasu, bo spieszyłam się do pracy. Skompromitowałaś ją wtedy na oczach jej najlepszej przyjaciółki i chłopaka, który bardzo się jej podobał i chciała mu zaimponować. - wyjaśniła z rozbawieniem.
- Jak to? - spytałam szczerze zaintrygowana.
- Po prostu stwierdziłaś, że jej obiad jest wstrętny i poprawiłaś go po swojemu. Oczywiście wyszło o niebo lepiej i ten chłopak zamiast do niej, zaczął zalecać się do ciebie. Kaśka nie odzywała się wtedy do ciebie przez jakieś dwa tygodnie.
- Byłaś okrutna – skomentował Gregor. Wybałuszyłam oczy ze zdziwienia.
- Owszem, ale zdolna. Nie bez przyczyny zdecydowałaś się na technikum gastronomiczne – powiedziała ze wzruszeniem – a teraz stałaś się zdolną kucharką na wysokim poziomie.
- Ale najlepsze dania będziesz gotować tylko dla mnie, prawda? - tym razem odezwała się Alicja. Uśmiechnęłam się promiennie i pogłaskałam małą po główce.
- No oczywiście, kochanie. Ty jesteś najważniejsza! - dodałam. Dziewczynka wyraźnie się ucieszyła.
- No dobrze, jedzmy już, bo wszystko wystygnie – powiedziała mama.

Gorąca, długa kąpiel. Właśnie tego było mi trzeba po tym ciężkim dniu. I wreszcie mogłam doprowadzić swoje ciało do porządku. Choć nieprzyjemna depilacja zajęła mi sporo czasu, to poczułam się o niebo lepiej. Cała łazienka należała tylko do mnie. Mogłam wlać sobie pełną wannę wody z dodatkiem litrów przeróżnych płynów do kąpieli, które kupił Gregor. Sądząc po opakowaniach, one też musiały być drogie. A co mi tam. Może nigdy w życiu nie będę miała już szansy na korzystanie z takich udogodnień.
Ubrałam na siebie czystą pidżamę i na paluszkach wróciłam do swojego nowego pokoju. Alicja i mama już dawno położyły się do łóżek i nie chciałam ich budzić.
Stanęłam naprzeciwko lustra i przyglądałam się swojemu odbiciu. Kilka tygodni w szpitalu sprawiły, że nieco schudłam, ale wcale nie uważam, żebym była wychudzona, jak sądzi Gregor. Poza tym jedyne ślady po wypadku to blizna na czole i ogólne zmęczenie. Moja cera przybrała szarawej barwy a oczy były podkrążone. Dobrze chociaż, że do operacji nie ścinali mi włosów. To byłaby istna tragedia.
W spokoju rozczesałam mokre włosy a potem powoli dowlekłam się do łóżka. Kąpiel na chwilę uśmierzyła doskwierający ból, ale już czas by zażyć kolejną dawkę leków przeciwbólowych i posmarować się maścią.
Przymknęłam oczy i już byłam w półśnie, kiedy ktoś zapukał cicho do mojego pokoju a potem się do niego wślizgnął. Nie musiałam patrzeć, żeby odgadnąć, kto to.
- Śpisz? - szepnął.
- Nie, tylko odpoczywam od ciebie – w tym momencie otworzyłam oczy i ujrzałam ból na jego twarzy – no przecież żartuję – zapewniłam go.
- Masz dziś specyficzne poczucie humoru – skomentował, nie szczędząc ironii. Uśmiechnęłam się.
- Chodź tu i przestań narzekać – wyciągnęłam do niego rękę a on w dwie sekundy przemierzył szerokość pokoju i znalazł się tuż przy mnie.
- Jestem – przysiadł na skrawku łóżka i złapał moją rękę. Chyba nie zamierzał puszczać.
- Wiesz, mogłabym wykorzystać cię do jakichś niecnych celów. Jesteś mi taki posłuszny.
- Bardzo zabawne – skwitował. Zaśmiałam się melodyjnie. On zareagował tym samym. Do twarzy mu było z tym beztroskim śmiechem.
Podniosłam się na łokciach, lecz ruch ten był stanowczo zbyt szybki. Zacisnęłam zęby z bólu. Gregor oczywiście wszystko dostrzegł.
- Powinnaś uważać. Jutro umawiam cię z naszym fizjoterapeutą. Trzeba zacząć rehabilitację. - powiedział poważnie. Usiadł tuż za mną i przytrzymywał mnie, by było mi wygodnie.
- Dziękuję ci za wszystko – nie mogłam myśleć, kiedy czułam jego ciepłe ciało tak blisko mojego. Odejmowało mi wtedy rozum.
- Nie musisz mi za nic dziękować. Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko. - szepnął mi do ucha a potem delikatnie pocałował mnie w skroń. Znów przymknęłam oczy a moje usta mimowolnie się rozchyliły. Zaczęło ogarniać mnie gorąco a oddech zdecydowanie przyspieszył.
- Wszystko w porządku? - spytał, a w jego głosie słychać było niepokój.
- Tak..jest ok – odpowiedziałam gardłowo. Żebyś tylko wiedział..oprócz tego, że nabrałam ochoty byś włożył mi teraz rękę pod bluzkę od pidżamy. Ale to przecież nic...
- Na pewno? - teraz i on przybrał zmysłowy ton, od którego wirowało mi w głowie. Moje ciało zaczęła ogarniać jakaś gorączka. Pragnęłam go.
- Idź już. Chciałabym pójść spać – zdołałam wydusić z siebie. To, żeby wyszedł z tego pokoju było ostatnią rzeczą, jakiej oczekiwałam.
- W takim razie dobranoc – pocałował mnie jeszcze we włosy a potem szybko wygramolił się z łóżka. Poczułam ogromny zawód i pragnienie, by zawołać go z powrotem, ale wiedziałam, że nie mogłam.
- Dobranoc, Gregor. Spokojnych snów – uśmiechnęłam się, ale nie byłam w stanie na niego spojrzeć.

- Tobie również – mylisz się. Moje sny dzisiaj na pewno nie będą spokojne.

**
Witajcie po kolejnej długiej przerwie. Przepraszam, że tak rzadko piszę, ale po prostu nie mam weny a nadmiar obowiązków nie pozwala mi spokojnie skupić się na opowiadaniu. Obięcuję jednak dodać coś jeszcze do końca sierpnia.
Jak Wam idą przygotowania do rozpoczęcia kolejnego roku szkolnego? Ja na szczęście zaczynam od października, ale dobiegające końca lato mnie dobija. Tym bardziej, że nie czuję, jakbym wykorzystała je do końca.
Wszystkiego dobrego i buziaczki :**

Ann

piątek, 7 sierpnia 2015

25. Do domu!

Nadszedł lipiec. Lato na zewnątrz tętniło pełnią życia. Od kilkunastu dni królowały upalne temperatury a ludzie robili wszystko, byleby nie spędzać choć minuty dłużej na tym piekącym skwarze. Ci, którzy musieli pracować, ratują się klimatyzacją. Urlopowicze po prostu nie wyciągają nosa za drzwi swoich mieszkań, rozkoszując się wiaterkiem wiatraczków. A reszta uciekała w każde miejsce, gdzie można było zanurzyć się w wodzie i zdobyć skrawek miejsca na plaży.
Mnie natomiast aż rwało do wyjścia na zewnątrz i cieszenia się każdym dniem. I to pragnienie spełni się właśnie dziś. W dniu, w którym wreszcie mam opuścić ten nieszczęsny szpital. Chociaż może nie powinnam określać tego miejsca w tak ordynarny sposób. W końcu przez te kilka tygodni zapewniono mi najlepszą i profesjonalną opiekę, nigdy mi niczego nie brakowało no i miałam pojedynczą salę. W Polsce takie miejsca są oferowane chyba jedynie dla jakichś VIPów.
Nie sądzę jednak, że nie maczał w tym swoich rąk Gregor. Z pewnością każde udogodnienie było jego zasługą. Nie odstępował mnie na krok, odwiedzał niemal codziennie i spełniał każdą zachciankę, choć wcale ich tak wiele nie miałam. Nie chciałam nadwyrężać jego uprzejmości, choć wiem, że kierował się czymś o wiele silniejszym. Uczuciem do mnie. A raczej czymś, co łączyło nas przed wypadkiem i o czym niestety nadal nie pamiętam.
Szatyn nie naciskał, tak jak obiecał. Cierpliwie znosił ten dystans, jaki stworzyłam między nami i nie próbował niczego na siłę zmieniać. Czekał, aż sama zdecyduję się na pogłębienie naszej relacji, której uczę się na nowo. Nie wiem tak naprawdę, jak ją w tym momencie nazwać. Przyjaźń? Zauroczenie? Nie mam pojęcia. Wiem jedno. Codziennie oczekuję jego przyjścia, wyglądając zza okna na parking, czy aby nie stoi tam jego samochód. A kiedy wychodzi, ogarnia mnie smutek i żal a potem odliczam te wszystkie godziny do kolejnej wizyty. Z początku tłumaczyłam to sobie tym, że po prostu potrzebowałam tu towarzystwa. Ale okazało się, że odwiedziny innych znajomych wcale mi nie wystarczają. Oczywiście, cieszę się za każdym razem, kiedy wpadnie do mnie Amelia albo ktoś z restauracji. Jednak...to nie wystarcza. Zauważyłam, że w pełni zadowolona jestem jedynie wtedy, kiedy przychodzi Gregor z moją córką a czas spędzony z nimi ucieka mi zdecydowanie za szybko.
Do tej pory nie odzyskałam pamięci. Jedynym pocieszeniem jest to, że od czasu do czasu pojawiają mi się w głowie obrazy z jakichś wydarzeń z mojego dzieciństwa albo coś związanego z Alicją. Nie mam na to wpływu. Bywa, że pokazują się w snach albo w momentach chwilowego zamyślenia. Wszyscy próbują wzbudzić we mnie jakiś wspomnienia, opowiadając różne historie, pokazując zdjęcia czy nawet filmy. Ale nic z tego. W głowie wciąż mam czarną dziurę i narastające uczucie frustracji. To naprawdę okropne, kiedy nie wiesz, kim tak naprawdę jesteś. Budzisz się i nie wiesz, co tutaj robisz. Nie pamiętasz niczego, co mogłoby być związane z twoją osobą. Pustka. Zero. Nic. Jesteś więźniem we własnym ciele, które za nic w świecie do niczego ci nie pasuje.
Musiałam się przyzwyczaić do tej myśli i po prostu zacząć wszystko od początku. Mam oparcie w rodzinie i przyjaciołach, ludziach, którzy kiedyś byli dla mnie ważni. Mam moją Alicję. Z początku bałam się spotkania z nią. Jednak kiedy tylko ujrzałam ją w drzwiach sali, moje serce zabiło mocniej. Była do mnie taka podobna. Zakochałam się w niej choć nie pamiętałam, jak to jest być matką. Wiedziałam, że ona nie może niczego podejrzewać. Że musiałam zachowywać się naturalnie. I ta naturalność przychodziła mi z największą lekkością.
Opierając się na jednej kuli próbowałam spakować wszystkie rzeczy, jakie były mi potrzebne w szpitalu. Moje zniecierpliwienie przerwało pukanie do drzwi. Gregor? Tak szybko? Odwróciłam się z uśmiechem na ustach, by go powitać, lecz ujrzałam przed sobą kogoś zupełnie innego.
- Cześć.. - odezwał się niepewnie i podszedł kilka kroków do przodu.
- Hej.. - bąknęłam i sama przysiadłam na skrawku łóżka. Nie spodziewałam się jego wizyty. Nie pojawił się od tamtego wieczoru.
- Pewnie myślałaś, że to Gregor. Taka tam niemiła niespodzianka.. - odezwał się po chwili. Nie odpowiedziałam, bo i tak nie wiedziałam, co.
- Już zdążyli ci powiedzieć całą historię. Widzę to po tobie – zdecydowałam się spojrzeć mu w oczy. - wiem, że jestem skończonym draniem i nie wart jestem nawet rozmowy z tobą po tym wszystkim, co ci zrobiłem.
- Więc po co przyszedłeś, Karl? - spytałam i aż sama dziwiłam się stanowczością mojego głosu. Uśmiechnął się delikatnie.
- Chciałem sam się przekonać, czy wszystko z tobą w porządku. Do tej pory Gregor skutecznie mi to uniemożliwiał – dodał. - no i ty też jakoś nie domagałaś się mojego towarzystwa.
- Ale po co miałbyś przychodzić? Z tego, co wiem, to nie interesowałeś się własną córką przez ponad dwa lata. - nie ukrywałam tej pretensji do niego. Co prawda, o tym , co nam zrobił wiem jedynie od innych, ale zdaję sobie sprawę, ile mnie to musiało kosztować.
- Każdy naopowiadał ci pewnie samych złych rzeczy na mój temat. I mają rację. Zachowałem się jak skończony drań, ale mogłabyś też wysłuchać, co mam ci do powiedzenia – odparł. Mierzyliśmy się przez chwilę wzrokiem.
- Skrzywdziłeś nas – syknęłam – nigdy nie chciałeś opiekować się Alicją a mnie potrafiłeś nawet uderzyć..
- Moni..
- Nie kończ, Karl – przerwałam mu – to, co kiedyś było między nami już nie istnieje.
- Mogłabyś pokochać mnie na nowo. Dać mi drugą szansę. Mimo wszystko...to jest okazja, żeby zacząć wszystko od początku – powiedział, patrząc mi głęboko w oczy. Jego anielskie i szlachetne rysy w żaden sposób nie zdradzają charakteru. Gdybym go nie znała (choć właściwie to nie znam) lub nie wiedziała o nim niczego, z pewnością to hipnotyzujące spojrzenie przekonałoby mnie do każdego jego słowa.
- Nie mogę zabronić ci widywać się z dzieckiem – westchnęłam – ale między nami już nigdy nic nie będzie. To koniec.
- Czyli Schlierenzauer to niby twój książę z bajki? - powiedział ironicznie. Wybałuszyłam oczy ze zdziwienia. I to ma być sposób na odzyskanie rodziny?
- Daruj sobie. Myślę, że ta rozmowa nie ma sensu – dodałam i powoli podniosłam się z łóżka. Brunet uczynił to samo.
- Poczekaj – odparł zrezygnowanym głosem – przepraszam...nie to miałem na myśli – zaczęło ogarniać mnie zniecierpliwienie. Wcale nie miałam ochoty na żadne rozmowy ani dyskusje z tym człowiekiem. Wystarczyło mi przypomnienie kilka epizodów z mojego „dawnego” życia.
- Chciałbym ci coś pokazać – po raz kolejny się zdziwiłam. Karl wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i zaczął coś w nim szukać. - to było nagrane na drugi dzień po urodzeniu Ali. Najcenniejsza pamiątka, jaką po was zachowałem przy sobie. Oglądam to niemal codziennie – nie mówiąc nic więcej po prostu podał mi urządzenie do ręki. Ponownie przysiadłam na łóżku i kliknęłam „play”.
Na ekranie komórki odtworzył się jakiś filmik. W tle widniało podobne miejsce, w którym się obecnie znajduję. No tak. Szpital. Tylko troszkę różnił się od tego tutaj. Po chwili ujrzałam białe łóżko, w którym leżałam...ja? Otworzyłam usta ze zdumienia. Faktycznie, dziewczyna z filmiku to byłam ja. Tylko taka kilka lat młodsza.
- Witam moją prześliczną mamusię – usłyszałam radosny głos, należący zapewne do autora filmiku. Głos Karla. Ta „druga” ja zaczęła się promiennie uśmiechać.
- Karl, nie filmuj. Wyglądam okropnie – brunet zaczął się do mnie zbliżać z kamerą a ja zawstydzona poczęłam zakrywać się rękoma. Oboje się śmialiśmy.
- Jak się czujesz? - patrzyłam na niego, nie na kamerę.
- Jak na wypuszczenie z siebie wielkiego arbuza to nieźle – odpowiedziałam kąśliwie. Tymczasem mój towarzysz, który patrzył na ekran znad mojego ramienia zaśmiał się cicho. Kąciki moich ust również uniosły się ku górze.
- I wyglądasz pięknie. Jesteś najpiękniejsza na świecie – powiedział to bardzo czułym szeptem. „Ja” z ekranu znów się uśmiechnęłam a moje oczy rozbłysły. Po chwili słychać było dźwięk otwieranych drzwi.
- Dzień dobry, mamo. Trochę zgłodniałam – teraz Karl skierował kamerę właśnie w tym kierunku. Na ekranie pojawił się mój brat z małym zawiniątkiem w ramionach.
- Moja córeczka – usłyszałam głos Karla. Tym razem powędrował w stronę nowo przybyłych. Za chwilę na wyświetlaczu pojawiła się malutka twarzyczka noworodka. Moja córcia. Malutka Alicja. Przyłożyłam dłoń do ust, bo myślałam, że naprawdę za chwilę się rozpłaczę.
- Była najśliczniejszym bobasem pod słońcem – doszło gdzieś przy moich uszach. Wzruszyłam się. I to cholernie. To musiał być najcudowniejszy moment w moim życiu.
- Daj mi ją na ręce a teraz ty kręć – znów odezwał się Karl „ z filmiku”. Wujek niechętnie, ale spełnił prośbę i po krótkiej chwili panowie zamienili się rolami.
- Cześć, Ala. Tutaj tata. TATA. No powiedz: TA-TA – brunet tulił do siebie dziecko i dziwacznie się do niego uśmiechał, wciąż powtarzając by mała nauczyła się mówić to słowo.
- Karl, ona ma dopiero dwa dni – powiedziałam, nie kryjąc szczęścia a zarazem rozbawienia na twarzy. Wydawało mi się z tej perspektywy, że niemal wyrywam ręce do dziecka, które chciał mi podać Karl.
Teraz dziewczynka spoczywała w moich ramionach a Karl usiadł obok nas. Alek oczywiście skrupulatnie wszystko filmował, dodając przeróżne „efekty specjalne”, jak jakieś kształty dłoni przed kamerą czy zoom. Właśnie popatrzyłam na niego jak na skończonego debila.
- Oj tam, oj tam – rzucił Karl – a skąd wiesz, że nie urodziło się nam genialne dziecko i ona uczy się wszystkiego dziesięć razy szybciej? - dodał, głaszcząc malutką po główce. Pokręciłam głową, wznosząc pomsty do nieba.
- Dobra, koniec tego Hollywood, bo muszę ją nakarmić – powiedziałam stanowczo, choć z humorem i spojrzałam w stronę „kamerzysty”.
- Jeszcze tylko jedno ujęcie do idealnego zdjęcia! - krzyknął mój brat a Karl zaraz się do nas przykleił i pokazał wielkiego banana na twarzy. Znów zaczęłam się śmiać.
- Jesteście niemożliwi – mimo wszystko i ja patrzyłam z uśmiechem w kamerę po czym zaczęliśmy we dwoje do niej machać. Następnie filmik się skończył.
Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Trzymałam ten telefon w ręce i głupio na niego patrzyłam.
- Właśnie wtedy byliśmy szczęśliwi. Do tego chciałbym wrócić – szepnął. - nie zawsze byłem takim skończonym draniem, za jakiego wszyscy mnie uważają.
Poczułam delikatne dotknięcie gdzieś przy karku. Jakaś cecha, którą musiałam od zawsze posiadać, spowodowała, że gdzieś w środku ogarnęły mnie wyrzuty sumienia. Pomyślałam, że nie powinnam go w ten sposób traktować. W końcu to ojciec mojego dziecka.
Odwróciłam się w jego kierunku. Nasze twarze były teraz naprawdę blisko. Nie wiem, dlaczego, ale między nami stworzyła się specyficzna atmosfera.
- Mamo! - do sali wbiegła uradowana dziewczynka i momentalnie się do mnie przytuliła. Uważając oczywiście, by mi to nie zaszkodziło.
- Cześć, słoneczko – wzięłam ją w swoje ramiona i mocno przytuliłam. Spojrzałam za plecy dziecka. W drzwiach stał oparty nonszalancko Gregor. Jego mina mówiła sama do siebie, gdy zobaczył, jakiego mam gościa.
- Stęskniliśmy się za tobą! Fajnie, że już dzisiaj wychodzisz ze szpitala. Teraz ty będziesz mi opowiadać bajkę o „Magicznym Rycerzu”. Bo Gregor się jeszcze trochę plącze.. - dodała już nieco ciszej. Szatyn i tak oczywiście wszystko słyszał i jedynie się uśmiechnął.
- Już teraz codziennie będę cię kładła spać – odpowiedziałam, głaszcząc ją po włosach.
- Znaczy ty i Gregor, prawda? - spytała i spojrzała na mnie nieufnie. Uśmiechnęłam się.
- Zobaczymy, jak to będzie – odparłam. Nagle dziewczynka uświadomiła sobie, że nie znajdujemy się tutaj jedynie we trójkę i się nieco speszyła, chowając twarz w moją szyję. Spojrzałam znacząco na Karla. Ten jednak zdawał się nie odwracać wzroku od dziecka.
- To jest Karl, mój...dobry kolega – odpowiedziałam małej.
- Dzień dobry – odezwała się niepewnie.
- Cześć, Ala – brunet ukucnął na wysokości małej i szeroko się do niej uśmiechnął – mama mi wiele o tobie opowiadała.
- Tak? No bo ja nigdy o tobie nie słyszałam.. - trochę się skrępowałam, kiedy to powiedziała a wyraz twarzy Bauchmanna spoważniał.
- Ala, no kto pomoże mamie spakować te wszystkie rzeczy? Jak się nie pospieszymy to jeszcze nas stąd nie wypuszczą – do akcji wkroczył Gregor. Przemierzył długość dzielącą drzwi i łóżko, po czym stanął obok nas niczym jakiś obrońca. Jak wilk chroniący swoje stado przed wrogiem. Przed Karlem, uściślając.
Obaj mierzyli się wrogimi spojrzeniami. Atmosfera zaczęło się robić z każdą sekundą coraz bardziej napięta. Jedynie Alicja tego nie dostrzegała, zajęta układaniem moich kilku kompletów pidżamy w kostkę i chowaniem rzeczy do torby. Coś tam sobie nuciła pod nosem.
- Nie sądziłem, że zdecydujesz się tutaj przyjść – odezwał się chłodno skoczek. Karl uniósł prawą brew do góry. Nie wiem skąd, ale ten gest wydawał mi się jakby znajomy...
- Chciałem o czymś porozmawiać z Moniką - odparł.
- I co? Sprawa wyjaśniona?
- Niekoniecznie. Jesteśmy na...etapie wstępnym – odpowiedział brunet. Spostrzegłam, jak Gregor ściska pięści. To nie wróży nic dobrego.
- Karl, myślę, że powinieneś już pójść. Faktycznie trochę nam się spieszy – wtrąciłam się do tej „rozmowy”. Nawet na mnie nie spojrzeli. Przewróciłam oczami. Bałam się jednak, że jeszcze chwila a może dojść do kolejnej kłótni.
- Tak..to zdecydowanie pora, żebyś już sobie poszedł - dodał szatyn. Karl był wyraźnie niezadowolony z takiego obrotu sytuacji, jednak zaraz całe to napięcie zeszło. Uśmiechnął się sztucznie.
- W takim razie do zobaczenia, Moni – w tym momencie zaszczycił mnie swoim wzrokiem – dbaj o siebie. Niedługo spotkamy się ponownie – powiedział stanowczo. Nawet nie chcę wiedzieć, co w tym momencie pomyślał sobie Schlierenzauer. - pa pa, Alicja. My się pewnie też niedługo spotkamy.
- Cześć, Karl – odpowiedziało wesoło niczego nieświadome dziecko. Karl nie wahał się zbyt długo. Po chwili jedyne, co po nim pozostało, to zapach perfum w powietrzu.
Spojrzał na mnie. A w tym jego spojrzeniu..było coś, że czułam się nieprzyzwoicie. Jakbym naprawdę zrobiła coś złego.
- O czym rozmawialiście? - spytał podobnym tonem, jakim zwrócił się do bruneta. Aż mnie ciarki przeszły.
Pokazałam wymownie na dziewczynkę. Gregor odwrócił się do dziecka i, ku jej zaskoczeniu, wziął ją na ręce.
- Puszczaj! - śmiała się. Pocałował ją w czoło.
- Pójdziesz teraz tu do tego okienka na korytarzu, do babci? Ona tam czeka na wypis dla mamy.
- A po co? - cwaniara.
- Bo chcę o czymś pogadać z mamą? - odpowiedział.
- A o czym? - była już coraz bardziej podejrzliwa.
- Opowiem ci potem – mała skrzyżowała ręce i uformowała dzióbek. Nie dawała za wygraną – ehh...no dobra. Stawiam lody.
- Ale podwójną porcję z bitą śmietaną i jagodami! – odpowiedziała pewnie. Zaśmiałam się cicho.
- Dla mojej księżniczki wszystko – powiedział i ją puścił. Dziewczynka po chwili wyszła.
- Nie mogę. Owinęła sobie ciebie wokół palca – nie potrafiłam przestać się śmiać. Krótko mówiąc, jest pod jej pantoflem.
- Cóż, straciłem dla niej głowę – odpowiedział teatralnie – zresztą tak jak i dla jej mamy – dodał nieco ciszej, obdarzając mnie intensywnym spojrzeniem. Zawsze tak na mnie działał?
Nie odpowiedziałam. Szatyn po chwili zajął miejsce obok mnie.
- No to o czym rozmawiałaś z tym...och, nie mam dla niego żadnego pozytywnego określenia – dodał. Zerknęłam na niego spod byka.
- Właściwie o niczym.. Chciał mi coś pokazać – odparłam.
- Co takiego?
- Nagranie.
- Jakie nagranie? - nie poddawał się. Westchnęłam.
Trochę się wahałam nad odpowiedzią. Nie chciałam, żeby się zaraz złościł. Ale z drugiej strony nie mam czego przed nim ukrywać.
- Pokazał mi nagranie ze szpitala, zaraz po urodzeniu Alicji – zaczęłam niepewnie. Widziałam, jak cały zesztywniał. No i się zaczyna...
- Wyglądaliśmy na nim na całkiem szczęśliwą rodzinkę. On..naprawdę się cieszył z narodzin małej. Miał taki szczęśliwy wyraz twarzy..
- I ty wierzysz w te wszystkie bzdury? - wtrącił się. Spojrzałam na niego zdumiona.
- Gregor, przecież on jej nie nienawidził od samego początku ani nie pałał do niej wstrętem. Cieszył się, że został ojcem. Gdybyś widział to nagranie..
- Tak i teraz uważasz go za jakąś ofiarę. Bo wszyscy po nim jeżdżą a on próbuje tobą manipulować, wykorzystując twoją amnezję! – dodał, nie kryjąc sarkazmu. Nie wierzyłam własnym uszom.
- Gregor, o co ci chodzi? - teraz to i ja podniosłam głos. Zaczął mnie wkurzać.
- Tamta Monika nigdy nie dałaby sobie wcisnąć takiego kitu! - rzucił i dopiero po chwili zrozumiał, co właśnie powiedział.
Wstałam i pospiesznie zaczęłam pakować swoje rzeczy do torby.
- Moni, poczekaj. Ja nie chciałem..
- Wiesz, co? Może to właśnie ty uważasz, że jestem twoją własnością?! Że jeśli mieliśmy jakiś tam romans to oznacza, że teraz jestem tylko twoja! - syknęłam, odwracając się w jego stronę. Cholera, nie mogę patrzeć mu w oczy, bo mięknę.
- Wcale nie. Po prostu czuję się za was odpowiedzialny. Wiesz, że cię kocham...
- No właśnie, Gregor – przerwałam mu – za to ja nie wiem, co właściwie do ciebie czuję. Tak naprawdę cię nie znam. Myślisz, że zdołałam przypomnieć sobie to uczucie, jakie łączyło nas przed wypadkiem? Nie! Więc proszę, nie naciskaj. Obiecałeś.
- Obiecałem, wiem – dodał już nieco spokojniej i położył dłonie na moich ramionach – do niczego cię nie zmuszam. Chcę jedynie, żebyście były bezpieczne. Dam ci tyle czasu, ile będziesz chciała. Poczekam – szepnął, patrząc mi głęboko w oczy. Zaciągnęłam głośno powietrze. Znów próbuje mnie oczarować.
- Tylko błagam, nie daj mu się ponownie wykorzystać – szepnął, zbliżając się do mnie. Jedną dłoń położył na moim policzku i zaczął go głaskać. Znów westchnęłam.
- Gregor, nie możesz być taki zaborczy – powiedziałam o wiele spokojniej. No i mnie ma – doskonale znam całą tą historię z Karlem. Niczego nie zrobię bez zastanowienia. Tylko jeśli będzie chciał zbliżyć się Alicji, mając oczywiście poważne plany, nie mogę mu tego zabronić. Prawnie, to on jest jej opiekunem – dodałam
- Wiem – szepnął. Widziałam, że ta sytuacja go dobija. Zdecydowałam się na całkiem spontaniczny gest. Zarzuciłam mu ręce na szyję i po prostu się do niego przytuliłam. Potrzebowałam tego.
- Tylko tobie ufam, Gregor - szepnęłam mu do ucha. I wtedy poczułam, jak mocno mnie do siebie przyciska.
- Kocham cię – wyznał i pocałował mnie we włosy. Czułam się dziwnie bezpieczna i spełniona. Właśnie przy nim.

W tym momencie do sali ponownie wbiegła Alicja a za nią weszła moja mama.
- Do domu! Do domu! - krzyczała – Mamo, zobaczysz jaki fajny pokój mi Gregor urządził! - dodała uradowana.
- Będziemy mieszkać u ciebie? - spojrzałam na niego zaskoczona. On jedynie się uśmiechnął.
- Zobaczysz – odpowiedział tajemniczo.



**
A napisałam sobie właśnie rozdział, więc go dodaję. Zawsze to lepiej niż czekanie kolejny tydzień :)
Jak Wam się podoba? Chyba już lepiej. Mniej tego smutku i w ogóle dennej atmosfery.
Kilka zwrotów akcji nas jeszcze czeka oczywiście, ale postaram się już nie rozdzielać Grega i Moniki.
Udanego weekendu! ;***

Ann

wtorek, 4 sierpnia 2015

24. Zaopiekuję się Wami

Nareszcie udało mi się złapać oddech. Chłonęłam w siebie powietrze, powoli pozbywając się tego nieprzyjemnego uczucia. Zaczęłam panicznie rozglądać się wokół. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Nie wiedziałam, co tutaj robię. Nie wiedziałam..
- Witamy z powrotem wśród żywych, pani Moniko – usłyszałam czyjś głos. Po chwili u mojego boku pojawił się jakiś mężczyzna ubrany na biało, z zawieszonym na szyi stetoskopem. Wywnioskowałam, że to lekarz. Uśmiechał się do mnie dziwacznie a potem zaczął świecić mini-latarką po oczach, co wzbudziło we mnie jedynie irytację. Odruchowo zacisnęłam powieki, chcąc uchronić się przed nieproszonym światłem.
- Proszę wytrzymać jeszcze momencik – powiedział, dostrzegając moje zniecierpliwienie. Gdy moje oczy przestały łzawić, zauważyłam niewielki tłum ludzi, krążących wokół łóżka, które zajmuje. Każde z nich dotykało mnie w różnych miejscach albo coś sprawdzało. Byłam i tak kompletnie zdezorientowana.
- Jak się pani czuje, pani Moniko? Czy w ogóle nas pani słyszy? - zdawał się po raz kolejny zwracać do mnie. Chciałam coś powiedzieć, ale nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Usta miałam suche i spierzchłe a z gardła nie chciał wydobyć się żaden dźwięk.
- Ja..
- Podajcie jej wody. Tylko odrobinę – powiedział, przypatrując mi się z uwagą – proszę być spokojną. Jestem pani lekarzem prowadzącym. Operowałem panią. Czy pamięta pani, dlaczego się tu znalazła?
Czyli jednak jestem w szpitalu? Próbowałam skupić myśli i przypomnieć sobie wszystko, lecz w mojej głowie była pustka. Nie wiem, dlaczego tutaj jestem i co się w ogóle stało.
Spojrzałam na niego spanikowana i pokręciłam głową.
- No tak. To się może zdarzać po wybudzeniu. W końcu spała pani ponad 3 tygodnie.
3 tygodnie?! Byłam tyle czasu w śpiączce? O cholera, ale co się stało? W międzyczasie podeszła do mnie pielęgniarka i podstawiła do ust plastikowy kubek. Wzięłam kilka niewielkich łyków, a od samego przełykania zaczęło mnie boleć gardło. Czułam się okropnie.
- W ogóle cokolwiek pani pamięta? - czy on musi zadawać mi tyle pytań w tak krótkim czasie? Bałam się. Panicznie się bałam. Bo nie pamiętam nic. Co się wydarzyło, dlaczego ani nawet jak się nazywam..
- Pani Gellert.. - mężczyzna zaczął się niepokoić.
- Ja...
- Jest pani w szpitalu w Innsbrucku – znów mi przerwał – 3 tygodnie temu została pani potrącona przez samochód w wyniku czego w pani mózgu pojawił się dość poważny obrzęk. Z tego powodu wprowadziliśmy panią w stan śpiączki farmakologicznej, z którego zaczęliśmy panią wyprowadzać po około tygodniu. Niestety, nic to nie dało – wyjaśnił.
- Aż trzy tygodnie? - to były pierwsze sensowne słowa, jaki wypowiedziałam.
- Aż trzy, aż trzy – dodał z lekkim uśmiechem na ustach – wszyscy tu na panią czekali. Mama, rodzeństwo, chłopak, córka.
- Córka?! - pisnęłam nienaturalnym głosem, patrząc na niego tępo. Zmarszczył brwi. To ja mam dziecko? O Boże. Serce zaczęło walić mi jak oszalałe, co zaraz zostało odzwierciedlone na monitorze. Mężczyzna milczał. Wciąż mi się przyglądał.
- Proszę się mi przedstawić i powiedzieć kilka słów o sobie – powiedział w końcu. I znów nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Oblał mnie zimny pot.
- Nazywam się...Monika...Gellert – ucieszyłam się w duchu, że zapamiętałam to nazwisko już na samym początku. Głos mi drżał.
- Coś więcej, pani Moniko – dodał. Obróciłam głowę w drugą stronę. Chciałam mu powiedzieć, ale nie wiedziałam, co.
- Ja...nie wiem... - wyszeptałam, czując jak po moich policzkach spływa kilka pierwszych łez – nie wiem..nie pamiętam..
- O cholera... - wymknęło mu się. Spojrzałam na niego wielkimi oczami – chyba mamy problem..

- Możesz jechać trochę wolniej? - syknął w moim kierunku. Uśmiechnąłem się chytrze pod nosem i przycisnąłem pedał gazu – pozabijasz nas!! - krzyknął ponownie.
- Czy byłbyś tak uprzejmy i wyjaśnił mi, po jaką cholerę ja cię w ogóle ze sobą zabrałem? - odparłem obojętnym tonem, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.
- Bo mam takie samo prawo jak ty ją zobaczyć. Jest matką mojego dziecka – odpowiedział. Zacząłem się powoli wkurzać.
- Twojego? Przecież ty nigdy nie byłeś dla niej ojcem. Zostawiłeś ją. Nie opiekowałeś się. Człowieku, weź się dłużej nie kompromituj.
- W dupie mam twoje zdanie, Schlierenzauer – rzucił – może i popełniłem kilka błędów, ale mam zamiar to wszystko naprawić.
- Zaraz się przekonasz, że na to dawno za późno. Nigdy ci ich nie oddam. Alicja kocha mnie a ja ją. Stworzę jej prawdziwy dom a ty tu jesteś w ogóle niepotrzebny – odparłem stanowczo nie spuszczając wzroku z drogi przede mną. Karl nic nie odpowiedział. I bardzo dobrze, bo w tym momencie nie mam ochoty na zbędne dyskusje.

W szpitalu dowiedziałem się, że nie zdążyli jej jeszcze przenieść na inny oddział, więc bez problemu razem z brunetem dotarliśmy pod odpowiednią salę. Irytowała mnie jego obecność tutaj, ale nie to było teraz najważniejsze.
Miałem zamiar wbiec do pomieszczenia i rzucić się u jej stóp. Zobaczyć jej uśmiech i zagłębić się w tych ciemnych oczach. Pragnąłem ją zobaczyć. Porozmawiać z nią. Przytulić.
Okazało się, że niestety są to marzenia ściętej głowy. Kiedy tylko znalazłem się w korytarzu, gdzie znajdowała się sala Moniki, naprzeciw mnie wyszedł jej lekarz. Minę miał nietęgą. Momentalnie się przeraziłem. Gdyby miał dla mnie jakiekolwiek dobre informacje, to raczej biegłby w moim kierunku w podskokach. Gdzieś dalej stała siostra Inga a ujrzawszy nas dwóch uśmiech znikł z jej twarzy. Coś jest nie tak. Wiedziałem to.
- Panie Schlierenzauer – odezwał się siwy lekarz, gdy do nas podszedł. Skinąłem mu lekko głową.
- Doktorze..
- Niech pan się nie martwi. Pani Monika naprawdę się wybudziła i to nie był żaden fałszywy alarm – w pewnym sensie kamień spadł mi z serca. Poczułem częściową ulgę.
- ale.. - zacząłem, widząc, że mężczyzna ma mi coś jeszcze do przekazania.
- No właśnie...jest pewne „ale”, które braliśmy pod uwagę, lecz nie chcieliśmy państwa niepotrzebnie niepokoić.. - kontynuował, patrząc na nas obydwu niepewnie. Razem z Karlem niechętnie wymieniliśmy spojrzenia. W jego oczach zauważyłem panikę. Czyli jednak się o nią martwi.
- Doktorze, błagam. Niech pan wreszcie powie, o co chodzi – ponagliłem go, zirytowany. Serce znów przyspieszyło swój rytm, a w głowie pojawiło się tysiące scenariuszy.
- Po wstępnych badaniach nie stwierdziliśmy żadnych uszkodzeń ciała. Rdzeń kręgowy nie został naruszony, a więc pani Gellert ma czucie w kończynach i myślę, że po kilkutygodniowej rehabilitacji będzie w stanie samodzielnie się poruszać – wyjaśnił rzeczowym tonem. Odetchnąłem głęboko. A więc nie czeka jej żaden wózek i żadne kalectwo. Będzie w pełni sprawna!
- Czyli wszystko z nią w porządku? - spytałem, a na moich ustach pojawił się blady uśmiech. Lekarz jednak nadal zachowywał kamienną minę. Tym razem przeraziłem się nie na żarty.
- Bardzo mi przykro, ale...niestety muszę panów poinformować, że u pacjentki wystąpiła amnezja. Nie pamięta niczego ze swojego życia, które prowadziła przed wypadkiem. Miała nawet problemy ze swoją tożsamością.. - powiedział. Oczy wyszły mi z orbit. To niemożliwe. Nie, nie, nie. Do jasnej cholery, NIE! Dlaczego wszystko musi się pieprzyć?! Czy musimy płacić taką karę za to, że po prostu się w sobie zakochaliśmy? Wróć, ja ją kocham, bo ona nawet nie pamięta o moim istnieniu. Nie pamięta o naszym uczuciu. O Alicji. O niczym.
Nie zastanawiałem się długo i w mgnieniu oka wyminąłem starszego mężczyznę. Próbowali mnie zatrzymać, ale na nic się to im zdało. Z impetem otworzyłem drzwi do jej sali i stanąłem na środku pomieszczenia. Leżała odwrócona twarzą w drugą stronę. Gdy usłyszała trzask otwieranych drzwi, spojrzała w moim kierunku.

Odwróciłam się odruchowo, słysząc dźwięk otwieranych drzwi. Nawet lekko się wystraszyłam, bo ta osoba niemal wtargnęła do sali. Po chwili zobaczyłam mężczyznę. Był bardzo szczupły i wysoki. Miał ciemne blond włosy i ciepłe, brązowe tęczówki, w których teraz malowała się panika. Patrzyliśmy tak na siebie przez jakiś czas. Milczeliśmy. Ja, bo nie wiedziałam, kim on w ogóle jest i bojąca się wypowiedzieć choćby jedno słowo. On zapewne dlatego, że był w szoku.
- Moni... - wyszeptał tak czułym głosem, przepełnionym żalem i bólem. Nie potrafiłam dłużej podtrzymywać tego spojrzenia. Było zbyt intensywne i takie zbyt...intymne. Miałam wrażenie, że zaraz się zarumienię.
- Hej, nie bój się – dodał, widząc moje zmieszanie a potem usłyszałam jak powoli do mnie podchodzi. Głowę nadal trzymałam spuszczoną.
- Skarbie, to ja, Gregor. Powiedz, że mnie pamiętasz... - o Boże. Skarbie? Czyli to on był moim chłopakiem? Rozchyliłam nieco usta a potem znów podniosłam na niego wzrok.
- Przepraszam, ale...ja naprawdę nie wiem, kim jesteś. Niczego nie pamiętam – zdołałam wydukać drżącym głosem. Na jego twarzy malował się ogromny zawód. Jednak już po chwili posłał mi najpiękniejszy uśmiech, jaki mogłam sobie wyobrazić.
- Cii...spokojnie – nagle poczułam, jak łapie mnie za dłoń. Mój wzrok powędrował w tym kierunku. Jego dotyk był jak oparzenie. Jednak byłam już i tak dostatecznie wystraszona. Dla mnie w tym momencie ten facet był zupełnie obcym człowiekiem. Dlatego machinalnie wyrwałam mu dłoń z jego uścisku.
- Przepraszam.. - bąknął. Znów spojrzałam mu w oczy. Miały taki specyficzny odcień. Brąz...ciemny i głęboki. Czekoladowy. Czekoladowe spojrzenie. O tak, jeśli był moim chłopakiem, to z pewnością kochałam jego oczy.
- My.. - zaczęłam pod dłuższej ciszy – my..byliśmy razem, prawda? - spytałam cicho.
- Można tak powiedzieć – odpowiedział. Zmarszczyłam brwi. Chciałam zapytać go o to ostatnie zdanie, ale ktoś ponownie wkroczył nieproszony do mojej sali.
- Monika, Boże, ty żyjesz! - usłyszałam podniesiony ton. Szatyn momentalnie stanął wyprostowany, mierząc karcącym wzrokiem drugiego z mężczyzn. Bruneta. Równie przystojnego.
- Nikt cię tu nie zapraszał – syknął „mój chłopak”.
- W dupie mam twoje zdanie – rzucił a potem znów na mnie spojrzał – Moni, jak się czujesz? To ja, Karl. - zrobił kilka kroków w moją stronę, ale drogę zagrodził mu drugi z nich.
- Spieprzaj.
- Sam stąd spieprzaj, Schlierenzauer.
- Nie będę z tobą dyskutował!
- Już ci powtarzałem, że nie interesuje mnie twoje zdanie!
- Wynocha! - przysłuchiwałam się tej wymianie zdań z narastającym napięciem. Dwóch obcych mi mężczyzn właśnie awanturowało się przy moim łóżku a ja nie potrafiłam nic zrobić.
Zaczęłam głęboko oddychać, gdyż poczułam, jakby brakowało mi powietrza. Przed oczami ujrzałam wirujące mroczki. Nie wiem, kiedy, ale poczułam jak ktoś nade mną krąży a potem wstrzykuję mi coś w żyłę. W mojej głowie zapanował chaos.

- Czy wyście do cholery poszaleli?! Przecież ona teraz potrzebuje spokoju a nie dwóch kłócących się głąbów, których i tak nie pamięta! Jak macie się w ten sposób zachowywać, to żaden z was już więcej nie wejdzie do tej sali! - obaj staliśmy przed tęgą pielęgniarką ze spuszczonymi głowami. Czułem się jak niesforny kilkulatek. I tak też się zachowałem. Dałem się mu sprowokować i ponieść emocjom wiedząc, w jakim stanie jest brunetka. Dlatego ten ochrzan przyjąłem z pokorą.
- Niech siostra tego nie robi. Błagam – poprosiłem cicho, nie patrząc jej w oczy.
- No co jak co, ale po panu się tego nie spodziewałam, panie Schlierenzauer. Do tej pory zachowywał się pan nienagannie. Byłam pod wrażeniem tej chęci opieki nad pacjentką a w tym momencie jestem zawiedziona. To nie jest żaden cyrk, ale szpital! Należy zachować tu spokój! - ciągnęła swój wywód.
- Pozwoli mi pani do niej jeszcze wejść? - postanowiłem na nią spojrzeć. To głupie, ale moje spojrzenie zawsze w jakiś sposób działało na kobiety. Tak też było i teraz. Wyraz jej twarzy wyraźnie złagodniał. Wahała się, ale po chwili odparła:
- Wpuszczę pana pod warunkiem, że taka sytuacja się nigdy więcej nie powtórzy – powiedziała już nieco spokojniej. Przytaknąłem kilka razy na zgodę.
- a ja? - odezwał się ten przydupas. Westchnąłem głośno, unosząc oczy ku niebu.
- A pana nawet dobrze nie znam i nie mam zamiaru ryzykować – odpowiedziała oschle.
- Przecież to matka mojego dziecka!
- Już ja dobrze wiem, jaki z pana tatuś. Żegnam! - odpowiedziała drwiąco i po chwili już jej nie było. Posłałem brunetowi jedynie mordercze spojrzenie i ponownie udałem się do dobrze znanej mi sali.

Po raz kolejny usłyszałam dźwięk uchylanych drzwi. Tym razem jednak ktoś nie chciał narobić za wiele hałasu. Ponownie ujrzałam przed sobą Gregora. I ponownie byłam cała spięta.
- Możemy porozmawiać? - spytał cichym głosem. Skinęłam głową na zgodę a szatyn wziął stojący obok taboret i przysunął go możliwie najbliżej łóżka, po czym zajął na nim miejsce. Było już grubo po północy i dziwiłam się, że wpuszczają go do mnie o tak późnej porze. Cóż, musiał tu być na jakichś specjalnych warunkach.
W całej sali panował półmrok rozświetlany jedynie niewielką lampką, stojącą na stoliku obok. Tworzyło to nieco specyficzną atmosferę.
- Przepraszam za tą akcję. Nie chciałem się tak zachować...jak jakiś bachor.. - był wyraźnie skruszony i żałował swojego postępowania. Mimo wszystko uśmiechnęłam się do niego łagodnie.
- Już wszystko w porządku – odpowiedziałam. Dziwnie czułam się w jego towarzystwie. Nie wiem tylko, czy był to efekt tego, że to właśnie on był wybrankiem mojego serca, czy po prostu ten facet w jakiś sposób na mnie działa.
- Jak się czujesz? - spytał.
- Poza tym, że boli mnie każda kość, rozsadza mi czaszkę i mam wrażenie jakbym była naćpana to dobrze – odparłam. Zaśmiał się krótko. Miał piękny uśmiech.
- Cała ty – po prostu stwierdził. Spoważniałam. No właśnie, jaka ja w ogóle jestem?
- Kim był ten drugi facet? - spytałam, by zmienić temat. Na razie jest czas na ogólne pytania.
- To był Karl – odpowiedział z wyraźną niechęcią, wypowiadając jego imię – ojciec twojej córki, Alicji – otworzyłam usta ze zdziwienia. Moje życie musiało być bardzo pokomplikowane.
- Myślałam...że to ty jesteś jej ojcem.. - nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Tym razem nie potrafiłam odgadnąć, o czym myśli. Minę miał skupioną i przypatrywał mi się z zainteresowaniem.
- Znamy się bardzo krótko...a poza tym..myślę, że najlepiej byłoby zacząć wszystko od nowa.
I opowiedział mi całą historię. O pracy w jego restauracji, o tym, jak go zauroczyłam. O Sandrze i o wypadku. O mojej małej Alicji i o tym, co się działo w moim życiu zanim mnie poznał, opierając się na wszystkich historiach, jakie usłyszał ode mnie i od mojej rodziny. Po wysłuchaniu wszystkiego, co miał mi do powiedzenia musiałam stwierdzić, że tak naprawdę całe moje dotychczasowe życie było do dupy. Oprócz dziecka i pracy nic mi nie wyszło. Byłam samotną matką, muszącą radzić sobie w obcym kraju. Dopiero poznanie Gregora dodało mu kolorów. Jednak i ta nadzieja szybko legła w gruzach a miłość do niego okazała się największą trucizną.
- Jaka ona jest? - spytałam, kiedy każde z nas zagłębiło się w swoich myślach – moja Ala? - szatyn nie krył radości i szczęścia na dźwięk imienia dziewczynki. Wiem, że się nią przez ten cały czas opiekował, ale miałam wrażenie, że łączy ich jakaś silna relacja.
- Jest cudowna – powiedział to takim czułym głosem, a jego oczy błyszczały – jest radosnym, inteligentnym i odważnym dzieckiem. Wychowujesz naprawdę wspaniałą córkę – dodał, uśmiechając się do mnie pogodnie.
- Czy ona..jest dla ciebie ważna? No wiesz...czy traktowałeś nas poważnie. W końcu tak jakby świadomie zakochałeś się w kobiecie z dzieckiem - spytałam ponownie, patrząc mu w oczy. Spoważniał. Na początku nieco wystraszyła mnie ta diametralna zmiana nastroju.
- Traktuje ją jak własną córkę i ty dobrze o tym wiedziałaś. Nie pozwolę jej sobie sobie odebrać.
- Ale kto miałby ją niby odebrać? - teraz to już mnie przerażał.
- Karl – wycedził przez zęby – pojawił się w waszym życiu jak jakiś syn marnotrawny i łudzi się, że odzyska rodzinę, którą porzucił. Dobre sobie.. - prychnął.
- Boisz się? - spojrzał na mnie.
- Cholernie, Monika – odpowiedział zupełnie poważnie – boję się, że mi ją zabierze. Ma do tego pełne prawo. Chciałbym stworzyć jej dom, rodzinę...ale w obliczu prawa nie mam na to żadnych szans – odparł zrezygnowany i potarł twarz dłońmi.
- Gregor...wybacz – odezwałam się niepewnie, spuszczając wzrok – wierz, że niczego nie pamiętam. Ja..nie gwarantuję ci, że to..co nas łączyło wróci. Dla mnie w tym momencie jesteś kimś zupełnie obcym. Ba, sama dla siebie czuję się obca – westchnęłam – nie wiadomo, ile to potrwa a może być tak, że w ogóle..
- Cii – nagle poczułam jego palec na swoich ustach a nasze twarze dzieliło jedynie kilka centymetrów. Moje serce zaczęło bić dziesięc razy szybciej a kiedy był tak blisko, ogarniało mnie niewytłumaczalne gorąco. Z wrażenie wstrzymałam oddech.
- O nic się nie martw. Na wszystko mamy czas – szepnął gdzieś przy moich ustach. Jego spojrzenie same za siebie mówiło, że pragnie mnie pocałować. W tym momencie byłam w kompletnej rozsypce, ale nie chciałam, żeby to zrobił. Pokomplikowałby mi wszystko jeszcze bardziej, o ile to możliwe.- kiedy wyjdziesz ze szpitala zabiorę was do siebie i się wami zajmę. Nie bój się, na nic nie będę naciskał. - dodał.
- Przyprowadzisz ją do mnie? - tym pytaniem zbiłam go z tropu. Musiałam coś zrobić, bo widziałam, że jego usta były dosłownie kilka milimetrów od moich, przez co czułam jego ciepły oddech, a gdy był tak blisko, woń jego zmysłowych perfum.
Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę jakby nie rozumiejąc pytania, po czym wrócił na swoje miejsce.
- Oczywiście. Jutro rano będziemy – uśmiechnęłam się do niego lekko, bo nie wiedziałam, co powiedzieć.

- Czyli jesteś skoczkiem narciarskim? - Gregor poprawił się na krześle i chyba oboje byliśmy zadowoleni z kolejnej zmiany tematu. Po chwili szatyn zaczął opowiadać mi o sobie. Mimo tego, że byłam nadal słaba i zmęczona, słuchałam jego historii, dopóki owo zmęczenie nie wzięło góry i po prostu zasnęłam.
**
Witam ponownie pod dość długiej nieobecności!
Przepraszam, że do tej pory nic się tu nie pojawiło, ale miałam masę rzeczy na głowie. Praca, przeprowadzka, kilkudniowy wyjazd. Tak naprawdę dopiero dziś miałam czas cokolwiek stworzyć.
Jak Wam się podoba ten rozdział? Myślę, że powoli wszystko zaczyna się układać :)
Ktoś z Was był w Wiśle? Bo muszę się pochwalić, że ja tak i było cudownie! Miałam bardzo dobry widok na kilka znanych twarzy. Mówcie o swoich wrażeniach w komentarzach :)
Do zobaczenia, 


Wasza Ann