- Mark, sprawdzałeś tę
pieczeń? - krzyknęłam do kucharza zza pleców. Dziś było totalne
urwanie głowy, a miałam wrażenie, że nikt nie stara się mi
pomóc. Nie mam przecież dziesięciu rąk, żeby wszystko na raz
nadzorować. Zniecierpliwiona odezwałam się po raz kolejny –
Mark?!
- Spokojnie, mam ją pod
kontrolą – aż podskoczyłam słysząc jego głos tuż za sobą.
- Dostanę przez ciebie
zawału – powiedziałam z nutką pretensji.
- Przestań. Chodzisz dziś
jak na szpilkach – skomentował. Oparł się nonszalancko o szafkę
i zaczął mi się uważnie przypatrywać.
- Trzy stoliki czekają na
tę pieczeń, ja właśnie robię szparagi na 8 i 13 a Ted dopiero
przygotowuje warzywa na sałatki jakby nie mógł zrobić tego przed
otwarciem. Nie mamy czasu na pierdoły! - rzuciłam zirytowana. A on
nawet nie drgnął. Taki z niego szef kuchni? Niczego dzisiaj nie
wydamy z takim opierniczaniem się.
- Nie odezwałaś się do
mnie od naszego spotkania – powiedział bez ogródek. Spojrzałam
na niego. Jego wzrok był przenikliwy i taki pełen...nadziei? Nie
wiem, jak to określić.
- Mark, to nie jest czas na
takie rozmowy. Jesteśmy w pracy – odparłam, zniżając ton. Co ci
miałam powiedzieć? Że jak tylko wróciłam z tej naszej "randki"
to wpakowałam się do łóżka z samym Schlierenzauerem? Stop. To
raczej on wpakował się do mojego łóżka. Albo jakoś tak..
- Nikt nas nie słyszy i nie
interesuje się zbytnio tą rozmową, Moni – stwierdził cierpko –
możemy swobodnie gadać.
- Tak, tylko ja naprawdę
mam co robić. I ty lepiej też kończ swoje dania, bo klienci będą
niezadowoleni albo umrą z głodu – odparłam.
- Pouczasz samego szefa
kuchni? - spytał rozbawiony. Mnie bynajmniej nie było do śmiechu.
Mam dość dzisiejszego dnia, jestem zirytowana i cholernie wściekła
na szatyna. A co jest najlepsze? Jednocześnie tęsknie za nim, za
jegi widokiem, uśmiechem, zapachem. Dlaczego od dwóch dni nie
pojawia się w restauracji?
- A
pouczam, bo dzisiaj wszyscy dajecie mi w kość – warknęłam.
- Hej, mała, spokojnie –
nie mów do mnie mała – coś się stało? Masz zły dzień? -
spytał już poważniej.
- To tylko napięcie
przedmiesiączkowe – odpowiedziałam z udawaną słodkością i
wymuszonym uśmiechem na ustach. Przez chwilę milczał.
- No nie złość się,
przecież nie chcę cię obrazić – powiedział jakby ze skruchą.
Przerwałam na moment moje zajęcie i westchnęłam.
- Przepraszam. Akurat
tobie najmniej należy się to moje wyżywanie – powiedziałam.
- Tylko dlatego, że
jesteś śliczna i uwielbiam ten twój beztroski uśmiech ci wybaczam
– odparł a ja nie mogłam tak po prostu nie obdarzyć go tym
właśnie uśmiechem.
- Pójdę do Toniego po
jakiegoś bezalkoholowego drinka. Może to mi poprawi humor. Chcesz
jednego? - spytałam już spokojniej.
- Jeśli to nie problem to
chętnie – ponownie się do niego uśmiechnęłam i skierowałam do
drzwi prowadzących na salę. Wchodząc tam jednak nie spodziewałam
się takiego widoku. Stanęłam jak wryta obok barmana, który był
nieco zdezorientowany moją miną.
- Hej, co
ty, nie widziałaś jeszcze naszej dumnej reprezentacji skoczków na
żywo? - spytał frywolnie. Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się
tępo w czterech chudzielców siedzących
przy barze, którzy prowadzili całkiem wesołą konwersację. Jednak
to nie widok tych chłopaków, których tak naprawdę znam jedynie ze
zdjęć i plakatów mnie zdumiał, a osoba szatyna. Nie wiem, od
kiedy tak zaczęłam na niego reagować. Automatycznie poprawiłam
swój fartuch i po omacku ułożyłam włosy. W tym momencie nasze
spojrzenia się spotkały.
- Cześć – odezwał się
pierwszy. Pozostała trójka skoczków podążyła za wzrokiem
kolegi. No pięknie, gapcie się na mnie dalej. Nienawidziłam być w
centrum uwagi.
- Hej – odpowiedziałam
i zaczęłam szukać szklanek, by czymkolwiek zająć ręce i nie
musieć na niego patrzeć.
- Gregor, może
przedstawisz nam swoją koleżankę – odezwał się jeden z nich z
ciemną czupryną i szerokim uśmiechem na twarzy. Nie mogłam
dokładnie ocenić, ale wydawało mi się, że jest z nich wszystkich
najniższy.
- Raczej pracownicę –
odpowiedziałam i niestety to usłyszeli.
- To jest Monika, zastępca
kucharza – zaprezentował mnie szatyn. Nie wiem dlaczego poczułam
się zdegradowana słysząc te słowa z jego ust. „Zastępca
kucharza” a w wolnych chwilach towarzyszka w łóżku? - Moni, to
są Michael, Stefan i Andreas – powiedział. Cała trójka posłała
mi promienne uśmiechy. Jak na zawołanie.
- Miło mi poznać –
odezwałam się – jak mniemam, wy też jesteście tymi kamikadze,
co dla przyjemności skaczą w przepaść? - no rzeczywiście, niezły
żarcik z twojej strony. Normalnie +100 do kreatywności. Nie wiem
jakim cudem, ale oni naprawdę się z tego zaśmiali.
- Widzę, że nie jesteś
raczej naszą fanką – odezwał się drugi z brunetów o
ciemniejszej karnacji i niezwykle ciepłym spojrzeniu.
- Monika nie bardzo
interesuje się skokami. Nawet mnie na początku nie rozpoznała –
odpowiedział za mnie Schlierenzauer.
- Nie no tak, Gregor,
skoro już ciebie nie rozpoznać to naprawdę masakra – odezwał
się ten, Stefan, chyba. Reszta ponownie parsknęła śmiechem.
- Wolę piłkę nożną –
odparłam kąśliwie i się do nich uśmiechnęłam. Wszyscy zrobili
głośne „uuuu”. Sama również się zaśmiałam. Czułam
wnikliwe spojrzenie szatyna na sobie.
- To która klata na
ciebie najbardziej działa? Ronaldo, Messi, Torres, Villa? - odezwał
się ponownie Stefan.
- Pozostaję raczej przy
ojczystym pięknie i stawiam na Piszczka – odpowiedziałam
zawadiacko – ten z Dortmundu, grał z Lewandowskim wcześniej –
dopowiedziałam widząc niepewność w ich minach. Dopiero po chwili
załapali, o kogo mi chodzi. Widziałam, jak szatyn zaciska usta w
wąską linię.
- Jesteś Polką? - tym
razem odezwał się blondyn. Najbardziej, jak mi się wydawało,
opanowany z nich wszystkich.
- Tak, wcześniej
mieszkałam w Warszawie – odpowiedziałam.
- No tak, mogłem się
wcześniej domyślić – odparł z bardzo skupioną miną Stefan.
- Po akcencie? - spytałam.
- Nie, tylko Polki mogą
być tak piękne – powiedział rozmarzonym głosem. Napięcie na
twarzy szatyna było niemal namacalne.
- On lubi bajerować tak
pięknie kobiety – dopowiedział blondyn za co dostał od kolegi po
tej jego jasnej czuprynie. Jak dzieci.
- Dobra,
dobra, panowie. Bo się jeszcze któryś z was zakocha a przypominam,
że obaj macie już dziewczyny – próbował uspokoić ich Andreas –
a poza tym myślę, że Monika woli nieco bardziej dojrzałych i
zdecydowanie przystojniejszych mężczyzn – powiedział
nonszalancko i puścił mi oczko jednocześnie obdarzając promiennym
uśmiechem. Palnęłam dłonią w czoło i ze śmiechem pokręciłam
głową. Tylko jeden z nich wciąż milczał.
- A na ciebie czeka
narzeczona – odparł Michael.
- Błagam was, skończcie.
Nie róbcie mi wstydu – powiedział niby to zrezygnowanym głosem
Schlierenzauer. Mój uśmiech momentalnie przygasł, ale trwało to
tylko przez chwilę, kiedy w drzwiach zobaczyłam rozweseloną
czterolatkę.
- Cześć, mamo! - rzuciła
i podbiegła w moją stronę. Wyszłam zza lady i porwałam ją w
swoje ramiona. Czułam, jak wzrok całej czwórki przenosi się na tą
scenę.
- Cześć, pysiaczku –
odpowiedziałam po polsku. Kątem oka dostrzegłam zmierzającą do
mnie również Amelię. Uśmiechnęłam się do niej.
- Byłyśmy na lodach i
ciocia pomyślała, żebyśmy do ciebie przyszły – wyjaśniła
dziewczynka.
- No to miło z waszej
strony – pogładziłam ją po nosku i odstawiłam na ziemię.
- Cześć, Ala – odezwał
się do niej Gregor. Mała popatrzyła na niego niepewnie.
- Hej, Gregor –
odpowiedziała nieco naburmuszona. Już ja wiedziałam, dlaczego jest
na niego zła. Obiecał, że ją odwiedzi a do tej pory tego nie
zrobił. I jak łagodnie wytłumaczyć to małemu dziecku? Nagle oczy
małej się rozszerzyły, kiedy omiatała wzrokiem pozostałą trójkę
skoczków.
-
Mamusiu..przecież..przecież to – oniemiała z wrażenia. Chłopcy
patrzyli na dziewczynkę nieco zdumieni.
- No tak – westchnęłam
– poznajcie swoją małą fankę. To moja córka, Alicja –
zwróciłam się do nich z uśmiechem.
- Mamo to Andi, Michi i
Krafti! - pisnęła uradowana.
- No ktoś w tej rodzinie
przecież musiał nas kochać – odparł z ulgą Stefan. No ok,
komik z niego pierwsza klasa.
- A to moja przyjaciółka,
Amelia – przedstawiłam tym razem stojącą obok szatynkę, która
uśmiechała się do nich wszystkich nieśmiało.
- Moni, no gdzie te.. -
usłyszeliśmy głos Marka – ooo, widzę, że tu się spore grono
zebrało. Cześć, Ala – uśmiechnął się promiennie na widok
mojej córki.
- Cześć –
odpowiedziała beznamiętnie zbyt bardzo pochłonięta obecnością
swoich ulubieńców. Wzrok Marka powędrował natomiast w stronę
mojej przyjaciółki. Spojrzałam na nią. Ona również patrzyła na
bruneta. Tylko te ich spojrzenia...one mówiły same za siebie.
- Mark, poznaj moją
przyjaciółkę, Amelię.
- Mela – powiedziała
cicho i subtelnie, podając mu swoją drobną dłoń.
- Mark – on z kolei
odpowiedział bardzo niskim głosem. Nie no, scena niczym z jakiegoś
romansu.
- Mela... - powtórzył
nieświadomy wzroku wszystkich wokół. Myślałam, że zaraz padnę
ze śmiechu. Ale tylko ja znałam tą minę mojej przyjaciółki.
- A ja bardzo lubię
oglądać skoki – tym razem wypaliła Alicja.
- Widzisz, a twoja mama
chyba nie bardzo. W ogóle nas nie zna – odpowiedział z uśmiechem
Kraft.
- Bo mama nie ogląda. Ja
zawsze oglądałam skoki z wujkiem Alkiem – odparła, dodając
zabawny gest ręką i bez skrupułów usadowiła się na kolanach
Schlierenzauera. Ten z kolei w zupełności nie miał nic przeciwko i
z ochotą ją do siebie przyciągnął. Miał przy tym taki
wzrok...aż zrobiło mi się cieplej na sercu. Ale nie, musiałam być
twarda. Dziewczynka zapewniła sobie tym samym idealny dystans do
rozmowy ze skoczkami.
- Byłeś świetny w tym
sezonie, Stefan – zagadnęła chłopaka wesoło. Widziałam, że
nabrała do tego wystarczającej odwagi, gdyż to właśnie brunet
wykazał od początku chęć rozmowy.
- O, dziękuję –
uśmiechnął się – albo udawali widząc tę zażyłość między
małą a szatynem albo serio tego nie zauważyli, gdyż miny skoczków
pozostały neutralne – oglądałaś wszystkie konkursy?
- Prawie, bo chodzę też
do przedszkola i nie zawsze miałam jak – odpowiedziała zupełnie
poważnie. Naprawdę nam wszystkim chciało się śmiać.
- No tak, to zrozumiałe –
przytaknął zdecydowanie Stefan – obowiązki to obowiązki.
- Ja bardzo lubię chodzić
do przedszkola – odpowiedziała – jest tam bardzo fajnie no i mam
chłopaka.
- Alicja – powiedziałam
nieco ostrzej mimo tego, że reszta po prostu szeroko się do niej
uśmiechała.
- A myślałem, że to ja
jestem tym jedynym – powiedział z udawanym oburzeniem szatyn.
Dziewczynka obróciła się w jego stronę i popatrzyła ciepło na
skoczka.
- Przecież wiesz, że
ciebie uwielbiam najbardziej – zwróciła się do niego i mocno
przytuliła. Ten odwzajemnił jej tym samym – no i jeszcze Michiego
– spojrzała na blondyna niepewnie, ale skoczek jedynie posłał
jej najpiękniejszy ze swoich uśmiechów. O tak, jego to i ja sama
bym się krępowała.
- Kochanie, uspokój się
– skrzyżowałam ręce.
- To ja też jestem tym
wybrańcem? - odezwał się uradowany Michael – czuję się
zaszczycony, Alicjo – powiedział dumnie.
- Wiesz co, Schlieri –
tym razem odezwał się Andreas – jak tak na ciebie teraz patrzę
to myślę, że będziesz dobrym tatusiem, gdy Sandra już urodzi. Z
dziećmi ci do twarzy – uśmiechnął się do niego kolega. Dla
mnie na moment czas jakby zwolnił. Uśmiech z ust powoli znikał a
wzrok powędrował z bruneta na szatyna. Patrzyłam na niego jak
przez mgłę. On również na mnie spojrzał. Jego mina wyrażała
wszystko. Czułam jak moje ciało ranione jest tysiącami sztyletów
i rozpada się na kawałki. Nie wierzyłam w to. On by mi tego nie
zrobił.
- Sandra jest w ciąży? -
zagadnął wesoło niczego nieświadomy Mark. Patrzyłam na niego
wyczekując odpowiedzi.
- Tak, to już 9 tydzień
– odpowiedział nie spuszczając wzroku. Jakby chciał uświadomić
mi, że to się stało zanim się poznaliśmy. Zanim cokolwiek się
między nami wydarzyło.
- No to gratulacje, stary!
- powiedział rozentuzjazmowany brunet. Każdy się cieszył. Każdy
mu gratulował. Tylko ja stałam nadal wpatrzona w niego tępo i nie
byłam w stanie ani nic powiedzieć ani się poruszyć. To koniec.
Straciłam właśnie wszystko to, czego nawet jeszcze w zupełności
nie miałam. Jak on mógł dalej tak na mnie patrzeć? I do dlatego
nie odzywał się od 3 dni? Musiałam bardzo się postarać, żeby
nie wylać z siebie łez, jakie właśnie cisnęły się mi na oczy.
Amelia spojrzała na mnie wymownie. Ona się czegoś domyślała,
lecz od kiedy tu jest niczego ode mnie nie wyciągnęła. A wiem, że
teraz będę musiała wyjawić jej wszystko, bo bez niej tego nie
przetrwam.
- Ala, wracajcie z ciocią
do domu. Ja mam jeszcze sporo pracy – odezwałam się w końcu.
- Muszę już iść? -
spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.
- Tak, kochanie. Przecież
wiesz, że mama jest w pracy – dziewczynka z wyraźnym bólem w
oczach zeskoczyła z kolan skoczka, który nawet się nie zorientował
i podeszła do mnie.
- Tylko bądź grzeczna –
powiedziałam tak, żeby tylko ona usłyszała. Skinęła głową.
Musiałam jeszcze chwilę tak na nią popatrzeć. Znów została mi
tylko ona. Przytuliłam ją mocno do serca i pocałowałam w główkę
– do wieczora, Lusia.
Nadal na mnie patrzył. I
było to ciężkie spojrzenie, które wywierało dziurę w moim
sercu. Bo zranił mnie i to cholernie. I wiem, że już niczego nie
da się naprawić. On zostanie ojcem.
- Masz bardzo sympatyczną
córkę – odezwał się Stefan, kiedy Amelia z Alą już wyszły.
Mark stał wciąż w tym samym miejscu i wpatrywał się w szklane
drzwi jakby z tęsknotą. Nie wierzyłam, że to dzieje się
naprawdę.
- Dziękuję –
odpowiedziałam krótko nie zaszczycając nikogo wzrokiem. Podeszłam
ponownie do baru i zrobiłam sobie ekspresowego drinka, którego
wypiłam jednym łykiem. Poczułam dreszcze na ciele.
- Musicie być z mężem
bardzo z niej dumni – wtrącił się Andreas.
- Wychowuję ją sama –
uśmiechnęłam się do niego krzywo – przepraszam was, ale my z
Markiem naprawdę musimy wracać do pracy. Szef na nas patrzy.
- Nie jestem zły –
powiedział szybko Schlierenzauer.
- Tak, ale jest piątkowe
popołudnie a mój szanowny mistrz kuchni dostał dziś jakiegoś
ataku lenistwa. Zbiera się coraz więcej gości, Gregor.
- No tak, jasne. Wracajcie
do pracy – siliłam się, próbowałam przybrać obojętny ton.
Jego nie oszukam, ale musiałam stwarzać pozory przed innymi.
- Miło było cię poznać
– uśmiechnął się do mnie Stefan.
- Mi również. Jesteście
bardzo...towarzyscy – chyba to było najlepsze określenie.
- Zapraszamy kiedyś na
zawody. Może wtedy przekonasz się, co do skoków – dodał
Michael. Muszę przyznać, że blondyn był naprawdę urokliwy a w
jego spojrzeniu i uśmiechu można się było zatracić bez
opamiętania.
- O, z pewnością moja
córka będzie mnie ciągnęła na każdy konkurs – odpowiedziałam
z uśmiechem – Mark? - zwróciłam się do wciąż nieobecnego
wzrokiem bruneta – Mark!
- hmm? - no dziękuję
bardzo, szefie. Czy mi się przewidziało czy on faktycznie miał
maślane oczka?
- Musimy wracać na
kuchnię. Klienci czekają.
- Ach, tak, tak. Już idę
– odparł obojętnie i spojrzał jeszcze raz w wejście do
restauracji. Nie, nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia.
Posłałam chłopakom
jeszcze jeden nieśmiały uśmiech i z bólem w sercu ruszyłam ku
drzwiom na zaplecze.
**
No i tak Monika dowiaduje się o ciąży. Jak myślicie, co powinna zrobić? :)
Wydaje mi się że Gregor nie jest ojcem tego dziecka :)
OdpowiedzUsuńMusze przyznac racje pierwszemu komentarzowi .To nie jest dziecko Gregora sama na poczatku twierdzila ze nie bylo miedzy nim milosci od pewnogho czasu to jak z powieczem i czeciaz wyjechala to tam puscila sie.Gregorowi jest isana Monika.Nie zdziwilam bym sie jak by przyjechala kochanek Sandry.Monka powina zrobic nazlos Gregorowi.No pprosze Mark nie jest pisany Moni no i dobrze.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem jeśli Gregorowi, zależy na Monice powinien z nią porozmawiać,
OdpowiedzUsuńPrzychylam się do poprzednich komentarzy,że to nie jest dziecko Gregora.
Rozdział świetny.
Czekam na kolejny pozdrawiam i zapraszam do mnie
Ja nie miałabym nic przeciwko, gdyby w to wszystko wplątał się Stefan ^^ No ale wracając do tematu i kończąc z marzeniami - rozdział jak najbardziej mi się podoba. Tylko, że smutno mi, że Monika dowiedziała się o ciąży przez takowy przypadek.. Chociaż wydaje mi się, że Gregor nie miałby odwagi z nią porozmawiać na ten temat..
OdpowiedzUsuńA Mark? Ktoś tutaj poczuł się chyba zauroczony :D
Pozdrawiam i czekam na kolejny! ;*
Boże kochana jak cię mam nazywać Artystka .Boże jak ty zawładnełaś moimi uczuciami nie mogę jeść ,pić,żyć normalnie tylką ciągle myślę kiedy dodasz nowy rozdział przeżywa to co bohaterka smutek, rozpacz,złość,szczęście.Kiedy dodajesz rozdział to jagbym dostała prezent .
OdpowiedzUsuń