- Monika! - krzyknąłem
przerażony, kiedy zobaczyłem nadpędzający samochód. Kurwa mać!
To był ułamek sekundy. Kilka przyspieszonych uderzeń serca.
Upadła. Tak po prostu. To wszystko wyglądało tak, jakby działo
się w zwolnionym tempie. Słyszałem tylko pisk opon. - Do jasnej
cholery, Monika! - po raz kolejny krzyknąłem i rzuciłem się w jej
kierunku. Kierowca stracił panowanie nad kierownicą i samochód
uderzył w słup. Nie obchodziło mnie to teraz. Moja Monika!
Podbiegłem do niej, drżąc na całym ciele. Leżała nieruchomo z
wyciągniętymi rękoma na środku ulicy. Wokół zaczęła gromadzić
się kałuża krwi. Uklęknąłem przy jej bezbronnym ciele i
chciałem coś zrobić, ale nie potrafiłem jej dotknąć. Nie
panowałem nad wstrząsem swojego ciała. Nawet nie wiedziałem,
kiedy wokół mnie pojawiły się trzy inne osoby.
- Trzeba zadzwonić po
karetkę i to szybko! - krzyknął jakiś mężczyzna, który
pochylił się nad brunetką. Dotykał jej nadgarstka, delikatnie
przekręcił głowę. Nie umiałem zareagować. Po prostu, bezradny
się na to wszystko patrzyłem.
- Ma poważne obrażenia
głowy, ale żyje. - powiedział – jest pan jej chłopakiem? -
spytał, a ja podniosłem na niego nieprzytomny wzrok – rusz się
człowieku, bo ona zaraz umrze ci tu na rękach! - krzyknął do
mnie. Nagle wróciło mi trzeźwe myślenie. Potrząsnąłem głową
i chwilowy szok minął.
- Ona tylko wyszła na
ulicę. Tamten samochód..to wyglądało tak, jakby ktoś potrącił
ją celowo – powiedziałem, patrząc na jego ręce.
- Jestem lekarzem, proszę
się nie martwić – wyjaśnił – gdzie ta karetka?!
- Już jadą –
odpowiedziała jakaś kobieta, stojąca tuż za mną.
- Co z nią będzie? -
spytałem niemal szeptem. Mężczyzna, nie przerywając swoich
czynności, odparł:
- Nie odniosła jakichś
większych obrażeń, ale martwię się o tą głowę. Takie urazy
mogą powodować wiele skutków. Może stracić sprawność ruchową,
mieć zniszczoną jakąś część mózgu..dobrze się pan czuje? -
spytał z wyraźnym niepokojem, kiedy zobaczył moją twarz.
Słuchając jego słów myślałem, że sam za chwilę tu padnę.
- Tak, tak...nie pan się
lepiej nią zajmie – powiedziałem a on przytaknął.
- Tamtej kobiecie też chyba
coś się stało. Ma ranę na głowie – usłyszałem od kogoś z
boku. W moich żyłach wezbrała krew.
- Tamtą kobietą niech
lepiej zajmie sie policja – warknąłem przez zęby – ona zrobiła
to specjalnie!
- Niech pan się uspokoi. Za
chwilę będzie pan miał okazję złożyć swoje wyjaśnienia –
odparł lekarz, kiedy w naszym kierunku zaczął zbliżać się
sygnał nadjeżdżającej karetki a gdzieś w oddali policji.
- Musimy im zrobić
przejście. Niech się państwo wszyscy odsuną! – nakazał
mężczyzna. Posłusznie, choć ja już z większym wahaniem,
odsunęliśmy się o kilka metrów do tyłu, by zrobić miejsce
ratownikom z noszami. Ponownie spojrzałem w nieruchome ciało Polki.
Boże kochany...oby nic jej się nie stało. Oby przeżyła..
Machinalnie spojrzałem na
samochód, którym potrącono dziewczynę. Rzeczywiście ta kobieta
uderzyła w słupek, gdyż połowa maski była wgnięciona.
Zauważyłem, jak któryś z ratowników medycznych podbiega w tamtą
stronę. Przyjrzałem się temu bliżej. Zaraz, zaraz. Cholera jasna,
to nie może być prawda. Ale ta sama marka, ten sam model i kolor.
Ja pierdolę...
Kiedy dwóch ratowników
otworzyło drzwi kierowcy i ostrożnie zaczęli wyjmować
„poszkodowaną”, nie miałem już żadnych wątpliwości. Nie
wierzyłem. Nie zastanawiając się długo, podbiegłem w tamtym
kierunku.
- Sandra, jak mogłaś?!
Oszalałaś?! - krzyczałem i nawet chciałem już się na nią
rzucić, lecz powstrzymały mnie czyjeś silne ręce – prawie ją
zabiłaś! Nie wiadomo, co teraz z nią będzie!
- Pan zna tą kobietę? -
spytał któryś z policjantów, patrząc na mnie uważnie. Mierzyłem
ją wzrokiem. W dupie miałem jej rozcięte czoło i wyraźny szok w
oczach. Ona zrobiła to z zimną krwią!
- Oczywiście, że się
znamy – odparłem przez zęby – to moja narzeczona, Sandra
Stiegler.
Siedziałem
już którąś godzinę na krzesełku w szpitalnym korytarzu. Wokół
mnie panował półmrok i całe pomieszczenie było puste. Cisza. Ta
cholerna cisza, która mnie teraz dobijała. Schowałem twarz w
dłoniach, chcąc się choć trochę uspokoić. Ale nie mogłem.
Operują ją. Jest źle. Tylko tyle zdołałem zrozumieć z urywanych
rozmów toczących się między lekarzami na ostrym dyżurze. Miałem
najgorsze obawy. Przecież ona została potrącona przez samochód!
Nie od dziś wiadomo, że ludzie z takich
wypadków wychodzą albo z kalectwem albo w ogóle nie przeżywają.
Bałem się o nią jak nigdy, bo wiedziałem, że to moja wina. To w
końcu moja narzeczona naraziła ją na to wszystko. Tylko
jak ona się dowiedziała? Wiedziałem, że w jakiś sposób musiała
się domyśleć. Musiała znać o nas prawdę. A to była jej zemsta.
Moją bitwę z myślami
przerwał odgłos otwierających się drzwi z drugiego końca
korytarza. Podniosłem automatycznie głowę a moim oczom ukazała
się jakaś kobieta z małą dziewczynką, w której od razu
rozpoznałem Alicję. Na mój widok, mała z uśmiechem zaczęła
biec w moją stronę. Wstałem z krzesełka i powitałem ją z
otwartymi ramionami, przyciskając mocno do siebie.
- Gregor! Czemu tyle czasu
mnie nie odwiedziłeś? - spytała, gdy tylko wziąłem ją na ręce.
Uśmiechnąłem się do niej lekko.
- Przepraszam,
księżniczko. Miałem dużo pracy, ale obiecuję, że to wszystko
nadrobimy – odpowiedziałem a potem skierowałem swoje spojrzenie
na szatynkę. Minę miała nie tęgą.
- Dowiedziałam się
dopiero co od sąsiadki. Wiedziałam, że coś się stało, ale nie
sądziłam, że...
- Jest na bloku –
odparłem patrząc jej wymownie w oczy.
- A dzisiaj ugotowałyśmy
z ciocią Melą leczo. To ulubiona potrawa mamusi! Myślisz, że się
ucieszy? - spytała, bawiąc się moimi, już dość przydługimi,
włosami.
- Sądzę, że będzie
zachwycona – odparłem, uśmiechając się do niej promiennie, choć
w środku cały dygotałem ze strachu. Oby wyszła z tego cało.
- Jak to się stało? -
spytała mnie po cichu. Znów na nią spojrzałem.
- Alu, usiądziesz sobie
tu na chwilę? Chciałbym porozmawiać z ciocią – zwróciłem się
do dziewczynki, która zaczęła patrzeć na mnie podejrzanie.
- Macie przede mną jakieś
tajemnice? - spytała piskliwym głosem. Zaśmiałem się krótko.
- Przed tobą? Gdzież
byśmy śmieli! - odparłem udając powagę – to zajmie nam tylko
chwilkę – mała patrzyła to na mnie to na Amelię, ale zaraz
odpowiedziała:
- No zgoda. - pocałowałem
ją w główkę i usadziłem na jednym z krzeseł.
- Trzymaj, możesz sobie w
coś pograć – wyciągnąłem z kieszeni dość sporej wielkości
telefon. Małej zabłyszczały oczy na widok urządzenia. Dobrze
chociaż, że mnie na taki stać.
- Nie wiem, jak to się
stało. Rozmawialiśmy... - zwróciłem się do Amelii cichym głosem
– potem Monika miała pójść na górę po mój zegarek. No i
wtedy...to działo się dosłownie w ułamku sekundy – westchnąłem
i przetarłem twarz rękami. Szatynka była wyraźnie zmartwiona.
- Ale kto to zrobił?
Dlaczego? - spytała. Patrzyłem jej w oczy i przez moment wahałem
się z odpowiedzią.
- To była Sandra –
wyraz jej twarzy zmienił się diametralnie – moja narzeczona. -
widziałem szok malujący się w jej oczach. I wcale się jej nie
dziwię.
- Jak to Sandra?! -
powiedziała nieco za głośno. Obróciłem się w stronę
dziewczynki, ale na szczęście fascynacja moim telefonem pochłonęła
całą jej uwagę – ona oszalała? - odezwała się już nieco
ciszej – dowiedziała się o was?
- Czyli jesteś w to
wszystko wtajemniczona? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- No oczywiście –
odparła, jakby to było w ogóle głupie pytanie – myślałam, że
ona niczego się nie domyśla.
- Ja też tak sądziłem –
przełknąłem głośno ślinę, opierając się o zimną ścianę –
nie wiem, jak się dowiedziała. Przecież nie mam w domu niczego, co
należałoby do Moniki. Nie piszemy do siebie ani nie dzwonimy.
Doprawdy, nie wiem – pokręciłem głową z rezygnacją.
- No dobrze, ale co z
Moniką? - w moim żołądku pojawiła się ogromna gula.
- Nie wiem – westchnąłem
– wyglądała źle...wszędzie była krew... - zamilkłem,
przypominając sobie widok jej ciała na ulicy – ma poważny uraz
głowy, ale lekarze nadal ją operują i nic nie wiadomo – pokiwała
głową na znak zrozumienia.
- Trzeba zawiadomić jej
mamę i rodzeństwo – powiedziała po chwili.
- Masz do nich kontakt? -
znów skinęła głową – a co z Karlem? - spojrzała mi w oczy,
kiedy wypowiedziałem jego imię. - miała się z nim spotkać.
- I spotkała – odparła
– dzwoniłam do niej może pół godziny przed tym całym wypadkiem
i wydawało się, że wszystko jest w porządku – odpowiedziała
załamanym głosem. Doskonale wiedziałem, jak się teraz czuła. W
jej oczach momentalnie pojawiły się łzy. Była tak samo bezradna
jak ja.
- Hej, tylko tu teraz nie
płacz – pochyliłem się i otarłem pojedynczą łzę z jej
policzka – musimy się trzymać dla Alicji. Zaraz zacznie zadawać
niewygodne pytanie i co wtedy? - patrzyłem jej nieustępliwie w
oczy. Po chwili odpuściła.
- Masz rację – odparła
– rozmawiałeś już z policją?
- Nie. Na razie zajęli
się Sandrą. Złożyłem im tylko oględne zeznania i zaraz ruszyłem
tu, do szpitala. Nie mogłem jej tak zostawić.
- Boję się, że będą
chcieli zabrać Alę. W końcu nie jestem jej opiekunem prawnym i
mogą zabrać ją do jakiegoś pogotowia opiekuńczego albo oddać..
- Albo oddać w ręce
Karla – dokończyłem za nią. Znów zerknąłem na dziewczynkę.
Myśl, że policja może zdecydować powierzenie Ali jej ojcu
napawała mnie strachem. Przecież on jest skrajnie nieodpowiedzialny
a mała kompletnie go nie zna.
- Musisz jak najszybciej
sprowadzić tu kogoś z jej rodziny a wtedy oni będą mogli zająć
się Alą – odpowiedziałem. - mi również jej nie zostawią.
Możemy jedynie grać na czas.
- Wiem – dodała –
pójdę jak najszybciej zadzwonić do Alka – powiedziała i za
chwilę udała się korytarzem z dala od dziewczynki. Ja za to
przykucnąłem przy niej i posłałem jej promienny uśmiech.
- No i
jak tam? - spytałem wesoło, zaglądając
jej przez ramię na ekran telefonu. Miała bardzo skupiony
wyraz twarzy.
- Zaraz rozwalę tego
smoka – powiedziała triumfalnym głosem i nieprzerwanie patrzyła
w komórkę. Zaśmiałem się krótko.
- To co, gramy razem? -
spytałem i zająłem miejsce obok.
- Tylko skończę tą
rundę – odparła. Po chwili usłyszeliśmy dźwięk dzwoniącego
telefonu.
- Morgi dzwoni! -
krzyknęła podekscytowana. Rzuciłem oko na ekran, na którym
pojawiło się zdjęcie wesołego blondyna z dopiskiem „Morgi”. -
mogę odebrać? - popatrzyła na mnie błagalnym wzrokiem.
- No dobrze –westchnąłem
a mała nacisnęła zielony guzik.
- Haaalo – odezwała się
do słuchawki – nie, to ja, Alicja. Pamiętasz mnie? - tu
zachichotała. Najwyraźniej Morgi zaczął oczarowywać ją tak jak
miał w zwyczaju w stosunku do płci żeńskiej – nieee, jesteśmy
z Gregorem i ciocią Amelią w szpitalu – zmrużyłem brwi – nie
wiem, czemu. Nie pytałam – znów w głośniku można było słyszeć
głos Thomasa – ok, już ci go daję. Gregor, twoja kolej –
uśmiechnęła się do mnie i wyciągnęła dłoń z telefonem.
- No cześć – zwróciłem
się do kumpla, kiedy przyłożyłem urządzenie do ucha.
- Gregor – usłyszałem
jego ostrzegawczy ton – co się, do cholery, dzieje? Czemu jest z
tobą Alicja i dlaczego jesteście w szpitalu? - zasypał mnie stosem
pytań.
- Spokojnie – odezwałem
się – zdarzył się...mały wypadek – nie chciałem rozmawiać o
tym głośno przy dziecku. Po drugiej stronie zapanowała cisza.
- Coś z Moniką? Stary,
nie chcę nic mówić, ale właściwie to oglądam wiadomości, w
których mówią o jakimś wypadku, podają twoje nazwisko i pokazują
ocenzurowaną twarz Sandry – powiedział na jednym tchu. Syknąłem
ze złości.
- Plotki szybko się
rozchodzą – skwitowałem. Mała patrzyła na mnie zniecierpliwiona
– a co konkretnego mówią?
- Właściwie to niewiele,
ale pokazują zdjęcia z miejsca wypadku i wielkimi literami
napisali, że twoja narzeczona jest jego sprawcą – odparł.
- To teraz posklejaj
wszystko do kupy – odpowiedziałem, po czym uśmiechnąłem się do
przytulającej się do mnie dziewczynki. Przymknąłem oczy i znów
pocałowałem ją w główkę.
- O kurwa... - usłyszałem
po chwili.
- No właśnie. Sandra
wszystkiego się dowiedziała – dodałem.
- Czego dowiedziała się
Sandra? - spytała dziewczynka nagle zainteresowana rozmową.
- Że miałem dla niej
taką niespodziankę – puściłem jej oczko.
- Co z Moniką?
- Lepiej nie pytaj, Thomas
– westchnąłem – spojrzałem ponownie na przysłuchującej się
naszej konwersacji brunetce – nie mogę teraz rozmawiać.
- W którym szpitalu
jesteście? - spytał.
- W
tym zaraz na prawo od wejścia na teren
kompleksu – odpowiedziałem.
- Czekaj tam na mnie.
- Thomas, nie musisz... -
zawahałem się – masz Lilly na głowie.
- Nie przejmuj się tym,
Sabrina się nią zajmie – powiedział – będę do 1.5 godziny –
i tak po prostu się rozłączył. Patrzyłem przez moment tempo w
telefon. Jak zawsze niezawodny Thomas. Każdemu życzyłbym takiego
kumpla jak on.
Chwilę później wróciła
Amelia.
- I co? - zerwałem się
natychmiastowo z krzesełka i podszedłem do dziewczyny.
- Alek jest w szoku –
powiedziała cicho – wyjaśniłam mu tyle, ile sama wiem. Ma
powiadomić Kaśkę i ich mamę.
- Kiedy będą?
- Nie mam pojęcia,
wszystko zależy od tego, kiedy załatwią bilety. To nie jest takie
proste..
- Wszystko im opłacę
tylko niech lepiej przylecą jak najszybciej się da –
powiedziałem.
- Ciociu, gdzie jest
mamusia? - usłyszeliśmy tuż za sobą. Spojrzałem na Alicję i
wziąłem ją na ręce.
- Mama...musiała na jakiś
czas gdzieś...zostać – odpowiedziała, głaszcząc ją po główce.
- Czyli gdzieś sobie
pojechała? - spytała ponownie. Przez chwilę patrzyliśmy się na
siebie.
- W pewnym sensie.
- Czyli zostawiła mnie
jak tata? Wyjechała i już do mnie nie wróci?! - zapiszczała
przytulając się mocniej do mojej szyi.
- No coś ty, kochanie.
Mama cię bardzo kocha i nigdy nie mogłaby tego zrobić –
odpowiedziała natychmiast czułym głosem. To jednak nie uspokoiło
dziecka. Poczułem, jak mała zaczyna płakać.
- Chcę do mamy.. -
szlochała. Próbowałem jakoś ją pocieszyć. Zacząłem ją
kołysać i tak jak kiedyś Monika, szeptać jej coś na uspokojenie.
To jednak nie dawało większych efektów.
- Ona jest zmęczona i po
prostu zaczyna marudzić – westchnęła szatynka – poza tym
rzadko się zdarza, żeby Monika zostawiała ją na tak długo –
dodała.
- To co my mamy zrobić?
Przecież zanim ona stąd wyjdzie... - nadal kołysałem ją
rytmicznie i tuliłem do siebie. Miałem wrażenie, że trzymam w
ramionach całe swoje szczęście. Przez chwilę czułem się jakby
spełniony. Jednak ową myśl przyćmiła mi kolejna. Przecież
Sandra jest ze mną w ciąży a ja nawet nie dowiedziałem się
niczego o jej stanie zdrowia. Takie zderzenie mogło spowodować
jakieś krwawienie albo...nie chciałem nawet myśleć, że coś
mogło stać się mojemu dziecku. Mojemu malutkiego dziecku, które
niczemu nie jest winne.
- Gregor – z kolejnej
zadumy wyrwał mnie cichy głos Amelii – ona zasnęła –
odchyliłem z czoła ciemne włosy dziewczynki i ujrzałem jej
zapłakaną twarz. Rzeczywiście spała. Moja księżniczka. Jak tu
nie zakochać się w takim aniołku?
- Jest już grubo po 22.
Miała prawo być zmęczona – odparłem.
- Zanieśmy ją do
samochodu. Położę ją spać. Zadzwonisz, gdybyś już coś
wiedział? - spytała. Przytaknąłem. Zamierzaliśmy już udać się
w stronę wyjścia, kiedy z kolejnych drzwi wyszedł lekarz a tuż za
nim pielęgniarka. Od razu rozpoznałem w nim osobę, która
zabierała Monikę na blok.
- Panie doktorze –
zawołałem za nim – panie doktorze, co z Moniką? - podszedłem do
niego i wpatrywałem się z nadzieją w sercu. On z kolei spojrzał
to na mnie to na Amelię i spytał:
- Pan jest jej mężem? -
no tak. Alicja śpiąca w moich ramionach.
- Nie...ja jestem jej
pracodawcą – odparłem.
- Przykro mi, ale..
- Tak wiem, że może pan
udzielać informacji tylko rodzinie – wtrąciłem zanim skończył
– ale to jest jej córka, a cały wypadek spowodowała moja
narzeczona – albo go to nie poruszyło albo po prostu udawał –
rodzina Moniki znajduje się w tym momencie w Polsce. Musi pan nam
cokolwiek powiedzieć. - byłem nawet zdeterminowany do tego, by
rzucić się na tej jego fartuch i wymusić jakiekolwiek informacje.
- No dobrze – westchnął
i wreszcie stanął na wprost nas – pani Ingo, proszę przewieźć
pacjentkę na OIOM – kobieta w średnim wieku skinęła głową i
odeszła. Patrzyłem na lekarza zniecierpliwiony.
- Stan pani Moniki jest
bardzo ciężki – czułem jak szatynka bierze głośno powietrze. -
sam wypadek nie wydawał się groźny. Jednak musiała uderzyć o
krawężnik bądź róg pojazdu w momencie potrącenia – zawahał
się przez moment – spowodowało to dość poważny uraz w
okolicach płata potylicznego. Ze wstępnych badań wynika, że nie
uszkodziło to narządów wzroku, natomiast pewni będziemy dopiero,
kiedy się obudzi.
- A kiedy to nastąpi? -
tym razem odezwała się szatynka. Lekarz uśmiechnął się do niej
pogodnie.
- To chyba jedynie ten na
górze wie – powiedział oględnie – wprowadziliśmy pacjentkę w
stan śpiączki farmakologicznej ze względu na odniesione urazy.
Powstał obrzęk mózgu i jest to bardzo niebezpieczne. Musimy czekać
– dodał.
- Ale obudzi się, prawda?
- spytała niemal niesłyszalnym szeptem.
- To wszystko zależy od
organizmu. Ale pani Monika to silna dziewczyna. Powinna sobie
poradzić – uśmiechnął się – oprócz siniaków i potłuczeń
zarejestrowaliśmy jeszcze złamanie kilku żeber, ale tym tak
naprawdę nie ma co się martwić. I tak miała dużo szczęścia nie
odnosząc większych obrażeń przy takim uderzeniu. - patrzyłem się
w niego tak, jakby ktoś oznajmił mi właśnie, że ona naprawdę
nigdy z tego nie wyjdzie. Zmiany w mózgu, jakiś obrzęk...to
wszystko musi być jakimś chorym snem.
- Aha, pan jest
narzeczonym pani Stiegler? - spytał.
- Tak.. - odparłem z
wahaniem. Mimo wszystko powinienem się skarcić za to, że nie
spytałem o jej zdrowie.
- Na szczęście oprócz
szoku i tej rany na czole nic poważniejszego się jej nie stało.
Założyliśmy kilka szwów i myślę, że jutro rano policja będzie
mogła ją przesłuchać – powiedział. Niech ją zabierają i nie
wypuszczają już chyba do końca życia. Teraz po prostu się nią
brzydzę.
- A co z dzieckiem? -
jedynie dzięki temu maleństwu jakaś część mnie zmuszała mnie
to zainteresowania się blondynką.
Tym razem lekarz spojrzał
na mnie ze zmrużonymi brwiami.
- Przepraszam, ale o jakim
dziecku pan mówi? - spytał nieco zdezorientowany. Teraz to ja go
już nie rozumiałem.
- Moim dzieckiem –
odparłem – Sandra jest w 9 tygodniu ciąży – wyjaśniłem. Jak
to, to oni o niczym nie wiedzieli?
- Ale.. - uśmiechnął
się niepewnie – bardzo mi przykro, ale pani Stiegler nie jest ani
nigdy nie była w ciąży...
**
Witam!
Tak sobie pomyślałam, że teraz napiszę kilka rozdziałów z perspektywy Gregora. Co Wy na to? Myślę, że akcja będzie nieco ciekawsza.
Oczywiście trudno się było nie domyśleć, że za całą sprawą stoi Sandra. I ma, co chciała.
Miłego dnia :)
Witaj Kochana.
OdpowiedzUsuńRozdział Boże cudo!!!
Niby z Moniką jest źle ale Gregor jest cudowny.
Traktuje Ale jak własną córkę :*
I powiem Ci jedno wywołałaś u mnie szeroki uśmiech ostatnim zdaniem tego rozdziały.
Sandra to po prostu podła suka, która chciała za wszelką cenę trzymać Gregora przy sobie.
Na jego miejscu poszłabym i jej przywaliła prosto w jej fałszywą gębę.(Tak kobiet się nie bije...ale tego nawet nie można nazwać człowiekiem.)
Genialny pomysł żebyś pisała rozdziały z perspektywy Gregora.
Czekam na kolejny. Błaagam nie każ mi długo czekać ;)
Buziaki i zapraszam do mnie na nowe rozdziały.
http://czy-to-milosc-gs.blogspot.com/
http://blekit-oczu-blekit-nieba.blogspot.com/
Sandra nie była w ciąży i od tak chciała okłamać Gregora? Co za szuja jakaś! Nie lubię jej. Po prostu ta kobieta doprowadza mnie do białej gorączki i gdyby była taka możliwość to ja bym jej dała popalić za to wszystko.
OdpowiedzUsuńMożna ująć, że to takie szczęście w nieszczęściu - przynajmniej nic już nie będzie ich łączyło i Gregor będzie miał czyste sumienie kończąc ich związek, no bo nie chce mi się wierzyć, że starałby się jeszcze to utrzymać, czy coś.. A Monika.. No żal mi jej i oby wybudziła się cała i zdrowa, bez żadnych komplikacji itd. Ma przy sobie Amelię, Alkę, rodzinę, która kiedyś przyleci no i Gregora - ma dla kogo walczyć :)
Pozdrawiam i czekam na kolejny fenomenalny rozdział! ♥
Wydaje mi się że Monika przez ten wypadek zapomni o uczuciu jakim darzyła Gregora i że go nie będzie pamiętać. Czekam na następny rozdział :)
OdpowiedzUsuń