Kiedy wreszcie w tym życiu
zacznie mi coś wychodzić? Nie, przepraszam. Jest
ktoś, kto udał mi się stu procentach. Moja córka.
I dla niej mam zamiar dalej jakoś się trzymać. Muszę być dla
niej silna.
- Długo kazałaś na
siebie czekać - usłyszałam od siedzącego naprzeciwko mnie
bruneta. Towarzyszył mu przy tym ten charakterystyczny uśmieszek.
Nic się nie zmienił przez te dwa lata. Wciąż miał tę samą
przystojną twarz, która mnie tak urzekła. Twarde kwadratowe rysy
szczęki dodawały mu takiej zmysłowej męskości. Ciemne oczy
przenikały spojrzeniem, powodując, że niemal od razu robiło ci
się w środku gorąco. I ten dodający mu nieco chłopięcej urody,
dwudniowy zarost. To był ten sam Karl, w którym zakochałam się od
pierwszego wejrzenia, kiedy przyszedł do Alka pomóc mu w remoncie
naszego mieszkania. Wydawał się mi wtedy taki seksowny w tym
typowym roboczym kombinezonie i zwykłej koszulce. Był niezwykle
dowcipny i taki pełny energii. Z tym błyskiem w oczach. Cały czas
rumieniłam się w jego obecności, bo onieśmielał mnie każdym
uśmiechem. Trafiło mnie wtedy jak cholera. Uwielbiałam, kiedy
śmiał się z moich marnych umiejętności w niemieckim, żeby zaraz
potem nagrodzić mnie czułym pocałunkiem. Było nam dobrze we
trójkę. Alek jednak zawsze trzymał go na dystans, tym bardziej,
kiedy już zaczęliśmy ze sobą chodzić. Próbował mnie ostrzec,
że coś mu się nie podoba w tym człowieku, a przynajmniej nie
uważał go za dobrego kandydata na faceta. Ale ja nie słuchałam.
Byłam zaślepiona miłością.
- Miałam bardzo ważną
sprawę do załatwienia – odpowiedziałam siląc się na obojętny
ton, choć w środku byłam cała spięta. W końcu nie widziałam go
tyle czasu a rozeszliśmy się w dość nieprzyjemnych
okolicznościach. Czułam jego badawcze spojrzenie na sobie.
- Wyładniałaś – dodał
– zerknęłam na niego spod byka. Uśmiech nie schodził mu z
twarzy. - seksowna z ciebie mamuśka.
- Daruj sobie te denne
teksty, Karl – rzuciłam z pretensją w głosie i zaczęłam
przeglądać menu, żeby tylko nie musieć na niego patrzeć. On
bynajmniej nie stracił wigoru.
- Zdziwiłem się, kiedy
zadzwoniłaś, że mieszkasz teraz w Innsbrucku. Dlaczego wyjechałaś
z Wiednia?
- Bo znalazłam tu dobrą
pracę – odpowiedziałam wracając myślami do tych chwil sprzed
kilkudziesięciu minut z Gregorem. Znajomy ból pojawił się w moim
sercu.
- Co słychać u naszej
córki? - spytał jak gdyby nigdy nic. Podniosłam na niego złowrogie
spojrzenie.
- Ty
chyba sobie kpisz – warknęłam – nie odzywasz się do nas od 2
lat a teraz pytasz co u Alicji? I jak w ogóle śmiesz nazywać ją
swoją córką?! Nie wystarczy się po
prostu spuścić! Na miano ojca trzeba sobie zasłużyć! -
powiedziałam dosyć głośno. Miałam nadzieję, że pozostali
klienci nie przysłuchują się naszej rozmowie. Chytry uśmieszek
Karla nieco przygasł.
- Moni, spokojnie –
uniósł ręce ku górze – przecież dostawałaś moje alimenty.
Nie powinnaś mieć problemów.
- Och, no tak. Może
jeszcze powinnam klękać na kolanach i dziękować ci za twoją
szczodrość? Jakby te pareset euro nie było twoim zasranym
obowiązkiem! - prychnęłam. Wzięłam głęboki oddech, żeby się
nieco uspokoić i nie narobić sceny przy ludziach. Nie byłam
poddenerwowana tylko i wyłącznie tym spotkaniem. Żal po stracie
Gregora rozdzierał moją duszę na tysiąc kawałków. Taki ktoś
jak Karl tylko dopełnia czarę goryczy.
- Dobra, nieważne –
westchnął – pamięta mnie jeszcze? - spytał.
- Chyba śnisz –
odpowiedziałam nie kryjąc sarkazmu – ona nic o tobie nie wie i
niczego nie pamięta. Chciałeś, żeby dwuletnie dziecko miało w
pamięci obraz osoby, której nie widziało kolejne dwa lata?
Zapomnij – dodałam.
- No więc powiedz mi, do
cholery, po co tłukłem się tyle kilometrów? Bo jeśli mam słuchać
twoich narzekań i obrażania mnie to do widzenia! – odparł już
zupełnie poważnie. Powstrzymałam się od kolejnej fali
przekleństw, która cisnęła się na moje usta. Darowałam sobie
także komentowanie jego, jak widać w ogóle się nie zmieniającego,
szczeniackiego zachowania.
- Mam nadzieję, że
kiedyś będziesz żałował swojego postępowania – wycedziłam
przez zęby – tylko nie licz, że po latach jak przyjdzie czas na
skruchę, to Alicja będzie chciała mieć z tobą cokolwiek
wspólnego.
-
Posłuchaj, ja wiem, co zrobiłem. Zostawiłem was. Wolałem wyjechać
za granicę, bo miałem tam dobrą ofertę pracy – odparł – poza
tym wiesz, że nie nadaje się do życia w szczęśliwej rodzince.
Miałem ochotę pożyć jeszcze po kawalersku i oszczędzić sobie
tego ciągłego
zrzędzenia.
Po raz kolejny prychnęłam.
Boże, jak ja mogłam kiedyś spojrzeć na takiego idiotę? Nie
potrafię powiedzieć na jego temat ani jednej dobrej rzeczy. Jestem
mu jedynie wdzięczna, że dał mi córkę. To wszystko.
- Nikt ci nie kazał z
nami żyć, Karl – odpowiedziałam po chwili – wystarczyło, że
pojawiałbyś się raz, dwa razy w tygodniu. Tylko dla niej,
rozumiesz? Żeby wiedziała, że ma tatę. A nie płakała po nocach,
bo jej koleżanki i koledzy mają oboje rodziców a ona nawet swojego
ojca nie zna – dodałam zaciskając zęby z wściekłości. Miałam
do niego tyle żalu o te wszystkie lata. Byłam na niego taka zła.
Nie dlatego, że robił krzywdę mi. Jego nocne eskapady z kolegami
nie raz kończyły się ostrą awanturą, w której dostawałam w
twarz. Ja mogłam zapomnieć o swoim fizycznym bólu. Chciałam
jedynie by był gdzieś tu dla Alicji. Żeby miała nas oboje. A on
tak po prostu stchórzył.
- A wiesz, może i masz
rację? - uniosłam jedną brew ku górze, poznając ten jego
szyderczy ton – gdybym tak do was przychodził co parę dni, to
chociaż mógłbym liczyć na jakiś darmowy numerek. - przewróciłam
oczami, nawet nie przejmując się tą beznadziejną uwagą z jego
strony – teraz zrobiła się z ciebie naprawdę niezła laska.
Ciekawe, czy wszystko inne pozostało takie, jak je zapamiętałem...
- Nie dla psa kiełbasa –
odpowiedziałam a on lustrował mnie wzrokiem od góry do dołu.
Zwykły cham i prostak – skończyłeś? - rzuciłam. Po chwili
poprawił się na krześle i posłał mi nonszalancki uśmiech.
- No to w takim razie
słucham. Po co mnie tu zaprosiłaś? - splótł dłonie na stoliku i
przypatrywał mi się z nieukrywanym zaciekawieniem.
- Zamierzam wrócić do
Warszawy – powiedziałam spokojnie, czekając na jego odpowiedź.
Po chwili ciszy, dodał:
- I? - spytał.
Westchnęłam.
- I to, że zabieram ze
sobą Alicję. Na stałe – wyjaśniłam cierpko. Patrzył na mnie
uważnie.
- Liczysz na moje poparcie
w tej kwestii, czy jak? - spytał obojętnie. Znów przewróciłam
oczami.
- Nie
obchodzi mnie twoje zdanie, bo nie mam zamiaru pytać cię o zgodę –
odparłam – już postanowiłam. Chciałam cię po prostu o tym
poinformować w razie gdybyś kiedyś chciał się skontaktować z
córką. Bądź co bądź, nie mam ochoty mieć żadnych konsekwencji
prawnych – dodałam. Widziałam po jego
twarzy, że usilnie się nad tym zastanawia.
- Dobrze – powiedział.
- Dobrze? - wybałuszyłam
oczy ze zdziwienia. Nie sądziłam, że pójdzie mi tak łatwo.
- No zgadzam się. Ale pod
jednym warunkiem – no a jednak.
- Jakim? - spojrzałam na
niego niecierpliwie.
- Będę mógł ją
zobaczyć – odparł.
- Czyżby obudził się w
tobie instynkt ojcowski? - spytałam z ironią. Jakoś mi się w to
nie chce wierzyć.
- Chcę ją zobaczyć. To
mój warunek albo nie pozwolę ci na żaden wyjazd – dodał już
bardziej stanowczo. No wiedziałam.
- Chcesz po prostu zrobić
mi na złość – bardziej oznajmiłam niż spytałam. I znów ten
cwaniacki uśmiech.
- Nie rób ze mnie takiego
podłego drania. To moja córka. Chyba mam prawo się z nią spotkać
tym bardziej, że wyjeżdżacie do innego kraju – odparł.
- Miałeś na to wiele
czasu, który niestety zmarnowałeś – rzuciłam kąśliwie.
Naprawdę chciałam mieć już tą rozmowę za sobą. - Ok, niech ci
będzie – odpowiedziałam po chwili zastanowienia – ale muszę ją
na to spotkanie przygotować. I nie licz na to, że tak po prostu
oznajmię jej, że jesteś jej ojcem. Nie będę jej teraz wywracać
wszystkiego do góry nogami – powiedziałam ostro. Przez dobrych
kilkadziesiąt sekund mierzyliśmy się wzrokiem.
- Mogę być jakimś
wujkiem, jak uważasz – odparł – ale chcę się z nią zobaczyć
– i znów zaczął mi się intensywnie przypatrywać – masz
kogoś? - spytał bez ogródek.
- Nie –
odpowiedziałam chyba nieco za szybko. Momentalnie w mojej głowie
pojawiły się myśli o Gregorze. - przecież
wtedy nigdzie bym nie wyjeżdżała – dodałam pewniej.
- Pewnie nie – odparł,
ale miałam wrażenie, że myślami jest już gdzieś indziej.
- W takim razie uważam,
że wszystko mamy ustalone. Dam ci znać, kiedy możesz przyjść –
powiedziałam, zbierając swoje rzeczy.
- Nie napijesz się ze mną
nawet kawy? - spytał, a ja kątem oka dostrzegłam zbliżającą się
do nas kelnerkę.
- Wybacz, ale nie mam
ochoty – rzuciłam obojętnym tonem. Zaśmiał się krótko.
- Naprawdę wyładniałaś
– odparł.
- Karl. - warknęłam.
- No co, to już nawet nie
mogę prawić ci komplementów? - spytał uśmiechając się szeroko.
- Słuchaj, straciłeś
wszelkie prawa do mnie ponad dwa lata temu. Mam cię gdzieś,
rozumiesz? Skontaktowałam się z tobą tylko dlatego, że musiałam
cię poinformować o tym pieprzonym wyjeździe! Jak dla mnie to
możesz sobie dalej hulać aż przypadkiem nie zrobisz komuś
kolejnego dziecka, za które będziesz musiał wziąć
odpowiedzialność. Nie życzę bynajmniej takiej osobie podobnego
życia, które sama z tobą przeszłam! – z moich oczu dosłownie
trzaskały pioruny. Nienawidzę go. Kelnerka, która była od nas już
dosłownie dwa metry szybko zawróciła się na pięcie, gdy
usłyszała moją wypowiedź. Miałam to gdzieś. Mogę mu narobić
wstydu przy wszystkich.
- Obiecuję, że zachowam
sobie twoje cenne rady w pamięci – odparł spokojnie w ogóle nie
ruszony moimi słowami. Po raz trzeci przewróciłam oczami.
- Naprawdę czasami
zastanawiam się, na co ja właściwie poleciałam – powiedziałam
z ironią i uśmiechnęłam się do niego krzywo.
- No jak na co? Na moją
przystojną buźkę – i tu wyszczerzył zęby w tym swoim
łobuzerskim stylu – myślisz, że nie zdawałem sobie sprawy z
tego, że na mnie lecisz? Robiłaś maślane oczka za każdym razem
jak przychodziłem do Alka. O, właśnie. A co słychać u mojego
kochanego kumpla? - spytał z ironią rozkładając się wygodnie na
krześle.
- Gówno cie to obchodzi –
syknęłam.
- Oj, maleńka – kręcił
głową z udawaną dezaprobatą – lepiej się miarkuj, bo mogę
zniszczyć wszystkie twoje plany – spojrzałam w jego ciemne oczy.
On nie żartował. Wiedziałam, że ma mnóstwo znajomości w tym
swoim kryminalnym świecie i że jest w stanie pokrzyżować moje
plany w związku z wyjazdem. W końcu on jako obywatel Austrii miałby
dużo więcej do powiedzenia, co do miejsca zamieszkania jego
dziecka. Nikt bez jego zgody nie pozwoli mi wyjechać.
- Na razie, Karl.
Wstałam gwałtownie i
rzuciwszy mu ostatnie, diabelskie spojrzenie, wyszłam z kawiarni.
- Palant – powiedziałam
sama do siebie. Jaka ja byłam głupia, rozpoczynając z nim
jakąkolwiek znajomość.
W drodze do auta wybrałam
jeszcze numer do Amelii. Odebrała już po drugim sygnale.
- No hej – odezwała się
– coś się stało?
- Nie, nic się nie stało
– odpowiedziałam, marszcząc brwi – dlaczego tak sądzisz? -
spytałam siląc się na zabawny ton.
- No jak to czemu?
Przecież właśnie spotkałaś się ze swoim wrogiem numer jeden.
Martwiłam się – powiedziała dość zaniepokojonym głosem.
Uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Mel, nie ma obawy. On
nie ma do czynienia z tą samą zagubioną w obcym kraju dziewczyną,
którą poznał te 5 lat temu – odpowiedziałam – ja nie dam sobą
pomiatać. Już wystarczająco źle potraktował mnie w przeszłości
– przed oczyma pojawiły mi się obrazy tych wszystkich kłótni i
awantur, jakie mi urządzał. Tak bardzo się wtedy bałam. A
najbardziej bałam się o malutką Alicję. On zawsze tak strasznie
krzyczał a ona, kilkumiesięczne dziecko, po prostu się bała. Obie
płakałyśmy. Chciałam ją jedynie ochronić, dlatego uwolniłam
się od Karla zanim zdecydował się zrobić nam większą krzywdę.
- Halo, jesteś tam? - z
chwilowej zadumy wyrwał mnie głos przyjaciółki.
- Tak, tak – zapewniłam
ją.
- Mówiłam, że właśnie
przyrządzamy z Alą leczo. Specjalnie dla mamusi – po raz kolejny
się do siebie uśmiechnęłam. Moja kochana mała córeczka – więc
wracaj jak najszybciej.
- Już wsiadam do auta. 20
minut i jestem – powiedziałam wesoło, otwierając drzwi do
swojego samochodu.
- Wszystko będzie czekało
punktualnie. Paaa – usłyszałam jeszcze, po czym się rozłączyła.
Wsiadłam za kierownicę i głęboko westchnęłam. To był trudny
dzień. Najpierw ta rozmowa z Gregorem, to wszystko, co działo się
później...tak bardzo go pragnęłam. Tak bardzo potrzebowałam...a
potem jeszcze Karl. Powoli stawałam się kłębkiem nerwów.
Chciałam, żeby wreszcie wszystkie te sprawy były zamknięte. Żebym
mogła zaznać odrobiny spokoju.
Wymarzone po południe w
towarzystwie Ali i Melki niestety musiało jeszcze trochę zaczekać.
Parkując auto pod swoim blokiem, zauważyłam charakterystyczne Audi
po drugiej stronie ulicy. W żołądku momentalnie pojawiła się
ciężka gula. Jeszcze tego mi brakowało.
Wysiadłam z samochodu i
niepewnym krokiem przeszłam na drugą stronę. Po chwili stanęłam
oko w oko z szatynem.
- Myślałam, że już
wszystko sobie wyjaśniliśmy – odezwałam się po jakimś czasie
milczenia, kiedy zdołaliśmy wpatrywać się sobie w oczy.
- Nie wiem, czy seks na
moim biurku jest odpowiednim rozwiązaniem tej sytuacji –
powiedział to zbyt poważnym tonem. Nie wiem dlaczego, ale czułam,
jak na moich policzkach zakwitły dwa rumieńce.
- Ta sytuacja była...takim
nieoczekiwanym skutkiem tej rozmowy – powiedziałam zupełnie bez
sensu. Idiotka. Na pewno w tym momencie tak sobie o mnie pomyślał.
- Musiałem przyjechać,
Moni – opuszkami palców delikatnie dotknął mojego policzka. To
był niby tylko czuły gest a przeszły mnie od niego prądy. Tylko w
jego obecności mogłam to czuć.
- Po co? - zdołałam
wydukać, kiedy na chwilę przymknęłam oczy, rozkoszując się jego
dotykiem – mówiłam ci już, że to nie ma sensu. Pomyśl o
dziecku. Pomyśl o Sandrze – dodałam już nieco głośniej – nam
i tak by nie wyszło. Zbyt wiele nas dzieli. Bujaliśmy jedynie w
obłokach. Przynajmniej ja... - spuściłam głowę i zaczęłam
wpatrywać się w chodnik.
- Wyszłoby nam –
odpowiedział z nadzieją w głosie – przecież to, co do siebie
czujemy jest jak jakaś magia. Nie sądziłem, że można od tak się
w kimś zakochać. Nawet jeśli się tej osoby nie zna i jest ci ona
zupełnie obca – powiedział dobitnie – zrezygnowałbym dla
ciebie ze wszystkiego. Nawet z...
- Nie kończ –
powiedziałam stanowczo i spojrzałam w te jego ciepłe oczy. - nie
mów, że zostawiłbyś Sandrę i dziecko. Ona nie jest niczemu
winna. Była ci zawsze wierna – odparłam – to my tu zachowaliśmy
się nieodpowiedzialnie. Ty jak skończony drań a ja jak najgorsza
dziwka...
- Nie masz prawa tak
siebie nazywać! - powiedział z determinacją, jaka malowała się w
jego oczach
- Prawie rozbiłam wasz
związek, Gregor! - również podniosłam głos – poszłam z tobą
do łóżka doskonale wiedząc, co podejrzewa Sandra. Zamiast myśleć
o konsekwencjach to ja jak głupia dałam się omamić hormonom –
rzuciłam. Po chwili usłyszałam jego szczery śmiech. Spojrzałam
na niego z dezaprobatą.
- Nie mów mi, że
będziesz to zrzucała na niezaspokojenie seksualne i brak faceta –
pokręcił głową z uśmiechem. Następnie poczułam jego silne
dłonie obejmujące mnie w talii – zrobiłaś to, bo chciałaś
właśnie mnie. A ja pragnąłem ciebie. I nadal tylko ciebie pragnę
– westchnął po czym zaczął bawić się kosmykami moich włosów
– jesteś taka piękna.. - szepnął. Jak ja mam nazwać ten stan,
kiedy ogarnia mnie to podniecenie i odurzenie jego zapachem a
jednocześnie czuję ogromną pustkę i żal, bo wiem, że wszystko
straciłam? Jestem jednym wielkim dramatem.
- Gregor... - szepnęłam.
- Ten ostatni raz.. -
powiedział gdzieś przy moich ustach, do których zbliżał się
coraz bardziej. Ostatkami, dosłownie krztyną siły zdołałam się
od niego oderwać. Widziałam ból i zawód w jego oczach.
- Jedź już –
szepnęłam.
- Muszę odzyskać mój
zegarek – powiedział po chwili. Całe szczęście, że udało mu
się tym zbić mnie z tropu i cała ta atmosfera powoli gdzieś
ulatywała.
- Mam go w domu.
- Mogę po niego z tobą
pójść? - spytał, wkładając ręce do kieszeni.
- Nie – odpowiedziałam
dobitnie – w domu jest Alicja, zaraz zacznie za tobą płakać –
wyjaśniłam.
- Tęsknie za nią –
odparł smutno. Widziałam ten smutek w jego oczach.
- Nie możesz sobie na to
pozwalać, rozumiesz? - odpowiedziałam ostro – to nie jest twoje
dziecko. Za kilka miesięcy będziesz miał swoje i zapomnisz.
- Wcale nie – odparł
stanowczo. Westchnęłam.
- Poczekaj tu –
poprosiłam. Przytaknął z wahaniem.
Odwróciłam się w stronę
mojego bloku i ruszyłam do domu. Miałam mętlik w głowie. Tego
wszystkiego było już za dużo.
- Monika! - usłyszałam
paniczny krzyk szatyna. Odwróciłam się gwałtownie w jego stronę
i jeszcze przez ułamek sekundy mogłam dostrzec przerażenie na jego
twarzy. Później usłyszałam tylko pisk opon i poczułam silny ból.
**
Czeeeść!
Nie sądzicie, że całe to opowiadanie jest prowadzone w takim dość smutnym klimacie? Czasami mam wrażenie, że może jest trochę za nudne.
Doczekałyśmy się punktu kulminacyjnego. Domyślacie się kto potrącił Monikę? Mogę dodać, że teraz będzie mały zwrot akcji. Zostańcie ze mną :*