środa, 22 lipca 2015

23. Granice cierpliwości

Wyglądała tak niewinnie. Dotknąłem delikatnie jej zimnego, bladego policzka. Jej skóra była gładka i tak nienaturalnie błyszczała. Wzdrygnąłem się, a moja dłoń zatrzymała się na chwilę w powietrzu, kilka centymetrów od jej twarzy. Boże. Gdyby nie miarowy dźwięk aparatury i te miliony kabelków plątających się przy jej ciele z pewnością sądziłbym, że jest martwa. Ale ona tylko spała. Była pogrążona w długim, permanentnym śnie. I kiedyś się z niego wybudzi. Musi.

Wstałem z zajmowanego dotychczas krzesełka i podszedłem do okna. Niebo było jasne i przejrzyste. Nie mogłem dostrzec na nim ani jednej chmurki. Otworzyłem szeroko okno i przymknąłem oczy, wdychając świeże powietrze. Upalne słońce grzało moje policzki. Do mych uszu docierały z oddali dźwięki bawiących się dzieci. Gdzieś na dole ruch toczył się swoim codziennym rytmem. Każdy był pochłonięty swoimi sprawami i problemami. A ja tkwiłem tutaj. Wciąż nieustannie czekałem. Na gest. Na znak. Na cokolwiek. Na coś, co pozwoli mi się wreszcie uspokoić i odetchnąć z ulgą. Na coś, co wybawi mnie z tego strachu, jaki towarzyszy mi od tamtego dnia. Już nie potrafiłem normalnie funkcjonować. Jeść. Spać. Żyć. Za każdym razem, gdy zamykałem powieki, widziałem tamtą scenę a każda moja myśl krąży wokół niej.

Zacisnąłem dłonie na parapecie i odwróciłem głowę w jej stronę. Niemal od razu poczułem ból. Wystarczyło jedno zerknięcie na jej ciało.
- Monika, to już trzeci tydzień. Ile każesz na siebie czekać? - szepnąłem z nadzieją na odpowiedź. Ale się nie pojawiła. Ani po sekundzie, ani po minucie, ani po kwadransie. I codziennie było tak samo. Chore nic. Brak oznak reakcji na jakiekolwiek bodźce. Prychnąłem i pokręciłem głową z ironicznym uśmiechem – no tak.. - dodałem.
Czasami czułem się, jakby ogarnęła mnie jakaś paranoja. Bo albo do niej krzyczałem albo niemal szarpałem za dłonie. Po chwili jednak budziły się we mnie jakieś dziwne wyrzuty sumienia. Musiałem paść do jej stóp i po prostu błagać. O ratunek. O wybawienie z tej człowieczej nędzy. Pojawiały się wtedy łzy i poczucie bezradności. Bo nie mogłem nic zrobić. Pozostawało jedynie czekać. A mi powoli zaczynało brakować cierpliwości.
- Ostatnio zabrałem Alę do Disneylandu – odezwałem się po jakiejś półgodzinnej ciszy, przemierzając szerokość sali w to i z powrotem – nie uwierzysz, jaka była szczęśliwa. W życiu nie widziałem tak radosnego dziecka – uśmiechnąłem się sam do siebie, przywołując w pamięci te chwile spędzone z dziewczynką. Dodała mi wtedy tyle energii i na moment pozwoliła zapomnieć. Jej radość okazała się moją radością. Nie mogłem oderwać wzroku od jej roziskrzonych oczu. - szkoda, że tego nie widziałaś. Sam poczułem się jak dziecko. Kiedy byłem taki mały jak ona, to wizyta w Disneylandzie była wręcz moim marzeniem. Ale jakoś nigdy mi się to nie udało..

I znów zapadła głucha cisza, przerywana jedynie pracą urządzeń. Z resztą, nie spodziewałem się niczego innego.
- W piątek jest zakończenie roku w przedszkolu. Wiesz, Alicja poprosiła, żebym tam przyszedł. Twoja mama dała mi zgodę na odbieranie jej co popołudnie, więc każdy już mnie tam zna. Mam nadzieję, że się na to nie obrazisz? Ona tego potrzebuje. Do tej pory ci tego nie mówiłem, ale mała bardzo za tobą tęskni. I bardzo to wszystko przeżywa – westchnąłem. Chodzenie jakoś mi się znudziło, więc ponownie zająłem taboret przy łóżku.
- Musieliśmy jej jakoś to wytłumaczyć, bo po kilku dniach wersja, że gdzieś wyjechałaś w ogóle nie skutkowała. Wie, że jesteś chora i leżysz w szpitalu – spuściłem głowę i zacząłem tępo wpatrywać się w wenflon na jej nadgarstku – ale powiedzieliśmy jej, że nie może cię odwiedzić. I dlatego jej...ciężko.
Nadal nic. Ale...ale gdzieś tam w środku miałem cichą nadzieję, że ona to wszystko słyszy. Że to do niej dociera. To mnie jeszcze w jakiś sposób podtrzymywało na duchu. Czułem, że ona z nami jest. Bo przecież jest. Żyje, tylko coś nie pozwala jej być w pełni świadomą. Ale cierpliwości...
- Kasia i Alek musieli już wracać do Polski. Twoja mama została, żeby zając się Alą. Odwiedzam je codziennie, więc nie musisz się o nic martwić. Dbam o nie – złapałem ją czule za rękę i przyłożyłem do swoich ust. Chciałbym, żeby wreszcie się obudziła. Żeby powiedziała, że nic już jej nie będzie a potem ja skradłbym jej całusa. Wyznałbym jej wtedy, jak bardzo ją kocham i jak bardzo jest mi potrzebna. Jak wiele zmieniła w moim życiu.
- Dziś chyba zostanę u was na noc. Alicja boi się sama spać a babcia twierdzi, że któreś z nas musi być z nią obok. No to od czasu do czasu tak robię... - uśmiechnąłem się sam do siebie i znów ucałowałem jej dłoń.
- Wszyscy w restauracji pytają się o twoje zdrowie. Każdy się martwi. Najbardziej Mark. Mówił, że chciałby cię odwiedzić, ale lekarze nie wyrażają zgody, żeby wpuszczać tu zbyt wiele osób. Może to i dobrze? Z resztą...mam wrażenie, że on kręci coś z Amelią..niby to wpada do Alicji, ale coś mi tu nie gra...tylko wiesz co? Ja się bardzo z tego cieszę. Wreszcie odpierdzieli się od ciebie. Bo ty jesteś tylko moja. - i już nigdy nie pozwolę ciebie skrzywdzić, dodałem w duchu.
Trwałem tak jeszcze przez długi czas. Nie wiem, ile. Ale kiedy ocknąłem się ze swoich myśli, na zewnątrz słońce powoli chyliło się ku zachodowi.
- Pora iść, skarbie – powiedziałem – będę jutro, jak zawsze. I jak zawsze z jedną różą – z głośnym westchnieniem spojrzałem na wciąż powiększający się bukiet na stoliku tuż obok łóżka. Dziś była dwudziesta druga. Niektóre dawno zwiędły, więc pielęgniarki systematycznie je wyrzucały. Ale ja liczyłem codziennie.
Wstałem, nachyliłem się nad jej twarzą i musnąłem jej czoło.
- Jutro pobudka, śpiochu – szepnąłem. Kolejny rytuał. Boże, to już jakaś obsesja.
Miałem zamiar wyjść, ale powstrzymały mnie od tego krzyki dobiegające z korytarza. Zmarszczyłem brwi. Głosy stawały się co raz bardziej donośne, aż wreszcie ktoś z impetem wtargnął do sali, powodując przy tym przeciąg. Był to jakiś mężczyzna a za nim wbiegła zdesperowana pielęgniarka. Patrzyłem to na jedno to na drugie.
- Przecież muszę wiedzieć, co z nią jest! - uniósł głos. Siostra Inga była wyraźnie zniecierpliwiona, ale nie mogła nic zrobić. Jedyne, co była w stanie to wbić w intruza mordercze spojrzenie.
- Jeszcze raz panu powtarzam, że pacjentki nie można odwiedzać – wycedziła przez zęby, chowając ręce w wielkie rękawy fartucha.
- Siostro? - zwróciłem się do niej niepewnie, powodując przy tym, że brunet skierował na mnie swoją uwagę. Do tej pory stał do mnie tyłem, więc nie mogłem niczego ocenić, ale teraz wyraz jego twarzy wydawał się nieco szyderczy.
- Schlierenzauer. - tak po prostu wypowiedział moje nazwisko. Jeszcze bardziej się zdziwiłem.
- Proszę natychmiast wyjść! - pielęgniarka straciła resztki cierpliwości.
- Spokojnie, siostro. Porozmawiam z tym człowiekiem – odparłem. Kobieta uniosła ręce w geście rezygnacji, ale po chwili opuściła salę. My zostaliśmy sami, wciąż mierząc siebie wzrokiem.
- Skąd znasz moje nazwisko? - spytałem. Mężczyzna prychnął, jakby moje zdziwienie było co najmniej absurdalne. - my się w ogóle kiedykolwiek spotkaliśmy?
- Nie miałem jeszcze takiej przyjemności – odparł chłodno. Ten facet zaczynał mnie powoli irytować.
- Słuchaj, albo mówisz, kim jesteś albo zaraz wezwę tu ochronę – powiedziałem, krzyżując ręce. Jego cyniczny uśmieszek gdzieś zniknął. Brunet przybrał podobną postawę i nie przestawał mierzyć mnie spojrzeniem.
- Dobra, spokojnie – odparł – przyszedłem dowiedzieć się o stan Moniki. Dopiero wczoraj dowiedziałem się o tym całym wypadku. Przyjechałem od razu – powiedział.
- A niby kim ty jesteś, żeby to cię interesowało? - naprawdę nie miałem pojęcia o co tu chodzi. Nigdy w życiu faceta nie widziałem na oczy. Wydawało mi się, że poznałem już wszystkich bliskich znajomych brunetki.
Po chwilowej ciszy, odparł:
- Nazywam się Karl Bachmann. Monika to moja była dziewczyna. Musiałeś o mnie słyszeć, przecież jestem..
- Ojcem Alicji... - dopowiedziałem za niego. Moja pewność siebie gdzieś zniknęła. Nie wierzyłem, że stoi przede mną ten sam człowiek, który tak je obie skrzywdził. Zrobiło mi się niedobrze na jego widok.
- Taa.. - odpowiedział – a ty jesteś tym jej sławnym kochasiem, przez którego do tego wszystkiego doszło – momentalnie zerwałem się z miejsca i już chciałem go uderzyć, ale zaczął się odsuwać, unosząc ręce do góry.
- Woow, koleś uspokój się. Chyba nie powiedziałem niczego, co nie byłoby prawdą – dodał ponownie przybierając ten cyniczny wyraz twarzy. Zdałem sobie sprawę, że nawet, gdybym nic o nim nie wiedział, to z pewnością i tak nie umiałbym darzyć go sympatią.
- Czego tu szukasz? - wycedziłem.
- Już mówiłem. Dowiedziałem się o wypadku i chciałem zobaczyć, co z Moniką – odpowiedział jednocześnie wychylając głowę w kierunku łóżka brunetki. Widziałem, że chce do niej podejść, lecz mu na to nie pozwoliłem, zagradzając drogę własnym ciałem.
- Zapomnij – rzuciłem. Byłem od niego wyższy i w pewien sposób dawało mi to przewagę.
- Nie możesz mi tego zabronić. Jestem ojcem naszego wspólnego dziecka – powiedział. Wydawało mi się, że on niczego się nie boi. Tym razem to jednak ja się zaśmiałem.
- Ojcem? A ty wiesz może, co znaczy to słowo? Jakoś mi się nie wydaje, żeby Alicja wspominała kiedykolwiek, kim jest jej tata. Ba, ona nawet nie ma do kogo tak powiedzieć – rzuciłem, wyraźnie wściekły. Właśnie poczułem chęć wyładowania na nim tych wszystkich emocji.
- Raczej nie ty będziesz o tym decydował – odparł równie śmiało – gówno masz do powiedzenia. Nic tutaj nie znaczysz – ponownie przystąpiłem dwa kroki do przodu, ale resztki przyzwoitości nie pozwalały mi obić jego mordy. Nie ważne, jaką bym na to miał ochotę.
- Spieprzaj stąd. Nie będę się powtarzać. - powiedziałem.
- A co mi zrobisz, Schlierenzauer? Mam się ciebie bać? - dodał z ironią – raczej ty stąd spieprzaj. To ani twoja kobieta ani twoje dziecko. Nie odbierzesz mi do tego żadnych praw.
- Nie odbiorę ci praw do spotkania z Alicją – odpowiedziałem, siląc się na spokojny ton. Przyszło mi to z trudem, ale wiedziałem, że to nie jest ani czas ani miejsce na kłótnię z tym śmieciem. - ale o tym , kto ma prawo wejść do tej sali decydują ja, lekarz i jej rodzina. W tym momencie z mojej strony masz na to zakaz. Jestem pewny, że bardzo szybko przekonałbym do tego lekarza. No a o jej matce już nie wspomnę, Karl – prychnąłem. Byłem wyraźnie zadowolony z tego, co właśnie powiedziałem. Mina Bachmanna była bezcenna.
- A jakie ty masz niby do niej prawo, co? Sądziłem, że ją tylko pukałeś na boku – zaśmiał się szyderczo. Krew we mnie wezbrała.
- W takim razie informuję cię, że mam wobec niej poważne plany. Razem z Alicją zamieszkają u mnie, kiedy tylko Monika wyzdrowieje. Poza tym, ty wcale nie jesteś lepszy. Okazałeś się skończonym bydlakiem zostawiając malutkie dziecko, pozbawiając je rodzica.
Widziałem determinację w jego oczach. Wkurzyłem go. I to ostro. Zdawałem sobie sprawę, że ludzie tacy jak on nie znoszą sprzeciwu.
- Na co jeszcze czekasz? Do widzenia – dodałem, machając ręką w stronę drzwi. Momentalnie zrobił się cały czerwony. Myślałem, że nie wytrzyma. Że za chwilę się na mnie rzuci.
- Jeszcze tego pożałujesz, gwiazdeczko – rzucił a następnie z głośnym trzaśnięciem drzwiami, opuścił salę. Odetchnąłem z ulgą. Właśnie wygrałem bitwę, ale wiedziałem, że czeka mnie z nim jeszcze wojna. I to o wysoką stawkę.

Do mieszkania Gellert szedłem niemal w podskokach. Szybko pokonałem schody prowadzące na drugie piętro, a po chwili powitał mnie szeroki kobiecy uśmiech.
- No jesteś wreszcie, dziecko – powiedziała, gestem wpuszczając mnie do środka – kolacja już wystygła. Razem z Alą dawną zjadłyśmy – dodała z nutką reprymendy w głosie. Uśmiechnąłem się do niej.
- Proszę się nie przejmować, wcale nie jestem głodny – odpowiedziałem.
- No jak to nie jesteś głodny? Czy ty nie widzisz, jak zmizerniałeś? - z obawą na twarzy dotknęła moich policzków – nie dość, że i tak z ciebie sama skóra i kości to jeszcze nie chcesz mi tu jeść. Myj te ręce a ja już ci odgrzewam – oznajmiła bez dyskusji, natychmiast kierując się do kuchni. Pokręciłem głową z uśmiechem. Tak było niemal codziennie, kiedy miałem czas tu zawitać. A bywałem często, tak naprawdę odpuszczając sobie treningi. Ku niezadowoleniu trenera pojechałem na jedno kilkudniowe zgrupowanie i tylko ta wyjątkowa sytuacja mnie usprawiedliwiała. Inaczej dawno wyleciałbym z kadry.
Przez te kilka tygodni zbliżyłem się z rodziną Moniki. Kasia od razu wyciągnęła do mnie przyjazną dłoń i złapałem z nią dobry kontakt. Alek nie krył dystansu, za co go rozumiałem. To przeze mnie skrzywdzono jego ukochaną siostrę za którą wciąż czuł się odpowiedzialny. Z czasem jednak i on mnie chyba zaakceptował, siląc się na krótkie rozmowy. A pani Beata? To anioł nie kobieta. Troszczy się o mnie jak o własnego syna i o dziwo to ona nas wszystkich podtrzymywała na duchu. Gdyby nie jej obecność z pewnością Alicja nie byłaby taka „spokojna”.
- Gregor! - z chwilowej zadumy wybudził mnie wesoły głos dziewczynki. Porwałem ją w swoje ramiona, kiedy tylko do mnie podbiegła.
- Cześć, zuchu. Jak tam? Jak było w przedszkolu? - spytałem, uśmiechając się do niej pogodnie.
- Dobrze.. - odpowiedziała bez namysłu – byłeś u mamusi? Kiedy do mnie wróci? - mój uśmiech nieco przygasł, ale byłem już przyzwyczajony do tak szybkiej zmiany tematu. Pytała o nią codziennie. Czasami nie wiedziałem, której już oklepanej wersji użyć, by ją uspokoić. Żeby jakoś zrozumiała.
- Coraz lepiej. Ale jeszcze nie wiadomo, kiedy wróci. Musimy czekać – odpowiedziałem, głaszcząc ją po główce. Spostrzegłem łzy w jej ciemnych oczach. Wiem, że tęskni i brakuje jej matki. To w końcu małe dziecko.
- Ale kiedy ona wróci? Obiecałeś, że niedługo! - pisnęła a po chwili wybuchnęła płaczem. Z kuchni wychyliła się zatroskana twarz pani Gellert. Ona też nie wiedziała, jak już ma do niej przemawiać.
- Skarbie, wiem, że chcesz do mamy. Ale musisz trochę poczekać. Wróci na pewno – przytuliłem ją mocno do siebie. Jej włosy pachniały jakimś truskawkowym szamponem i czymś takim charakterystycznym tylko dla niej. Zapachem, który przypominał mi zapach Moniki..
Nadal płakała. Przeniosłem się z nią do dużego pokoju i wciąż ją tuląc, usiadłem na łóżku. Po chwili odkleiła się od mojej już mokrej koszulki a ja odgarnąłem jej loki.
- Jesteś już dużą dziewczynką a duże dziewczynki nie płaczą – powiedziałem, ocierając ręką jej łzy. Mała zaciągnęła jeszcze noskiem i zaczęła się uspokajać.
- Gregor? - zaczęła. Patrzyłem na nią z uwagą.
- Słucham, kochanie.
- A ty lubisz mamę? - spytała, zaglądając mi w oczy. Za to w jej kryło się coś, czego nie potrafiłem odgadnąć.
- Oczywiście, że tak. Dlaczego o to pytasz? - zaintrygowała mnie.
- No ale tak bardzo bardzo? Tak, ze nawet...tak trochę kochasz? - odpowiedziała pytaniem na pytaniem. Zaciekawiło mnie, co też powstało w tej małej główce?
- Kocham – odpowiedziałem pewnie – zakochałem się w niej – dodałem poważnie, całując ją w czółko. Speszyła się i spuściła głowę. Naprawdę mnie zaskakiwała. Zawsze była taka bezpośrednia i otwarta a teraz... nie rozumiałem, o co jej chodzi.
- Kotku – delikatnie uniosłem jej podbródek, by móc spojrzeć w te same piękne oczy – Ala, co masz mi do powiedzenia? Przecież wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko. Zawsze dochowuję naszych sekretów – uśmiechnąłem się do niej zawadiacko i puściłem oczko, żeby dodać małej nieco odwagi. Ale ona nadal milczała.
- No bo.. - zaczęła, a jej policzki się zaróżowiły. Poczęła kręcić palcem jakieś zygzaki na mojej koszulce. Bała się spojrzeć mi w oczy – no bo...jak...ty kochasz moją mamę..i ona ciebie też..to możecie się ożenić, prawda? - spytała cicho. Miałem wrażenie, że nie chciała, aby babcia to wszystko słyszała. Również ściszyłem głos.
- Myślę, że tak – odpowiedziałem po chwili – mama chyba też mnie kocha. Bardzo bym chciał się z nią kiedyś ożenić – dodałem. Nie uśmiechnęła się, dlatego i ja spoważniałem. Boże, o co jej chodzi? - Ala?
- No bo jak wy się ożenicie...to będziemy razem mieszkać...i... - no wyduś to z siebie, maleńka. Miałem nieodparte wrażenie, że chce zadać mi bardzo ważne pytanie dla nas obojga. Czekałem więc cierpliwie - ...to wtedy może...może zostałbyś...może zostałbyś moim tatą? - wreszcie spojrzała mi w oczy. Nie wierzyłem w to, co właśnie powiedziała. A co najważniejsze, zobaczyłem w tych ciemnych oczach dziecka tak ogromną nadzieję i tak wielką prośbę. Taką tęsknotę za tym, by mieć oboje rodziców. Takie naturalne dziecięce pragnienie. Zaniemówiłem. Przez moment nie wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć. Po prostu patrzyłem na tą małą istotkę jak na jakiś ósmy cud świata. I pierwsze, co przyszło mi na myśl to fakt jak bardzo ją kocham.
Nim zdążyłem jednak cokolwiek oznajmić, dziewczynka ponownie wyraźnie się speszyła. Po chwili dostrzegłem jedynie jak szybko wybiega z pokoju.

Przykryłem ją szczelniej kołdrą i poprawiłem Pana Uszatka, który spoczywał w jej rękach. Naprawdę chciałbym tak codziennie układać ją do snu. Czytać z nią bajki albo opowiadać jakieś niewiarygodne historie. Potem patrzeć, jak powoli jej zmęczone powieki opadają a ona zapada w błogi sen. Wygląda wtedy tak pięknie. Czy ja naprawdę dojrzałem do tego, by stworzyć jej rodzinę? Być dla niej dobrym opiekunem? Ojcem? Z jednej strony boję się tej odpowiedzialności i wiem, ile to wymaga. A z drugiej jednak...nie pragnę niczego równie mocno. Ona i Monika są w tym momencie dla mnie wszystkim.
Dzwonek do drzwi i jakieś szmery w korytarzu sprawiły, że wyszedłem z pokoju. To, co zastałem w przedpokoju podniosło moje ciśnienie. Z pewnością to samo musiała odczuwać pani Gelllert, choć na jej twarzy wyraźniej malowało się jednak zaskoczenie. Spojrzałem wściekle na bruneta.
- Jeszcze ci mało? - warknąłem do niego – chyba wyraźnie wyjaśniłem ci, gdzie twoje miejsce.
- Wal się. Przyszedłem do swojej córki – przez chwilę czułem gulę w żołądku, ale przypływ adrenaliny dodał mi odwagi.
- Jak byś się nie domyślił to o 22. takie dzieci już śpią – syknąłem. W życiu nie wpuściłbym go do pokoju małej, nawet gdyby nie spała.
- W takim razie sobie popatrzę – odparł szyderczo i próbował przekroczyć próg pokoju. Skutecznie mu to jednak uniemożliwiłem, będąc gotowym na awanturę.
- Odsuń się. To MOJE dziecko. Nosi MOJE nazwisko i to JA jestem jej ojcem! - rzucił tuż przy mojej twarzy. Oddychałem ciężko i zacisnąłem pięści. A właśnie, że to MOJA córka. To MNIE wybrała na swojego ojca.
- Jeszcze się przekonamy, kto będzie jej ojcem – odpowiedziałem, posyłając mu cwaniacki uśmiech. Nie wytrzymał. Złapał mnie gwałtownie za ramię w taki sposób, że byłem kompletnie zablokowany i niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Zacisnąłem jedynie wściekle zęby, starając się nie myśleć o nasilającym się bólu i chcąc jakoś wyswobodzić się z tego uścisku.
- Na Boga, uspokójcie się obaj! - krzyknęła zdesperowana kobieta. Wiedzieliśmy, że żaden z nas nie odpuści – do cholery jasnej, jest telefon ze szpitala! - brunet momentalnie rozluźnił chwyt i teraz obaj wpatrywaliśmy się w nią jak w wyrocznię.

- Obudziła się.

**
Cześć wszystkim.
Napisałam takie sklejone coś, co "uznałam" za nadający się do publikacji rozdział. To chyba te temperatury nie działają pozytywnie na moją wenę. Obiecuję poprawę :)
Miłego końca tygodnia życzę!

Wasza Ann

9 komentarzy:

  1. Witaj Kochana.
    Jak na Ciebie nie działają pozytywnie te temperatury... to ja błagam żeby zawsze było ponad 30 stopni.
    Ten rozdział to cudo.
    Gregor jest taki opiekuńczy.
    Zajmuje się Moniką i Alą.
    Widać,że pokochał również Alę.
    Karl niech lepiej spada na drzewo.
    Dobrze mu radzę.
    Świetnie,że Monika się obudziła.
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
    Błagam nie każ mi długo czekać.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Kochana.
      Zapraszam Cię serdecznie na 20 rozdział do Karoliny i Andreasa.
      http://blekit-oczu-blekit-nieba.blogspot.com/
      i do Gregora i Sophie na 13 rozdział.
      http://czy-to-milosc-gs.blogspot.com/
      Buziaki :*

      Usuń
  2. KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM MÓWIŁAM JUŻ ŻE KOCHAM TO OPOWIADANIE?? NIE?? TO MOWIE ZE KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM
    /OLZ

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zapytała czy Gregor zostanie jej tatą...padłam....rozpłakałam się.Really!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Melduję się ♥
    Oj, widzę, że nie tylko ja jestem zwolenniczką niższych temperatur ;)
    Nie rozumiem twojego niezadowolenia. Przecież rozdział jest genialny *.* Momentami miałam łzy w oczach, naprawdę. Schlieri opiekujący się Moniką, cały czas był z nią, rozmawiał. Takie proste, czasami może i banalne gesty potrafią zdziałać cuda. Co zresztą widać, bo w końcu się wybudziła. Mam nadzieję, że wszystko powoli zacznie powracać na właściwie tory. Chociaż... pojawił się kolejny problem, czyli Karl. Co on sobie w ogóle wyobraża? Pojawia się znikąd i co? Trzeba było sobie szybciej przypominać, że jest ojcem Ali, a nie dopiero, jak coś się wydarzyło -.- Jejku, jak ona zapytała się Gregorowi, czy zostanie jej tatą... Trzymam za nich wszystkich kciuki, żeby byli jedną i szczęśliwą rodziną. A Karl niech wraca tam, skąd przyszedł i da im święty spokój.
    Dużo weny kochana i buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj.
    Jestem u Ciebie pierwszy raz ale na pewno nie ostatni.
    To opowiadanie to jakiś cud nad cudami.
    Jestem nim mile zachwycona.
    Cieszę się,że Monika w końcu się obudziła.
    Myślę,że Gregor będzie idealnym ojcem dla Ali.
    Karl mógł wcześniej pomyśleć o córce.
    Pozdrawiam serdecznie. Do następnego :*

    OdpowiedzUsuń
  6. O mamusiu! Wiedziałam, że w końcu się obudzi. Wiedziałam, że zrobi to dla małej i Gregora, ale teraz pozostaje pytanie czy będzie w pełni sprawna, czy nie.. Monika miała ciężko w życiu, ale błagam Cię - nie dobijaj mi jej jeszcze bardziej, bo Cię znajdę i wtedy sobie pogadamy! ^^
    Aż mi się cieplutko na serduszku zrobiła, gdy Ala rozmawiała z Gregorem. Kurcze, masz talent w wywoływaniu we mnie emocji ♥
    Natomiast Karl... On nie ma prawda od tak zjawiać się w życiu Moniki i Alicji. Oby tu za bardzo nie namieszał..
    Pozdrawiam i życzę dużo weny! Buźka ;))

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejka świetny rozdział kiedy następny bo nie mogę się doczekać <3 :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział <3
    Czekamy na kolejny :*

    http://www.make-me-believe-you.blogspot.com/
    Zapraszamy :)

    OdpowiedzUsuń