- Jeszcze sweterek –
zwróciłam się do córki. Mała niechętnie odwróciła się
ponownie w moją stronę i pozwoliła sobie nałożyć ubranie.
Przyjrzałam się jej uważnie.
- Co to za mina, Alicja –
spytałam – źle się czujesz?
- Nie – odpowiedziała
krótko.
- Kotku, trochę więcej
języka polskiego na co dzień ci nie zaszkodzi – skomentowałam –
no Luśka – pogłaskałam ją po policzku.
- Jesteś na mnie zła.. -
odparła, patrząc na mnie smutnymi oczami. Zmrużyłam brwi.
- Oczywiście, że nie –
zapewniłam – skąd ci to przyszło do głowy? - jednak dziewczynka
się nie odezwała. Ukucnęłam naprzeciwko niej. - Ala?
- Bo wczoraj cię
zdenerwowałam – szepnęła.
- Skarbie, to nie tak. -
westchnęłam – przykro mi, że nie ma tu z tobą taty. Czasami
dzieci muszą żyć w niepełnej rodzinie. To już mama ci nie
wystarcza? - dziewczynka spojrzała na mnie ponownie a następnie
mocno się do mnie przytuliła.
- Przecież wiesz, że cię
kocham, mamusiu – wyszeptała mi do ucha. Uśmiechnęłam się
lekko, wtulając się w jej włosy.
- Ja ciebie też,
kruszynko – powiedziałam – tak bardzo bym chciała, żebyś
wreszcie była szczęśliwa.
- A mój tata kiedyś mnie
odwiedzi? - spytała. Przycisnęłam ją mocniej do siebie.
- Mam taką nadzieję,
Ala.
- Mamusiu – mała
oderwała się ode mnie i przybrała poważną minę – a tobie
podoba się Gregor? - moje serce na moment jakby się zatrzymało.
Myśl o szatynie towarzyszyła mi przez całą noc i nie pozwoliła
zasnąć.
- Alicja, nie możesz w
ten sposób myśleć. Gregor ma dziewczynę, nie może zostać twoim
tatą - powiedziałam zdecydowanie.
- No ale przecież ty się
jemu podobasz – oznajmiła – i on chyba się w tobie zakochał.
- Kotku, co ty znowu
wygadujesz? - patrzyłam na nią kompletnie zaskoczona jej słowami.
Skąd to dziecko posiadało taki zmysł obserwacji? To dopiero
czteroletnia dziewczynka.
- Bo ostatnio jak poszłaś
na randkę z tym Markiem to on był chyba zły – odpowiedziała –
i ciągle się o ciebie wypytywał.
- Naprawdę? - nawet nie
kryłam zdumienia – i o co takiego pytał?
- No na przykład co
lubisz jeść i takie tam – odparła. - mamo, ja tak bardzo go
lubię. Myślisz, że on mnie też?
- Myślę, że bardzo
bardzo – uśmiechnęłam się do niej i pociągnęłam ją lekko za
nosek, na co zareagowała śmiechem – to co, lecimy zdejmować
gips? - dodałam.
- A zaprosisz go jeszcze
do nas? - próbowałam wybadać, co też kryje się w jej głowie.
Przecież przez ostatni tydzień tak bardzo nie mogła doczekać się
zdjęcia tego cholerstwa z ręki, a teraz, zamiast się cieszyć, ona
wciąż drąży temat Schlierenzauera.
- Nie znasz Gregora? Jak
będzie chciał, to sam się do nas wprosi – powiedziałam wesoło
do córki. Ta również się roześmiała. Miałyśmy już wychodzić,
kiedy usłyszałyśmy dźwięk dzwonka do drzwi.
- Może to Gregor! -
krzyknęła od razu, lecz ja nie byłam tak optymistycznie
nastawiona. Wręcz miałam nadzieję, że za drzwiami nie stoi
szatyn. Z drżącymi rękoma odsunęłam zamek i nacisnęłam klamkę.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy ujrzałam osobę stojącą
naprzeciwko.
- Nie wierzę –
powiedziałam jakbym zobaczyła przed sobą UFO, ale zaraz na moich
ustach zagościł szczery uśmiech – Amelia!
- No chyba nie myślałaś,
że o was zapomniałam – odpowiedziała a już po chwili tonęłyśmy
w uścisku. Gdy tylko się od siebie oderwałyśmy do akcji wkroczyła
Alicja.
- Ciocia! - krzyknęła i
rzuciła się w otwarte ramiona kobiety.
- Cześć, Ali –
przywitała się tuląc do siebie dziewczynkę – a co to? Masz
gips? - spytała ze zdziwieniem na twarzy, kiedy spojrzała na rękę
małej.
- Właśnie jedziemy z
mamą go zdejmować – odpowiedziała czterolatka. - to tylko takie
tam złamanie – dodała beznamiętnie.
- Tylko takie tam
złamanie? - Amelia popatrzyła na mnie z przerażeniem w oczach.
- Skakała po łóżku. To
tylko pęknięcie kości – wyjaśniłam. Kobieta zamrugała kilka
razy powiekami a zaraz ponownie uśmiechnęła się do małej.
- No najważniejsze, że
już masz go z głowy – skomentowała – czyli wam przeszkadzam?
- Nie, nie, skąd. W ogóle
wejdź do środka, nie będziemy witać się w progu – gestem
zachęciłam ją do wejścia. Amelia wstała i przyciągnęła do
wewnątrz czarną walizkę na kółkach.
- Przepraszam, że
przyjechałam tak bez zapowiedzi, ale chciałam zrobić wam
niespodziankę – spojrzała na mnie z wyraźną skruchą w oczach.
- Przestań. Przecież
mówiłam ci, że możesz przyjechać, kiedy chcesz. Jesteś moją
przyjaciółką – uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco –
tylko, że my naprawdę musimy pojechać do tego lekarza a potem mam
zmianę w pracy. Ale jeśli chcesz to mogę załatwić sobie wolne –
dodałam. Miałam nutkę obawy przed kolejną rozmową ze swoim
pracodawcą, ale wiedziałam, że bez problemu dostałabym dzień
wolny.
- Daj spokój – odparła
– zwaliłam ci się na głowę bez zapowiedzi a teraz masz
przewracać plany do góry nogami i jeszcze robić kłopoty szefowi –
dodała – pojedziemy razem do tego lekarza a potem podwiozę cię
do pracy. Ala spędzi dzisiaj dzień z chrzestną – uśmiechnęła
się uroczo do małej i dała jej całusa w czółko.
- Jesteś tego pewna? -
spojrzałam na nią uważnie.
- Jasne. Przecież
wiedziałam, że pracujesz. Jeśli pozwolisz to zostanę na kilka dni
i będziemy miały dużo czasu, żeby pogadać – zapewniła mnie.
- No dobrze. Zostaw te
bagaże i możemy jechać – uśmiechnęłam się do niej i po
pięciu minutach siedziałyśmy już w samochodzie.
Ból. To jedyne, co w tym
momencie mogłem czuć. Tępy, cholerny ból, który rozsadzał mi
czaszkę od środka niczym uderzanie młotkiem. Chyba zaraz zwariuję.
Postanowiłem otworzyć jedno oko. W pokoju panował delikatny mrok,
ale to przez ciemne zasłonięte rolety. Z pewnością był już
dzień. Spojrzałem na miejsce obok, ale było ono puste. Czyli jest
już późno. Powoli przesunąłem się do pozycji siedzącej. Przez
moment ból się nasilił, ale za chwilę mój organizm przyzwyczaił
się do siedzenia. Czułem się okropnie. W pomieszczeniu wszędzie
unosił się zapach alkoholu i zacząłem się zastanawiać, czy
przypadkiem to nie ja jestem źródłem tego zapachu. Spojrzałem na
siebie. Miałem na sobie koszulę, którą nosiłem wczoraj. Spodnie
i skarpetki leżały na podłodze. Jak ja do cholery znalazłem się
w swoim łóżku? Wiedziałem jedynie, że to zasługa dobrego ducha
Morgensterna.
Zdjąłem z siebie
pomiętoloną koszulę i poszedłem do kuchni. W środku była
blondynka. Stała przy zlewie i zmywała naczynia.
- No witam szanownego pana
– zwróciła się drwiąco, gdy mnie zobaczyła.
- Przepraszam.. - zdołałem
jedynie wydukać. Ona prychnęła. Odstawiła brudny talerz do wody i
wytarła ręce. Usiadłem przy stole. Głowa wciąż mi pękała.
Sięgnąłem po butelkę z wodą i wypiłem ponad połowę.
- Na twoje przeprosiny już
chyba za późno – odparła. - po cholerę ty się wczoraj w ogóle
schlałeś, co?
- Nie wiem –
powiedziałem szczerze – chciałem pogadać z Morgim..i tak jakoś
wyszło.
- Jakoś on nie pił –
rzuciła.
- Bo musiał wracać do
Seeboden – wyjaśniłem.
- Ja zawsze mam rację, co
do tego imbecyla. Kiedy tylko się zjawia to z tobą są same
kłopoty.
- Nie obrażaj go –
powiedziałem, zaciskając zęby. Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Nieźle zaczynasz to
swoje wynagradzanie win – odparła – zamiast wrócić ze mną po
ludzku do domu i porozmawiać wolałeś schlać się przy barze. I to
jeszcze przy klientach. Niezłą nam renomę robisz.
- Przecież nikt nie
zwracał na mnie uwagi.
- Człowieku, ty jesteś
sławny w całej Austrii. Każdy wie, jak wyglądasz i że to twoja
restauracja! - powiedziała głośno i zrezygnowana usiadła
naprzeciwko mnie – co ty ze sobą robisz, Gregor? - szepnęła i
spojrzała w okno.
- Sandra, nie rób
wielkiej afery. Nie wypiłem tak dużo.
- Jak wychodziliście z
restauracji to wziąłeś sobie jeszcze piersióweczkę na drogę –
powiedziała a ja otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia – i
zarzygałeś siedzenie w taksówce..
- O kurczę... - wyrwało
mi się. Blondynka spojrzała na mnie jak na skończonego drania.
- Podziękuj swojemu
koledze, że zapłacił za zniszczenia. I że w ogóle przytargał
cię do sypialni. Wszędzie waliło rzygami i wódką – powiedziała
ze wstrętem – spałam na kanapie.
- Nie musiałaś –
odparłem.
- Nie miałam zamiaru spać
w jednym łóżku ze zwłokami – po raz kolejny prychnęła.
Milczałem. I tak nie miałem niczego sensownego do powiedzenia.
Każde moje wyjaśnienie to porażka a poza tym i tak niewiele z tego
pamiętam.
- Która właściwie
godzina? - spytałem, podnosząc wzrok. Płakała. A mi zrobiło się
tak cholernie głupio. - Sandra..
- Dochodzi 11.00 –
powiedziała cicho i pociągnęła nosem. Automatycznie znalazłem
się przy jej boku.
- Kochanie..
- Odwal się.
- Przepraszam. Naprawdę
żałuje mojego zachowania – szepnąłem. Mówiłem szczerze. Nigdy
nie lubiłem kogoś zawodzić. A w szczególności jej.
- Lepiej idź pod
prysznic, bo wali od ciebie z kilku metrów – odparła.
- Jestem skończonym
idiotą.. - powiedziałem po chwili. Nie zareagowała. I nie miałem
tu na myśli tylko wczorajszego wieczora. Tu chodziło o te ostatnie
tygodnie, kiedy ją oszukiwałem. I o przedwczorajszą noc, którą
spędziłem w łóżku z Moniką. Powinienem jej to powiedzieć,
przyznać się do zdrady. Przecież podjąłem już decyzję. A
jednak...nie mogłem. Patrząc na jej łzy, na jej smutną twarz, na
której zawsze gościł promienny uśmiech...coś we mnie pękło.
Nie mogłem wyznać jej prawdy w tym momencie, kiedy już i tak
przeze mnie cholernie cierpi.
- Po co my w ogóle
jesteśmy razem, Gregor? - spytała szeptem. Wreszcie na mnie
spojrzała. W jej błękitnych oczach malował się ból, zawód i
cierpienie. - przecież ten związek już od dłuższego czasu to
jedno wielkie kłamstwo – w moim gardle stanęła gula. Nie
potrafiłem nic powiedzieć.
- Proszę, powiedz mi, kim
ona jest? - szepnęła.
- Nikogo poza tobą nie ma
– odpowiedziałem niemal od razu. A jednak była ona. Kobieta, dla
której straciłem głowę. A przynajmniej tak mi się wydawało...
- Robiłam pranie. Jedna z
twoich koszulek pachniała damskimi perfumami – powiedziała.
Zamarłem. Poczułem się, jakbym został przyłapany na gorącym
uczynku. Jak jakiś szczeniak.
- Damskimi perfumami? -
udałem zdziwienie. Nic dziwnego, że czuła te perfumy. Monika spała
w niej całą noc – tyle osób się wokół mnie kręci. Może to
od tego. Ubrania przecież przesiąkają zapachami wokół.
- A gdzie twój zegarek? -
drążyła dalej – ten złoty, który dostałeś ode mnie na nasze
pierwsze wspólne Boże Narodzenie – zacząłem szukać w pamięci,
gdzie go mogłem zostawić – wczoraj miałeś ten drugi. Leży na
szafce. Ale ty go nigdy nie nosiłeś. - to prawda. Zawsze nosiłem
ten, który dostałem od niej. A on został...o cholera. On został u
Moniki.
- Musiałem gdzieś go
zapodziać.
- Niby gdzie? - spytała –
przecież ty go zdejmujesz tylko przed snem. A w domu go nie ma, bo
szukałam – czy ona musi być aż tak spostrzegawcza? I aż tak
szybko łączyć fakty?
- Nie wiem, gdzie jest,
ale do jasnej cholery chyba nie będziesz posądzać mnie o zdradę z
powodu jakiegoś pieprzonego zegarka?! - powiedziałem zdecydowanie
za ostro. Spojrzała na mnie z kolejną porcją łez w oczach.
- Pieprzony zegarek? -
powiedziała cicho jakby mówiła o tym, że zdechło jej ulubione
zwierzątko – to był symbol naszego związku. Naszej miłości –
wzięła głęboki oddech, aby nie pozwolić wypłynąć łzom –
tak samo jak ten łańcuszek, który dostałam wtedy od ciebie –
złapała małe, złote serduszko spoczywające na jej szyi – nigdy
go nie zdejmuje. Jedynie wieczorem. Zawsze mam go przy sobie. I ty
też tak do tej pory robiłeś.
- Sandra, musiałem go
gdzieś przez przypadek zostawić – odparłem – może gdzieś w
siłowni albo na Bergisel, nie wiem. Nie mam pojęcia. Przez ostatnie
kilka dni byłem tak zabiegany, że zupełnie nie zwróciłem na to
uwagi – dodałem. Nie sądziłem, że kobieta może się tak wiele
domyślić z powodu jakiejś rzeczy. Ale miała rację. To symbol
naszej miłości. Ona nadal nosi łańcuszek a ja? Moja miłość
chyba się skończyła..
- Nie zwiedziesz mnie
głupimi tekstami. Zbyt dobrze cię znam – odparła – to są
mocne dowody, Gregor.
- Ja rozumiem zdjęcia,
nagrania, jakieś ukryte wiadomości. Ale zapodzianie zegarka albo
zapach perfum na koszulce? To już przesada.
- Tak, teraz mów mi, że
jestem stuknięta. Że sobie to wszystko wymyśliłam – znowu
płakała. A mnie znowu zrobiło się ciężko na sercu.
- Kochanie...
- Dlaczego nie powiesz mi
tego wprost? Potwierdzisz tylko moje przypuszczenia.
- Ale ja cię nie zdradzam
– zastanawiałem się, kiedy urośnie mi nos.
- Jeśli ci się
znudziłam, jeśli masz kogoś innego, to powiedz. Nie będzie to już
przecież pierwszy raz – ona mnie dobija.
- Nie musisz przytaczać
tej sprawy ponownie. To zamknięty rozdział – odpowiedziałem
chłodno.
- Mówią, że jeśli ktoś
zdradził raz, to zrobi to po raz kolejny – nie mogła być
bardziej nieomylna niż teraz. A tamta historia tylko utwierdza ją w
tym przekonaniu.
- To był jeden jedyny
raz. Żałowałem tego. I wydarzyło się dobre kilka lat temu.
Mieliśmy do tego nie wracać – naprawdę zamknąłem ten rozdział.
Jedna, głupia noc. Jedna, głupia dziewczyna. I jeden, głupi
skoczek, którego złapała chcica na zawodach.
- Wiesz, trudno mi było
ci to wybaczyć – mówiła dalej – ale zrobiłam to. Teraz jednak
już nie byłabym taka wspaniałomyślna. Nie wiem, czy bym
potrafiła. Z pewnością bym musiała.... – spojrzałem na nią
zdezorientowany. Nie rozumiałem, o co jej chodzi.
- Sandra, co ty mówisz? -
spojrzała mi w oczy. Nie odpowiedziała. Po chwili wstała i udała
się do sypialni. A ja dalej klęczałem przy tym krześle jak głupi.
Głowa mnie bolała, waliło ode mnie jak z szamba a musiałem
przebrnąć przez tą trudną rozmowę. Wróciła. Zacząłem się
jej przypatrywać. Wyglądała tak, jak zawsze. Lubiła nałożyć
zwykły dres i się nie malować. Była naturalna. Tylko wydawało mi
się, że nieco schudła. I z pewnością jest to zasługa mojej
beznadziejności. I tej cholernej pracy.
Usiadła ponownie na tym
samym miejscu. Nie wiem, dlaczego, ale zacząłem robić się
nerwowy. Jakiś szósty zmysł w mojej głowie podpowiadał mi, że
to, co zaraz usłyszę, zmieni wszystko.
- Chciałam ci to pokazać,
jak tylko wróciłam do Innsbrucka. Ale nie miałam okazji. Najpierw
nie zastałam cię w domu a potem się upiłeś – nadal czułem się
jak jakiś dziesięcioletni chłopiec, który dostaje ochrzan od
matki. Wyciągnęła do mnie rękę, w której trzymała białą
kopertę. Początkowo nie zwróciłem na nią uwagi. Teraz jednak
bałem się ją od niej wziąć. Przeczuwałem kłopoty.
- Otwórz – szepnęła.
Przełknąłem głośno ślinę. Chwyciłem drżącą ręką kopertę
i powoli wyjąłem z niej zawartość. Była w niej kartka, która
rozwijała się jak harmonijka. Na pierwszej stronie widniało
niewyraźne, czarno-białe zdjęcie. Poniżej jakieś dane, nazwisko
Sandry i daty. Wpatrywałem się w papier nie bardzo zdając sobie
sprawy, co właściwie trzymam w ręku. Serce waliło mi jak
oszalałe. To niemożliwe. Nie docierała do mnie ta wiadomość.
- Będziemy mieli dziecko,
Gregor – powiedziała cichym głosem. Przenosiłem zszokowane
spojrzenie ze zdjęcia na nią i na odwrót. Cały mój świat
właśnie się zawalił.
**
Tadam! W wolnym czasie nie mogłam się powstrzymać od napisania kolejnego rozdziału. Jest trochę taki na spontanie i zapowiada duuuuże kłopoty, ale co tam. Moje plany zmieniają się niemal co 5 minut albo i nawet w ciągu pisania. Ale spokojnie, cierpliwości :)
Dziękuję za komentarze! :*^^
O nie tylko nie to...
OdpowiedzUsuńSandra w ciąży....
To nie tak miało być
Mam nadzieję, że to jeszcze jakoś odkręcisz :)
Pozdrawiam i zapraszam do mnie na nowy rozdział :)
http://czy-to-milosc-gs.blogspot.com/
Hej Kochana.
UsuńZapraszam Cię serdecznie na 4 rozdział historii Gregora i Sophie
http://czy-to-milosc-gs.blogspot.com/
Buziaki :*
Wow.. wow... wow! Jak to Sandra w ciąży? Ale przecież ona.. No nie zgadzam się, żeby była w ciąży ( choć nie mam nic przeciwko małym Schlierenzauerom.) Po prostu kibicuję Gregorowi i Monice, choć obydwoje ranią Sandrę, i mam nadzieję, że ze sobą będą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na kolejny! ;*
PS. zapraszam do siebie na nowy rozdział - http://jegospojrzenie.blogspot.com/ ;)
Co !!!!!! Dziecko a Monika nie!!!!!! Boże ty powinaś książkę pisać eksta mam nadzieje że to nie jest Gregora dziecko plis !!!
OdpowiedzUsuńzapraszam na jedenastkę na http://przedtem.blogspot.com :)
OdpowiedzUsuńKiedy nowy rozdział?:)
OdpowiedzUsuń