wtorek, 4 sierpnia 2015

24. Zaopiekuję się Wami

Nareszcie udało mi się złapać oddech. Chłonęłam w siebie powietrze, powoli pozbywając się tego nieprzyjemnego uczucia. Zaczęłam panicznie rozglądać się wokół. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Nie wiedziałam, co tutaj robię. Nie wiedziałam..
- Witamy z powrotem wśród żywych, pani Moniko – usłyszałam czyjś głos. Po chwili u mojego boku pojawił się jakiś mężczyzna ubrany na biało, z zawieszonym na szyi stetoskopem. Wywnioskowałam, że to lekarz. Uśmiechał się do mnie dziwacznie a potem zaczął świecić mini-latarką po oczach, co wzbudziło we mnie jedynie irytację. Odruchowo zacisnęłam powieki, chcąc uchronić się przed nieproszonym światłem.
- Proszę wytrzymać jeszcze momencik – powiedział, dostrzegając moje zniecierpliwienie. Gdy moje oczy przestały łzawić, zauważyłam niewielki tłum ludzi, krążących wokół łóżka, które zajmuje. Każde z nich dotykało mnie w różnych miejscach albo coś sprawdzało. Byłam i tak kompletnie zdezorientowana.
- Jak się pani czuje, pani Moniko? Czy w ogóle nas pani słyszy? - zdawał się po raz kolejny zwracać do mnie. Chciałam coś powiedzieć, ale nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Usta miałam suche i spierzchłe a z gardła nie chciał wydobyć się żaden dźwięk.
- Ja..
- Podajcie jej wody. Tylko odrobinę – powiedział, przypatrując mi się z uwagą – proszę być spokojną. Jestem pani lekarzem prowadzącym. Operowałem panią. Czy pamięta pani, dlaczego się tu znalazła?
Czyli jednak jestem w szpitalu? Próbowałam skupić myśli i przypomnieć sobie wszystko, lecz w mojej głowie była pustka. Nie wiem, dlaczego tutaj jestem i co się w ogóle stało.
Spojrzałam na niego spanikowana i pokręciłam głową.
- No tak. To się może zdarzać po wybudzeniu. W końcu spała pani ponad 3 tygodnie.
3 tygodnie?! Byłam tyle czasu w śpiączce? O cholera, ale co się stało? W międzyczasie podeszła do mnie pielęgniarka i podstawiła do ust plastikowy kubek. Wzięłam kilka niewielkich łyków, a od samego przełykania zaczęło mnie boleć gardło. Czułam się okropnie.
- W ogóle cokolwiek pani pamięta? - czy on musi zadawać mi tyle pytań w tak krótkim czasie? Bałam się. Panicznie się bałam. Bo nie pamiętam nic. Co się wydarzyło, dlaczego ani nawet jak się nazywam..
- Pani Gellert.. - mężczyzna zaczął się niepokoić.
- Ja...
- Jest pani w szpitalu w Innsbrucku – znów mi przerwał – 3 tygodnie temu została pani potrącona przez samochód w wyniku czego w pani mózgu pojawił się dość poważny obrzęk. Z tego powodu wprowadziliśmy panią w stan śpiączki farmakologicznej, z którego zaczęliśmy panią wyprowadzać po około tygodniu. Niestety, nic to nie dało – wyjaśnił.
- Aż trzy tygodnie? - to były pierwsze sensowne słowa, jaki wypowiedziałam.
- Aż trzy, aż trzy – dodał z lekkim uśmiechem na ustach – wszyscy tu na panią czekali. Mama, rodzeństwo, chłopak, córka.
- Córka?! - pisnęłam nienaturalnym głosem, patrząc na niego tępo. Zmarszczył brwi. To ja mam dziecko? O Boże. Serce zaczęło walić mi jak oszalałe, co zaraz zostało odzwierciedlone na monitorze. Mężczyzna milczał. Wciąż mi się przyglądał.
- Proszę się mi przedstawić i powiedzieć kilka słów o sobie – powiedział w końcu. I znów nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Oblał mnie zimny pot.
- Nazywam się...Monika...Gellert – ucieszyłam się w duchu, że zapamiętałam to nazwisko już na samym początku. Głos mi drżał.
- Coś więcej, pani Moniko – dodał. Obróciłam głowę w drugą stronę. Chciałam mu powiedzieć, ale nie wiedziałam, co.
- Ja...nie wiem... - wyszeptałam, czując jak po moich policzkach spływa kilka pierwszych łez – nie wiem..nie pamiętam..
- O cholera... - wymknęło mu się. Spojrzałam na niego wielkimi oczami – chyba mamy problem..

- Możesz jechać trochę wolniej? - syknął w moim kierunku. Uśmiechnąłem się chytrze pod nosem i przycisnąłem pedał gazu – pozabijasz nas!! - krzyknął ponownie.
- Czy byłbyś tak uprzejmy i wyjaśnił mi, po jaką cholerę ja cię w ogóle ze sobą zabrałem? - odparłem obojętnym tonem, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.
- Bo mam takie samo prawo jak ty ją zobaczyć. Jest matką mojego dziecka – odpowiedział. Zacząłem się powoli wkurzać.
- Twojego? Przecież ty nigdy nie byłeś dla niej ojcem. Zostawiłeś ją. Nie opiekowałeś się. Człowieku, weź się dłużej nie kompromituj.
- W dupie mam twoje zdanie, Schlierenzauer – rzucił – może i popełniłem kilka błędów, ale mam zamiar to wszystko naprawić.
- Zaraz się przekonasz, że na to dawno za późno. Nigdy ci ich nie oddam. Alicja kocha mnie a ja ją. Stworzę jej prawdziwy dom a ty tu jesteś w ogóle niepotrzebny – odparłem stanowczo nie spuszczając wzroku z drogi przede mną. Karl nic nie odpowiedział. I bardzo dobrze, bo w tym momencie nie mam ochoty na zbędne dyskusje.

W szpitalu dowiedziałem się, że nie zdążyli jej jeszcze przenieść na inny oddział, więc bez problemu razem z brunetem dotarliśmy pod odpowiednią salę. Irytowała mnie jego obecność tutaj, ale nie to było teraz najważniejsze.
Miałem zamiar wbiec do pomieszczenia i rzucić się u jej stóp. Zobaczyć jej uśmiech i zagłębić się w tych ciemnych oczach. Pragnąłem ją zobaczyć. Porozmawiać z nią. Przytulić.
Okazało się, że niestety są to marzenia ściętej głowy. Kiedy tylko znalazłem się w korytarzu, gdzie znajdowała się sala Moniki, naprzeciw mnie wyszedł jej lekarz. Minę miał nietęgą. Momentalnie się przeraziłem. Gdyby miał dla mnie jakiekolwiek dobre informacje, to raczej biegłby w moim kierunku w podskokach. Gdzieś dalej stała siostra Inga a ujrzawszy nas dwóch uśmiech znikł z jej twarzy. Coś jest nie tak. Wiedziałem to.
- Panie Schlierenzauer – odezwał się siwy lekarz, gdy do nas podszedł. Skinąłem mu lekko głową.
- Doktorze..
- Niech pan się nie martwi. Pani Monika naprawdę się wybudziła i to nie był żaden fałszywy alarm – w pewnym sensie kamień spadł mi z serca. Poczułem częściową ulgę.
- ale.. - zacząłem, widząc, że mężczyzna ma mi coś jeszcze do przekazania.
- No właśnie...jest pewne „ale”, które braliśmy pod uwagę, lecz nie chcieliśmy państwa niepotrzebnie niepokoić.. - kontynuował, patrząc na nas obydwu niepewnie. Razem z Karlem niechętnie wymieniliśmy spojrzenia. W jego oczach zauważyłem panikę. Czyli jednak się o nią martwi.
- Doktorze, błagam. Niech pan wreszcie powie, o co chodzi – ponagliłem go, zirytowany. Serce znów przyspieszyło swój rytm, a w głowie pojawiło się tysiące scenariuszy.
- Po wstępnych badaniach nie stwierdziliśmy żadnych uszkodzeń ciała. Rdzeń kręgowy nie został naruszony, a więc pani Gellert ma czucie w kończynach i myślę, że po kilkutygodniowej rehabilitacji będzie w stanie samodzielnie się poruszać – wyjaśnił rzeczowym tonem. Odetchnąłem głęboko. A więc nie czeka jej żaden wózek i żadne kalectwo. Będzie w pełni sprawna!
- Czyli wszystko z nią w porządku? - spytałem, a na moich ustach pojawił się blady uśmiech. Lekarz jednak nadal zachowywał kamienną minę. Tym razem przeraziłem się nie na żarty.
- Bardzo mi przykro, ale...niestety muszę panów poinformować, że u pacjentki wystąpiła amnezja. Nie pamięta niczego ze swojego życia, które prowadziła przed wypadkiem. Miała nawet problemy ze swoją tożsamością.. - powiedział. Oczy wyszły mi z orbit. To niemożliwe. Nie, nie, nie. Do jasnej cholery, NIE! Dlaczego wszystko musi się pieprzyć?! Czy musimy płacić taką karę za to, że po prostu się w sobie zakochaliśmy? Wróć, ja ją kocham, bo ona nawet nie pamięta o moim istnieniu. Nie pamięta o naszym uczuciu. O Alicji. O niczym.
Nie zastanawiałem się długo i w mgnieniu oka wyminąłem starszego mężczyznę. Próbowali mnie zatrzymać, ale na nic się to im zdało. Z impetem otworzyłem drzwi do jej sali i stanąłem na środku pomieszczenia. Leżała odwrócona twarzą w drugą stronę. Gdy usłyszała trzask otwieranych drzwi, spojrzała w moim kierunku.

Odwróciłam się odruchowo, słysząc dźwięk otwieranych drzwi. Nawet lekko się wystraszyłam, bo ta osoba niemal wtargnęła do sali. Po chwili zobaczyłam mężczyznę. Był bardzo szczupły i wysoki. Miał ciemne blond włosy i ciepłe, brązowe tęczówki, w których teraz malowała się panika. Patrzyliśmy tak na siebie przez jakiś czas. Milczeliśmy. Ja, bo nie wiedziałam, kim on w ogóle jest i bojąca się wypowiedzieć choćby jedno słowo. On zapewne dlatego, że był w szoku.
- Moni... - wyszeptał tak czułym głosem, przepełnionym żalem i bólem. Nie potrafiłam dłużej podtrzymywać tego spojrzenia. Było zbyt intensywne i takie zbyt...intymne. Miałam wrażenie, że zaraz się zarumienię.
- Hej, nie bój się – dodał, widząc moje zmieszanie a potem usłyszałam jak powoli do mnie podchodzi. Głowę nadal trzymałam spuszczoną.
- Skarbie, to ja, Gregor. Powiedz, że mnie pamiętasz... - o Boże. Skarbie? Czyli to on był moim chłopakiem? Rozchyliłam nieco usta a potem znów podniosłam na niego wzrok.
- Przepraszam, ale...ja naprawdę nie wiem, kim jesteś. Niczego nie pamiętam – zdołałam wydukać drżącym głosem. Na jego twarzy malował się ogromny zawód. Jednak już po chwili posłał mi najpiękniejszy uśmiech, jaki mogłam sobie wyobrazić.
- Cii...spokojnie – nagle poczułam, jak łapie mnie za dłoń. Mój wzrok powędrował w tym kierunku. Jego dotyk był jak oparzenie. Jednak byłam już i tak dostatecznie wystraszona. Dla mnie w tym momencie ten facet był zupełnie obcym człowiekiem. Dlatego machinalnie wyrwałam mu dłoń z jego uścisku.
- Przepraszam.. - bąknął. Znów spojrzałam mu w oczy. Miały taki specyficzny odcień. Brąz...ciemny i głęboki. Czekoladowy. Czekoladowe spojrzenie. O tak, jeśli był moim chłopakiem, to z pewnością kochałam jego oczy.
- My.. - zaczęłam pod dłuższej ciszy – my..byliśmy razem, prawda? - spytałam cicho.
- Można tak powiedzieć – odpowiedział. Zmarszczyłam brwi. Chciałam zapytać go o to ostatnie zdanie, ale ktoś ponownie wkroczył nieproszony do mojej sali.
- Monika, Boże, ty żyjesz! - usłyszałam podniesiony ton. Szatyn momentalnie stanął wyprostowany, mierząc karcącym wzrokiem drugiego z mężczyzn. Bruneta. Równie przystojnego.
- Nikt cię tu nie zapraszał – syknął „mój chłopak”.
- W dupie mam twoje zdanie – rzucił a potem znów na mnie spojrzał – Moni, jak się czujesz? To ja, Karl. - zrobił kilka kroków w moją stronę, ale drogę zagrodził mu drugi z nich.
- Spieprzaj.
- Sam stąd spieprzaj, Schlierenzauer.
- Nie będę z tobą dyskutował!
- Już ci powtarzałem, że nie interesuje mnie twoje zdanie!
- Wynocha! - przysłuchiwałam się tej wymianie zdań z narastającym napięciem. Dwóch obcych mi mężczyzn właśnie awanturowało się przy moim łóżku a ja nie potrafiłam nic zrobić.
Zaczęłam głęboko oddychać, gdyż poczułam, jakby brakowało mi powietrza. Przed oczami ujrzałam wirujące mroczki. Nie wiem, kiedy, ale poczułam jak ktoś nade mną krąży a potem wstrzykuję mi coś w żyłę. W mojej głowie zapanował chaos.

- Czy wyście do cholery poszaleli?! Przecież ona teraz potrzebuje spokoju a nie dwóch kłócących się głąbów, których i tak nie pamięta! Jak macie się w ten sposób zachowywać, to żaden z was już więcej nie wejdzie do tej sali! - obaj staliśmy przed tęgą pielęgniarką ze spuszczonymi głowami. Czułem się jak niesforny kilkulatek. I tak też się zachowałem. Dałem się mu sprowokować i ponieść emocjom wiedząc, w jakim stanie jest brunetka. Dlatego ten ochrzan przyjąłem z pokorą.
- Niech siostra tego nie robi. Błagam – poprosiłem cicho, nie patrząc jej w oczy.
- No co jak co, ale po panu się tego nie spodziewałam, panie Schlierenzauer. Do tej pory zachowywał się pan nienagannie. Byłam pod wrażeniem tej chęci opieki nad pacjentką a w tym momencie jestem zawiedziona. To nie jest żaden cyrk, ale szpital! Należy zachować tu spokój! - ciągnęła swój wywód.
- Pozwoli mi pani do niej jeszcze wejść? - postanowiłem na nią spojrzeć. To głupie, ale moje spojrzenie zawsze w jakiś sposób działało na kobiety. Tak też było i teraz. Wyraz jej twarzy wyraźnie złagodniał. Wahała się, ale po chwili odparła:
- Wpuszczę pana pod warunkiem, że taka sytuacja się nigdy więcej nie powtórzy – powiedziała już nieco spokojniej. Przytaknąłem kilka razy na zgodę.
- a ja? - odezwał się ten przydupas. Westchnąłem głośno, unosząc oczy ku niebu.
- A pana nawet dobrze nie znam i nie mam zamiaru ryzykować – odpowiedziała oschle.
- Przecież to matka mojego dziecka!
- Już ja dobrze wiem, jaki z pana tatuś. Żegnam! - odpowiedziała drwiąco i po chwili już jej nie było. Posłałem brunetowi jedynie mordercze spojrzenie i ponownie udałem się do dobrze znanej mi sali.

Po raz kolejny usłyszałam dźwięk uchylanych drzwi. Tym razem jednak ktoś nie chciał narobić za wiele hałasu. Ponownie ujrzałam przed sobą Gregora. I ponownie byłam cała spięta.
- Możemy porozmawiać? - spytał cichym głosem. Skinęłam głową na zgodę a szatyn wziął stojący obok taboret i przysunął go możliwie najbliżej łóżka, po czym zajął na nim miejsce. Było już grubo po północy i dziwiłam się, że wpuszczają go do mnie o tak późnej porze. Cóż, musiał tu być na jakichś specjalnych warunkach.
W całej sali panował półmrok rozświetlany jedynie niewielką lampką, stojącą na stoliku obok. Tworzyło to nieco specyficzną atmosferę.
- Przepraszam za tą akcję. Nie chciałem się tak zachować...jak jakiś bachor.. - był wyraźnie skruszony i żałował swojego postępowania. Mimo wszystko uśmiechnęłam się do niego łagodnie.
- Już wszystko w porządku – odpowiedziałam. Dziwnie czułam się w jego towarzystwie. Nie wiem tylko, czy był to efekt tego, że to właśnie on był wybrankiem mojego serca, czy po prostu ten facet w jakiś sposób na mnie działa.
- Jak się czujesz? - spytał.
- Poza tym, że boli mnie każda kość, rozsadza mi czaszkę i mam wrażenie jakbym była naćpana to dobrze – odparłam. Zaśmiał się krótko. Miał piękny uśmiech.
- Cała ty – po prostu stwierdził. Spoważniałam. No właśnie, jaka ja w ogóle jestem?
- Kim był ten drugi facet? - spytałam, by zmienić temat. Na razie jest czas na ogólne pytania.
- To był Karl – odpowiedział z wyraźną niechęcią, wypowiadając jego imię – ojciec twojej córki, Alicji – otworzyłam usta ze zdziwienia. Moje życie musiało być bardzo pokomplikowane.
- Myślałam...że to ty jesteś jej ojcem.. - nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Tym razem nie potrafiłam odgadnąć, o czym myśli. Minę miał skupioną i przypatrywał mi się z zainteresowaniem.
- Znamy się bardzo krótko...a poza tym..myślę, że najlepiej byłoby zacząć wszystko od nowa.
I opowiedział mi całą historię. O pracy w jego restauracji, o tym, jak go zauroczyłam. O Sandrze i o wypadku. O mojej małej Alicji i o tym, co się działo w moim życiu zanim mnie poznał, opierając się na wszystkich historiach, jakie usłyszał ode mnie i od mojej rodziny. Po wysłuchaniu wszystkiego, co miał mi do powiedzenia musiałam stwierdzić, że tak naprawdę całe moje dotychczasowe życie było do dupy. Oprócz dziecka i pracy nic mi nie wyszło. Byłam samotną matką, muszącą radzić sobie w obcym kraju. Dopiero poznanie Gregora dodało mu kolorów. Jednak i ta nadzieja szybko legła w gruzach a miłość do niego okazała się największą trucizną.
- Jaka ona jest? - spytałam, kiedy każde z nas zagłębiło się w swoich myślach – moja Ala? - szatyn nie krył radości i szczęścia na dźwięk imienia dziewczynki. Wiem, że się nią przez ten cały czas opiekował, ale miałam wrażenie, że łączy ich jakaś silna relacja.
- Jest cudowna – powiedział to takim czułym głosem, a jego oczy błyszczały – jest radosnym, inteligentnym i odważnym dzieckiem. Wychowujesz naprawdę wspaniałą córkę – dodał, uśmiechając się do mnie pogodnie.
- Czy ona..jest dla ciebie ważna? No wiesz...czy traktowałeś nas poważnie. W końcu tak jakby świadomie zakochałeś się w kobiecie z dzieckiem - spytałam ponownie, patrząc mu w oczy. Spoważniał. Na początku nieco wystraszyła mnie ta diametralna zmiana nastroju.
- Traktuje ją jak własną córkę i ty dobrze o tym wiedziałaś. Nie pozwolę jej sobie sobie odebrać.
- Ale kto miałby ją niby odebrać? - teraz to już mnie przerażał.
- Karl – wycedził przez zęby – pojawił się w waszym życiu jak jakiś syn marnotrawny i łudzi się, że odzyska rodzinę, którą porzucił. Dobre sobie.. - prychnął.
- Boisz się? - spojrzał na mnie.
- Cholernie, Monika – odpowiedział zupełnie poważnie – boję się, że mi ją zabierze. Ma do tego pełne prawo. Chciałbym stworzyć jej dom, rodzinę...ale w obliczu prawa nie mam na to żadnych szans – odparł zrezygnowany i potarł twarz dłońmi.
- Gregor...wybacz – odezwałam się niepewnie, spuszczając wzrok – wierz, że niczego nie pamiętam. Ja..nie gwarantuję ci, że to..co nas łączyło wróci. Dla mnie w tym momencie jesteś kimś zupełnie obcym. Ba, sama dla siebie czuję się obca – westchnęłam – nie wiadomo, ile to potrwa a może być tak, że w ogóle..
- Cii – nagle poczułam jego palec na swoich ustach a nasze twarze dzieliło jedynie kilka centymetrów. Moje serce zaczęło bić dziesięc razy szybciej a kiedy był tak blisko, ogarniało mnie niewytłumaczalne gorąco. Z wrażenie wstrzymałam oddech.
- O nic się nie martw. Na wszystko mamy czas – szepnął gdzieś przy moich ustach. Jego spojrzenie same za siebie mówiło, że pragnie mnie pocałować. W tym momencie byłam w kompletnej rozsypce, ale nie chciałam, żeby to zrobił. Pokomplikowałby mi wszystko jeszcze bardziej, o ile to możliwe.- kiedy wyjdziesz ze szpitala zabiorę was do siebie i się wami zajmę. Nie bój się, na nic nie będę naciskał. - dodał.
- Przyprowadzisz ją do mnie? - tym pytaniem zbiłam go z tropu. Musiałam coś zrobić, bo widziałam, że jego usta były dosłownie kilka milimetrów od moich, przez co czułam jego ciepły oddech, a gdy był tak blisko, woń jego zmysłowych perfum.
Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę jakby nie rozumiejąc pytania, po czym wrócił na swoje miejsce.
- Oczywiście. Jutro rano będziemy – uśmiechnęłam się do niego lekko, bo nie wiedziałam, co powiedzieć.

- Czyli jesteś skoczkiem narciarskim? - Gregor poprawił się na krześle i chyba oboje byliśmy zadowoleni z kolejnej zmiany tematu. Po chwili szatyn zaczął opowiadać mi o sobie. Mimo tego, że byłam nadal słaba i zmęczona, słuchałam jego historii, dopóki owo zmęczenie nie wzięło góry i po prostu zasnęłam.
**
Witam ponownie pod dość długiej nieobecności!
Przepraszam, że do tej pory nic się tu nie pojawiło, ale miałam masę rzeczy na głowie. Praca, przeprowadzka, kilkudniowy wyjazd. Tak naprawdę dopiero dziś miałam czas cokolwiek stworzyć.
Jak Wam się podoba ten rozdział? Myślę, że powoli wszystko zaczyna się układać :)
Ktoś z Was był w Wiśle? Bo muszę się pochwalić, że ja tak i było cudownie! Miałam bardzo dobry widok na kilka znanych twarzy. Mówcie o swoich wrażeniach w komentarzach :)
Do zobaczenia, 


Wasza Ann

4 komentarze:

  1. Witaj Kochana.
    Rozdział genialny ale trochę taki smutny
    Mam nadzieję, że Monika przypomni sobie swoje dotychczasowe życie.
    Myślę, że Gregor jej w tym pomoże.
    Może obecność jego i Alicji przy boku Moniki pomoże jej przypomnieć sobie cokolwiek.
    Czekam na kolejny
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Melduję się ♥
    Rozdział cudo *.* Naprawdę, jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak to wszystko opisałaś.
    Widzę, że nie tylko u mnie jest smutno... :) Ale życie nie składa się w końcu tylko z samych sukcesów i przyjemności. Dobra wiadomość jest taka, że Monika wróciła do "świata żywych". A zła... że nic nie pamięta. Oby u boku Gregora wszystko sobie przypomniała. Na pewno będzie ją wspierał, widać, że mu na niej zależy. Obecność Alicji też będzie pozytywnie wpływać na jej powrót do dotychczasowego życia.
    Ja również byłam w Wiśle i nadal to do mnie nie dociera :D Miło było znowu zobaczyć chłopaków, bo jednak na żywo to zupełnie co innego niż w telewizji :)
    Weny i buziaki :**

    PS. Zapraszam na dwunastkę ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć !
    Przepraszam za tak długą nieobecność,ale już jestem !
    Oczywiście genialny rozdział. Cieszę się,że piszesz tak długie rozdziały bo jest co czytać.
    Gregor taki jak chciałam żeby był zawsze. Troskliwy i kochany. I mam nadzieję, że wszystko się ułoży. Mam nadzieję, że ten Karl nie namąci za dużo. Chociaż teraz dużo się może zmienić.
    Pozdrawiam. Do następnego i weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam! Przepraszam za spam, ale chciałabym Cię poinformować, że Twoje opowiadanie ma możliwość wzięcia udziału w II edycji konkursu na Skoczne Opowiadanie Wakacji! Dowiedz się więcej tutaj: http://skijumpinglover.blogspot.com/2015/08/konkurs-na-skoczne-opowiadanie-wakacji.html
    /wiadomość chciałam pozostawić w specjalnej zakładce, ale niestety na tym blogu nigdzie takowej nie mogę znaleźć/

    OdpowiedzUsuń