Wyglądała
tak niewinnie. Dotknąłem delikatnie jej zimnego, bladego policzka.
Jej skóra była gładka i tak nienaturalnie błyszczała.
Wzdrygnąłem się, a moja dłoń zatrzymała się na chwilę w
powietrzu, kilka centymetrów od jej twarzy. Boże. Gdyby nie miarowy
dźwięk aparatury i te miliony kabelków plątających się przy jej
ciele z pewnością sądziłbym, że jest martwa. Ale ona tylko
spała. Była pogrążona w długim, permanentnym śnie. I kiedyś
się z niego wybudzi. Musi.
Wstałem z zajmowanego
dotychczas krzesełka i podszedłem do okna. Niebo było jasne i
przejrzyste. Nie mogłem dostrzec na nim ani jednej chmurki.
Otworzyłem szeroko okno i przymknąłem oczy, wdychając świeże
powietrze. Upalne słońce grzało moje policzki. Do mych uszu
docierały z oddali dźwięki bawiących się dzieci. Gdzieś na dole
ruch toczył się swoim codziennym rytmem. Każdy był pochłonięty
swoimi sprawami i problemami. A ja tkwiłem tutaj. Wciąż
nieustannie czekałem. Na gest. Na znak. Na cokolwiek. Na coś, co
pozwoli mi się wreszcie uspokoić i odetchnąć z ulgą. Na coś, co
wybawi mnie z tego strachu, jaki towarzyszy mi od tamtego dnia. Już
nie potrafiłem normalnie funkcjonować. Jeść. Spać. Żyć. Za
każdym razem, gdy zamykałem powieki, widziałem tamtą scenę a
każda moja myśl krąży wokół niej.
Zacisnąłem dłonie na
parapecie i odwróciłem głowę w jej stronę. Niemal od razu
poczułem ból. Wystarczyło jedno zerknięcie na jej ciało.
- Monika, to już trzeci
tydzień. Ile każesz na siebie czekać? - szepnąłem z nadzieją na
odpowiedź. Ale się nie pojawiła. Ani po sekundzie, ani po minucie,
ani po kwadransie. I codziennie było tak samo. Chore nic. Brak oznak
reakcji na jakiekolwiek bodźce. Prychnąłem i pokręciłem głową
z ironicznym uśmiechem – no tak.. - dodałem.
Czasami czułem się,
jakby ogarnęła mnie jakaś paranoja. Bo albo do niej krzyczałem
albo niemal szarpałem za dłonie. Po chwili jednak budziły się we
mnie jakieś dziwne wyrzuty sumienia. Musiałem paść do jej stóp i
po prostu błagać. O ratunek. O wybawienie z tej człowieczej nędzy.
Pojawiały się wtedy łzy i poczucie bezradności. Bo nie mogłem
nic zrobić. Pozostawało jedynie czekać. A mi powoli zaczynało
brakować cierpliwości.
-
Ostatnio zabrałem Alę do Disneylandu – odezwałem się po jakiejś
półgodzinnej ciszy, przemierzając szerokość sali w to i z
powrotem – nie uwierzysz, jaka była szczęśliwa. W życiu nie
widziałem tak radosnego dziecka – uśmiechnąłem się sam do
siebie, przywołując w pamięci te chwile spędzone z dziewczynką.
Dodała mi wtedy tyle energii
i na moment pozwoliła zapomnieć. Jej radość okazała się moją
radością. Nie mogłem oderwać wzroku od jej roziskrzonych oczu. -
szkoda, że tego nie widziałaś. Sam
poczułem się jak dziecko. Kiedy byłem taki mały jak ona, to
wizyta w Disneylandzie była wręcz moim marzeniem. Ale jakoś nigdy
mi się to nie udało..
I znów zapadła głucha
cisza, przerywana jedynie pracą urządzeń. Z resztą, nie
spodziewałem się niczego innego.
- W
piątek jest zakończenie roku w przedszkolu. Wiesz, Alicja
poprosiła, żebym tam przyszedł. Twoja mama dała mi zgodę na
odbieranie jej co popołudnie,
więc każdy już mnie tam zna. Mam nadzieję, że się na to nie
obrazisz? Ona tego potrzebuje. Do tej pory ci tego nie mówiłem, ale
mała bardzo za tobą tęskni. I bardzo to wszystko przeżywa –
westchnąłem. Chodzenie jakoś mi się znudziło, więc ponownie
zająłem taboret przy łóżku.
- Musieliśmy jej jakoś
to wytłumaczyć, bo po kilku dniach wersja, że gdzieś wyjechałaś
w ogóle nie skutkowała. Wie, że jesteś chora i leżysz w szpitalu
– spuściłem głowę i zacząłem tępo wpatrywać się w wenflon
na jej nadgarstku – ale powiedzieliśmy jej, że nie może cię
odwiedzić. I dlatego jej...ciężko.
Nadal nic. Ale...ale
gdzieś tam w środku miałem cichą nadzieję, że ona to wszystko
słyszy. Że to do niej dociera. To mnie jeszcze w jakiś sposób
podtrzymywało na duchu. Czułem, że ona z nami jest. Bo przecież
jest. Żyje, tylko coś nie pozwala jej być w pełni świadomą. Ale
cierpliwości...
- Kasia
i Alek musieli już wracać do Polski. Twoja mama została, żeby
zając się Alą. Odwiedzam je codziennie, więc nie musisz się o
nic martwić. Dbam o nie – złapałem ją czule za rękę i
przyłożyłem do swoich ust. Chciałbym, żeby wreszcie się
obudziła. Żeby powiedziała, że nic już jej nie będzie a potem
ja skradłbym jej całusa. Wyznałbym jej wtedy, jak bardzo ją
kocham i jak bardzo jest mi potrzebna. Jak wiele zmieniła w moim
życiu.
- Dziś chyba zostanę u
was na noc. Alicja boi się sama spać a babcia twierdzi, że któreś
z nas musi być z nią obok. No to od czasu do czasu tak robię... -
uśmiechnąłem się sam do siebie i znów ucałowałem jej dłoń.
- Wszyscy w restauracji
pytają się o twoje zdrowie. Każdy się martwi. Najbardziej Mark.
Mówił, że chciałby cię odwiedzić, ale lekarze nie wyrażają
zgody, żeby wpuszczać tu zbyt wiele osób. Może to i dobrze? Z
resztą...mam wrażenie, że on kręci coś z Amelią..niby to wpada
do Alicji, ale coś mi tu nie gra...tylko wiesz co? Ja się bardzo z
tego cieszę. Wreszcie odpierdzieli się od ciebie. Bo ty jesteś
tylko moja. - i już nigdy nie pozwolę ciebie skrzywdzić, dodałem
w duchu.
Trwałem tak jeszcze przez
długi czas. Nie wiem, ile. Ale kiedy ocknąłem się ze swoich
myśli, na zewnątrz słońce powoli chyliło się ku zachodowi.
- Pora iść, skarbie –
powiedziałem – będę jutro, jak zawsze. I jak zawsze z jedną
różą – z głośnym westchnieniem spojrzałem na wciąż
powiększający się bukiet na stoliku tuż obok łóżka. Dziś była
dwudziesta druga. Niektóre dawno zwiędły, więc pielęgniarki
systematycznie je wyrzucały. Ale ja liczyłem codziennie.
Wstałem, nachyliłem się
nad jej twarzą i musnąłem jej czoło.
- Jutro pobudka, śpiochu
– szepnąłem. Kolejny rytuał. Boże, to już jakaś obsesja.
Miałem
zamiar wyjść, ale powstrzymały mnie od
tego krzyki dobiegające z korytarza. Zmarszczyłem brwi. Głosy
stawały się co raz bardziej donośne, aż wreszcie ktoś z impetem
wtargnął do sali, powodując przy tym przeciąg. Był to jakiś
mężczyzna a za nim wbiegła zdesperowana pielęgniarka. Patrzyłem
to na jedno to na drugie.
- Przecież muszę
wiedzieć, co z nią jest! - uniósł głos. Siostra Inga była
wyraźnie zniecierpliwiona, ale nie mogła nic zrobić. Jedyne, co
była w stanie to wbić w intruza mordercze spojrzenie.
- Jeszcze raz panu
powtarzam, że pacjentki nie można odwiedzać – wycedziła przez
zęby, chowając ręce w wielkie rękawy fartucha.
- Siostro? - zwróciłem
się do niej niepewnie, powodując przy tym, że brunet skierował na
mnie swoją uwagę. Do tej pory stał do mnie tyłem, więc nie
mogłem niczego ocenić, ale teraz wyraz jego twarzy wydawał się
nieco szyderczy.
- Schlierenzauer. - tak po
prostu wypowiedział moje nazwisko. Jeszcze bardziej się zdziwiłem.
- Proszę
natychmiast wyjść! - pielęgniarka straciła resztki cierpliwości.
- Spokojnie, siostro.
Porozmawiam z tym człowiekiem – odparłem. Kobieta uniosła ręce
w geście rezygnacji, ale po chwili opuściła salę. My zostaliśmy
sami, wciąż mierząc siebie wzrokiem.
- Skąd znasz moje
nazwisko? - spytałem. Mężczyzna prychnął, jakby moje zdziwienie
było co najmniej absurdalne. - my się w ogóle kiedykolwiek
spotkaliśmy?
- Nie miałem jeszcze
takiej przyjemności – odparł chłodno. Ten facet zaczynał mnie
powoli irytować.
- Słuchaj, albo mówisz,
kim jesteś albo zaraz wezwę tu ochronę – powiedziałem,
krzyżując ręce. Jego cyniczny uśmieszek gdzieś zniknął. Brunet
przybrał podobną postawę i nie przestawał mierzyć mnie
spojrzeniem.
- Dobra, spokojnie –
odparł – przyszedłem dowiedzieć się o stan Moniki. Dopiero
wczoraj dowiedziałem się o tym całym wypadku. Przyjechałem od
razu – powiedział.
- A niby kim ty jesteś,
żeby to cię interesowało? - naprawdę nie miałem pojęcia o co tu
chodzi. Nigdy w życiu faceta nie widziałem na oczy. Wydawało mi
się, że poznałem już wszystkich bliskich znajomych brunetki.
Po chwilowej ciszy,
odparł:
- Nazywam się Karl
Bachmann. Monika to moja była dziewczyna. Musiałeś o mnie słyszeć,
przecież jestem..
- Ojcem Alicji... -
dopowiedziałem za niego. Moja pewność siebie gdzieś zniknęła.
Nie wierzyłem, że stoi przede mną ten sam człowiek, który tak je
obie skrzywdził. Zrobiło mi się niedobrze na jego widok.
- Taa.. - odpowiedział –
a ty jesteś tym jej sławnym kochasiem, przez którego do tego
wszystkiego doszło – momentalnie zerwałem się z miejsca i już
chciałem go uderzyć, ale zaczął się odsuwać, unosząc ręce do
góry.
- Woow, koleś uspokój
się. Chyba nie powiedziałem niczego, co nie byłoby prawdą –
dodał ponownie przybierając ten cyniczny wyraz twarzy. Zdałem
sobie sprawę, że nawet, gdybym nic o nim nie wiedział, to z
pewnością i tak nie umiałbym darzyć go sympatią.
- Czego tu szukasz? -
wycedziłem.
- Już mówiłem.
Dowiedziałem się o wypadku i chciałem zobaczyć, co z Moniką –
odpowiedział jednocześnie wychylając głowę w kierunku łóżka
brunetki. Widziałem, że chce do niej podejść, lecz mu na to nie
pozwoliłem, zagradzając drogę własnym ciałem.
- Zapomnij – rzuciłem.
Byłem od niego wyższy i w pewien sposób dawało mi to przewagę.
- Nie możesz mi tego
zabronić. Jestem ojcem naszego wspólnego dziecka – powiedział.
Wydawało mi się, że on niczego się nie boi. Tym razem to jednak
ja się zaśmiałem.
- Ojcem? A ty wiesz może,
co znaczy to słowo? Jakoś mi się nie wydaje, żeby Alicja
wspominała kiedykolwiek, kim jest jej tata. Ba, ona nawet nie ma do
kogo tak powiedzieć – rzuciłem, wyraźnie wściekły. Właśnie
poczułem chęć wyładowania na nim tych wszystkich emocji.
- Raczej nie ty będziesz
o tym decydował – odparł równie śmiało – gówno masz do
powiedzenia. Nic tutaj nie znaczysz – ponownie przystąpiłem dwa
kroki do przodu, ale resztki przyzwoitości nie pozwalały mi obić
jego mordy. Nie ważne, jaką bym na to miał ochotę.
- Spieprzaj stąd. Nie
będę się powtarzać. - powiedziałem.
- A co mi zrobisz,
Schlierenzauer? Mam się ciebie bać? - dodał z ironią – raczej
ty stąd spieprzaj. To ani twoja kobieta ani twoje dziecko. Nie
odbierzesz mi do tego żadnych praw.
- Nie odbiorę ci praw do
spotkania z Alicją – odpowiedziałem, siląc się na spokojny ton.
Przyszło mi to z trudem, ale wiedziałem, że to nie jest ani czas
ani miejsce na kłótnię z tym śmieciem. - ale o tym , kto ma prawo
wejść do tej sali decydują ja, lekarz i jej rodzina. W tym
momencie z mojej strony masz na to zakaz. Jestem pewny, że bardzo
szybko przekonałbym do tego lekarza. No a o jej matce już nie
wspomnę, Karl – prychnąłem. Byłem wyraźnie zadowolony z tego,
co właśnie powiedziałem. Mina Bachmanna była bezcenna.
- A jakie ty masz niby do
niej prawo, co? Sądziłem, że ją tylko pukałeś na boku –
zaśmiał się szyderczo. Krew we mnie wezbrała.
- W takim razie informuję
cię, że mam wobec niej poważne plany. Razem z Alicją zamieszkają
u mnie, kiedy tylko Monika wyzdrowieje. Poza tym, ty wcale nie jesteś
lepszy. Okazałeś się skończonym bydlakiem zostawiając malutkie
dziecko, pozbawiając je rodzica.
Widziałem determinację w
jego oczach. Wkurzyłem go. I to ostro. Zdawałem sobie sprawę, że
ludzie tacy jak on nie znoszą sprzeciwu.
- Na co jeszcze czekasz?
Do widzenia – dodałem, machając ręką w stronę drzwi.
Momentalnie zrobił się cały czerwony. Myślałem, że nie
wytrzyma. Że za chwilę się na mnie rzuci.
- Jeszcze tego pożałujesz,
gwiazdeczko – rzucił a następnie z głośnym trzaśnięciem
drzwiami, opuścił salę. Odetchnąłem z ulgą. Właśnie wygrałem
bitwę, ale wiedziałem, że czeka mnie z nim jeszcze wojna. I to o
wysoką stawkę.
Do mieszkania Gellert
szedłem niemal w podskokach. Szybko pokonałem schody prowadzące na
drugie piętro, a po chwili powitał mnie szeroki kobiecy uśmiech.
- No jesteś wreszcie,
dziecko – powiedziała, gestem wpuszczając mnie do środka –
kolacja już wystygła. Razem z Alą dawną zjadłyśmy – dodała z
nutką reprymendy w głosie. Uśmiechnąłem się do niej.
- Proszę się nie
przejmować, wcale nie jestem głodny – odpowiedziałem.
- No jak to nie jesteś
głodny? Czy ty nie widzisz, jak zmizerniałeś? - z obawą na twarzy
dotknęła moich policzków – nie dość, że i tak z ciebie sama
skóra i kości to jeszcze nie chcesz mi tu jeść. Myj te ręce a ja
już ci odgrzewam – oznajmiła bez dyskusji, natychmiast kierując
się do kuchni. Pokręciłem głową z uśmiechem. Tak było niemal
codziennie, kiedy miałem czas tu zawitać. A bywałem często, tak
naprawdę odpuszczając sobie treningi. Ku niezadowoleniu trenera
pojechałem na jedno kilkudniowe zgrupowanie i tylko ta wyjątkowa
sytuacja mnie usprawiedliwiała. Inaczej dawno wyleciałbym z kadry.
Przez te kilka tygodni
zbliżyłem się z rodziną Moniki. Kasia od razu wyciągnęła do
mnie przyjazną dłoń i złapałem z nią dobry kontakt. Alek nie
krył dystansu, za co go rozumiałem. To przeze mnie skrzywdzono jego
ukochaną siostrę za którą wciąż czuł się odpowiedzialny. Z
czasem jednak i on mnie chyba zaakceptował, siląc się na krótkie
rozmowy. A pani Beata? To anioł nie kobieta. Troszczy się o mnie
jak o własnego syna i o dziwo to ona nas wszystkich podtrzymywała
na duchu. Gdyby nie jej obecność z pewnością Alicja nie byłaby
taka „spokojna”.
- Gregor! - z chwilowej
zadumy wybudził mnie wesoły głos dziewczynki. Porwałem ją w
swoje ramiona, kiedy tylko do mnie podbiegła.
- Cześć, zuchu. Jak tam?
Jak było w przedszkolu? - spytałem, uśmiechając się do niej
pogodnie.
- Dobrze.. - odpowiedziała
bez namysłu – byłeś u mamusi? Kiedy do mnie wróci? - mój
uśmiech nieco przygasł, ale byłem już przyzwyczajony do tak
szybkiej zmiany tematu. Pytała o nią codziennie. Czasami nie
wiedziałem, której już oklepanej wersji użyć, by ją uspokoić.
Żeby jakoś zrozumiała.
- Coraz lepiej. Ale
jeszcze nie wiadomo, kiedy wróci. Musimy czekać – odpowiedziałem,
głaszcząc ją po główce. Spostrzegłem łzy w jej ciemnych
oczach. Wiem, że tęskni i brakuje jej matki. To w końcu małe
dziecko.
- Ale kiedy ona wróci?
Obiecałeś, że niedługo! - pisnęła a po chwili wybuchnęła
płaczem. Z kuchni wychyliła się zatroskana twarz pani Gellert. Ona
też nie wiedziała, jak już ma do niej przemawiać.
- Skarbie, wiem, że
chcesz do mamy. Ale musisz trochę poczekać. Wróci na pewno –
przytuliłem ją mocno do siebie. Jej włosy pachniały jakimś
truskawkowym szamponem i czymś takim charakterystycznym tylko dla
niej. Zapachem, który przypominał mi zapach Moniki..
Nadal płakała.
Przeniosłem się z nią do dużego pokoju i wciąż ją tuląc,
usiadłem na łóżku. Po chwili odkleiła się od mojej już mokrej
koszulki a ja odgarnąłem jej loki.
- Jesteś już dużą
dziewczynką a duże dziewczynki nie płaczą – powiedziałem,
ocierając ręką jej łzy. Mała zaciągnęła jeszcze noskiem i
zaczęła się uspokajać.
- Gregor? - zaczęła.
Patrzyłem na nią z uwagą.
- Słucham, kochanie.
- A ty lubisz mamę? -
spytała, zaglądając mi w oczy. Za to w jej kryło się coś, czego
nie potrafiłem odgadnąć.
- Oczywiście, że tak.
Dlaczego o to pytasz? - zaintrygowała mnie.
- No ale tak bardzo
bardzo? Tak, ze nawet...tak trochę kochasz? - odpowiedziała
pytaniem na pytaniem. Zaciekawiło mnie, co też powstało w tej
małej główce?
- Kocham –
odpowiedziałem pewnie – zakochałem się w niej – dodałem
poważnie, całując ją w czółko. Speszyła się i spuściła
głowę. Naprawdę mnie zaskakiwała. Zawsze była taka bezpośrednia
i otwarta a teraz... nie rozumiałem, o co jej chodzi.
- Kotku – delikatnie
uniosłem jej podbródek, by móc spojrzeć w te same piękne oczy –
Ala, co masz mi do powiedzenia? Przecież wiesz, że możesz
powiedzieć mi wszystko. Zawsze dochowuję naszych sekretów –
uśmiechnąłem się do niej zawadiacko i puściłem oczko, żeby
dodać małej nieco odwagi. Ale ona nadal milczała.
- No bo.. - zaczęła, a
jej policzki się zaróżowiły. Poczęła kręcić palcem jakieś
zygzaki na mojej koszulce. Bała się spojrzeć mi w oczy – no
bo...jak...ty kochasz moją mamę..i ona ciebie też..to możecie się
ożenić, prawda? - spytała cicho. Miałem wrażenie, że nie
chciała, aby babcia to wszystko słyszała. Również ściszyłem
głos.
- Myślę, że tak –
odpowiedziałem po chwili – mama chyba też mnie kocha. Bardzo bym
chciał się z nią kiedyś ożenić – dodałem. Nie uśmiechnęła
się, dlatego i ja spoważniałem. Boże, o co jej chodzi? - Ala?
- No bo jak wy się
ożenicie...to będziemy razem mieszkać...i... - no wyduś to z
siebie, maleńka. Miałem nieodparte wrażenie, że chce zadać mi
bardzo ważne pytanie dla nas obojga. Czekałem więc cierpliwie -
...to wtedy może...może zostałbyś...może zostałbyś moim tatą?
- wreszcie spojrzała mi w oczy. Nie wierzyłem w to, co właśnie
powiedziała. A co najważniejsze, zobaczyłem w tych ciemnych oczach
dziecka tak ogromną nadzieję i tak wielką prośbę. Taką tęsknotę
za tym, by mieć oboje rodziców. Takie naturalne dziecięce
pragnienie. Zaniemówiłem. Przez moment nie wiedziałem, co mam jej
odpowiedzieć. Po prostu patrzyłem na tą małą istotkę jak na
jakiś ósmy cud świata. I pierwsze, co przyszło mi na myśl to
fakt jak bardzo ją kocham.
Nim zdążyłem jednak
cokolwiek oznajmić, dziewczynka ponownie wyraźnie się speszyła.
Po chwili dostrzegłem jedynie jak szybko wybiega z pokoju.
Przykryłem ją szczelniej
kołdrą i poprawiłem Pana Uszatka, który spoczywał w jej rękach.
Naprawdę chciałbym tak codziennie układać ją do snu. Czytać z
nią bajki albo opowiadać jakieś niewiarygodne historie. Potem
patrzeć, jak powoli jej zmęczone powieki opadają a ona zapada w
błogi sen. Wygląda wtedy tak pięknie. Czy ja naprawdę dojrzałem
do tego, by stworzyć jej rodzinę? Być dla niej dobrym opiekunem?
Ojcem? Z jednej strony boję się tej odpowiedzialności i wiem, ile
to wymaga. A z drugiej jednak...nie pragnę niczego równie mocno.
Ona i Monika są w tym momencie dla mnie wszystkim.
Dzwonek do drzwi i jakieś
szmery w korytarzu sprawiły, że wyszedłem z pokoju. To, co
zastałem w przedpokoju podniosło moje ciśnienie. Z pewnością to
samo musiała odczuwać pani Gelllert, choć na jej twarzy wyraźniej
malowało się jednak zaskoczenie. Spojrzałem wściekle na bruneta.
- Jeszcze ci mało? -
warknąłem do niego – chyba wyraźnie wyjaśniłem ci, gdzie twoje
miejsce.
- Wal się. Przyszedłem
do swojej córki – przez chwilę czułem gulę w żołądku, ale
przypływ adrenaliny dodał mi odwagi.
- Jak byś się nie
domyślił to o 22. takie dzieci już śpią – syknąłem. W życiu
nie wpuściłbym go do pokoju małej, nawet gdyby nie spała.
- W takim razie sobie
popatrzę – odparł szyderczo i próbował przekroczyć próg
pokoju. Skutecznie mu to jednak uniemożliwiłem, będąc gotowym na
awanturę.
- Odsuń się. To MOJE
dziecko. Nosi MOJE nazwisko i to JA jestem jej ojcem! - rzucił tuż
przy mojej twarzy. Oddychałem ciężko i zacisnąłem pięści. A
właśnie, że to MOJA córka. To MNIE wybrała na swojego ojca.
- Jeszcze się przekonamy,
kto będzie jej ojcem – odpowiedziałem, posyłając mu cwaniacki
uśmiech. Nie wytrzymał. Złapał mnie gwałtownie za ramię w taki
sposób, że byłem kompletnie zablokowany i niezdolny do
jakiegokolwiek ruchu. Zacisnąłem jedynie wściekle zęby, starając
się nie myśleć o nasilającym się bólu i chcąc jakoś
wyswobodzić się z tego uścisku.
- Na Boga, uspokójcie się
obaj! - krzyknęła zdesperowana kobieta. Wiedzieliśmy, że żaden z
nas nie odpuści – do cholery jasnej, jest telefon ze szpitala! -
brunet momentalnie rozluźnił chwyt i teraz obaj wpatrywaliśmy się
w nią jak w wyrocznię.
- Obudziła się.
**
Cześć wszystkim.
Napisałam takie sklejone coś, co "uznałam" za nadający się do publikacji rozdział. To chyba te temperatury nie działają pozytywnie na moją wenę. Obiecuję poprawę :)
Miłego końca tygodnia życzę!
Wasza Ann