Staliśmy
wokół inspektora niczym wokół jakiejś wyroczni. Każdy patrzył
na niego uważnie, czekając aż mężczyzna wreszcie wszystko
wyjaśni.
- Jak udało się wam go
namierzyć? - spytałem bez ogródek. Mężczyzna usiadł na kanapie
i nim zaczął mówić, ogarnął każdego z nas wzrokiem.
- W bardzo prosty sposób.
Niejako pan nam właśnie ułatwił wiele spraw – zaczął.
Usiadłem dokładnie naprzeciwko policjanta.
- Jak to ułatwiłem?
- Otóż Karl Bauchmann to
niejaki Bruno Schubert. Osoba, której poszukujemy od kilku miesięcy
na terenie całego kraju – w pokoju zapanowało poruszenie. Nikt z
nas nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Obaj z Thomasem
spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo.
- Nic z tego nie rozumiem
– powiedziałem zupełnie szczerze.
- Bruno Schubert to szef
mafii, która zajmowała się handlem narkotykami i całkiem nieźle
na tym wychodziła – zaczął wyjaśniać. Żadne z nas się nie
odzywało – kilka miesięcy temu udało nam się namierzyć tę
grupę przestępczą i zaplanować akcję, dzięki której ujęliśmy
kilkoro bardzo ważnych jej członków. Niestety, Schubert zdołał
uciec – dodał.
- Ale Bruno Schubert to
jego fałszywe nazwisko.. - wtrąciła się Amelia.
- Otóż nie – odparł
policjant – to nazwisko Bauchmann jest fałszywe. Posługiwał się
tą tożsamością zapewne w tych okresach, kiedy robiło się
niebezpiecznie. Wtedy też zwykle zmieniał na dłużej miejsce
pobytu. Tak też było około pięciu lat temu, ale mamy dowody, że
od dwóch lat na bieżąco działał w grupie. - dodał rzeczowo.
Amelia złapała się za usta. Każdy z nas wybałuszał oczy ze
zdziwienia. Stefanowi aż szczęka opadła. Ja przełknąłem głośno
ślinę.
- No ale co z Moniką? -
spytał Thomas. I znów skupiłem uwagę na postaci policjanta.
- Udało nam się
dowiedzieć, gdzie obecnie przebywał. To mieszkanie w Wiedniu,
całkiem okazałe. Nasi ludzie je przeszukali i znaleźli mapy. Jedna
z nich wskazywała teren niedaleko za Innsbruckiem, który w
większości obejmuje lasy. Na drugiej była zaznaczona dokładna
trasa dojazdu. Nie jesteśmy pewni, ale domyślamy się, że mógł
ją zabrać do jakiejś leśniczówki lub wybrał określone miejsce,
by dokonać przestępstwa – powiedział.
- Jakiego przestępstwa?
Chyba pan nie sądzi, że.. - Amelii załamał się głos.
Momentalnie z jej oczu popłynęły łzy. Policjant spojrzał na nią
ze współczuciem.
- Nie możemy wykluczać
żadnego scenariusza. W mieszkaniu znaleźliśmy ukrytą heroinę.
Poza tym na stole było znać ślady po zażywanych narkotykach.
Jeżeli jest teraz pod wpływem, różne pomysły mogą mu przyjść
do głowy. Nawet jeśli początkowo nie zakładał zabójstwa...
W pokoju rozległ się
płacz Amelii. W mgnieniu oka podszedł do niej Mark i mocno ją
przytulił. Czułem, jak mimowolnie moje ciało zaczyna się trząść.
Nie, to niemożliwe. Nie mógł jej tego zrobić.
- Kiedy będzie coś
wiadomo? - i znów spytał Thomas. Dziwiłem się jego spokojnej
reakcji na słowa policjanta.
- Właśnie zamierzałem
tam jechać, ale postanowiłem najpierw was poinformować o całej
sprawie. Tak czy siak, nasi ludzie dotrą tam szybciej. Miejmy
nadzieję, że znajdziemy ją w dobrym stanie..
Mężczyzna wstał a my
podnieśliśmy się razem z nim. W dobrym stanie? Ona musi być cała!
Nie pozwolę na to, żeby cokolwiek jej się stało. Chyba sam wtedy
coś bym sobie zrobił.
- Jadę z panem –
powiedziałem pewnie. Mężczyzna spojrzał na mnie z wahaniem w
oczach, lecz po chwili kiwnął głową.
- W porządku. Ale musi
się pan mnie słuchać w każdej kwestii. Żadnych aktów odwagi,
żadnego nieposłuszeństwa. Tu chodzi o jej życie, a ten człowiek
jest wysoce niebezpieczny. - dodał i ruszył ku wyjściu. Poczułem
na swoim ramieniu dłoń Thomasa.
- Jesteś pewny, że
chcesz tam jechać? Możesz ją zastać w każdym stanie...
- Właśnie dlatego muszę
tam jechać, Thomas – przerwałem przyjacielowi – to moja wina,
że ten sukinsyn ją uprowadził. To ja miałem ją chronić i taką
deklarację złożyłem jej rodzinie. Muszę tam jechać, ale jeśli
okaże się, że ten skurwiel tylko ją tknął.. - krew buzowała mi
w żyłach a pięści trzymałem mocno zaciśnięte – cała ta
krzywda jaka ją spotkała jest tylko i wyłącznie moją winą. Choć
raz nie mogę jej zawieźć – odparłem i rozejrzałem się po
zgromadzonych. Każdy z nich miał grobową minę i nikt nie ośmielił
mi się przeciwstawić – Amelia, proszę, zajmij się małą.
Niedługo wstanie. - dziewczyna pokiwała głową i spuściła wzrok.
Nie czekając dłużej, wyszedłem razem za policjantem.
To tak bardzo boli. Tak
bardzo mnie teraz krzywdzi. Tak bardzo pragnę nie ujrzeć już
światła dziennego i po prostu umrzeć.
Czułam, jakbym rozpadała
się na tysiące małych kawałeczków. Słaba, bezradna i bezbronna.
Wiedziałam, że nie będę w stanie powstrzymać go przed
kontynuowaniem tego świństwa. Osiągnął to, co chciał a teraz
zamierza ukarać mnie za przeciwstawienie się mu. Wiedziałam, że
tej ciężkiej próby już nie wytrzymam.
Mój płacz jakby w ogóle
do niego nie docierał. Rozkoszował się swoim dziełem, a ja wciąż
czułam na swojej szyi jego paskudny oddech. Moje skrępowane ręce
mogłam jedynie wbijać w ścianę, do której mnie przyciskał.
Czułam, jak pod paznokciami zebrały się drzazgi, raniące moją
skórę niemiłosiernie. Lecz ból, jaki sprawiał mi Karl był o
wiele gorszy.
Gdy tylko zamykałam
powieki, powracał kolejny ból, spowodowany raną na głowie. Co
najdziwniejsze, przez ten cały czas ukazywały mi się przed oczami
wielorakie obrazy. Widziałam w nich małą dziewczynkę, bardzo
podobną do Ali, lecz z pewnością nią nie była. Jej twarz
pojawiała się w każdej kolejnej części, a z czasem stawała się
dojrzalsza i starsza. I dopiero potem zrozumiałam, że widzę samą
siebie. Że widzę swoje dzieciństwo, gdy byłam otaczana przez
rodzinę. Widziałam swojego tatę. Widziałam przeróżne momenty
mojego życia, migające mi przed oczami w ułamkach sekundy. Gdybym
tylko była w stanie się bardziej skupić...w pewnym momencie miałam
wrażenie, że lewituje pomiędzy tymi dwoma sferami: myśli
tłoczących się w mojej głowie i bycia w tym obskurnym
pomieszczeniu, gwałcona przez Karla.
Nie wiem, ile czasu to
wszystko trwało. Dla mnie było to niczym wieczność. Lecz gdzieś
ostatnie resztki energii pozwoliły mi zostać na tyle świadomą, że
z oddali mogłam usłyszeć zbliżające się odgłosy szczekających
psów. Chciałam krzyczeć, wołać o ratunek, bo wiedziałam, że
gdzieś tam znajdują się ludzie. Ale nie mogłam. Nie byłam w
stanie.
Kiedy ktoś z impetem
wparował do chatki i wpuścił do środka jasne dzienne światło,
kolana się pode mną ugięły i czułam, jak spadam na ziemię. Karl
już mnie nie trzymał, nie czułam już tego pulsującego bólu. A
może czułam? Sama już nie wiedziałam. Jak przez mgłę, niczym w
zwolnionym tempie widziałam biegających wokoło ludzi, którzy
łapią Karla i wyprowadzają go na zewnątrz. Z trudem oddychałam,
czując, że brakuje mi powietrza. Wszystko to: ból, sceny z mojego
dawnego życia, niewyraźnie krzyki innych osób i powolne bicie
mojego serca skumulowały się dziwnym trafem w mojej głowie.
Gdy po chwili ponownie
otworzyłam oczy, byłam pewna, że ktoś wynosi mnie na dwór.
Światło skutecznie drażniło mnie w oczy, ale nie byłam w stanie
zasłonić ich ręką. Ktoś coś do mnie mówił, odczytałam to z
ruchu jego warg, ale nie wiem, co. Wszystko to działo się jakby
poza mną, jakby moje ciało kompletnie straciło kontakt z
rzeczywistością. A potem usłyszałam znajomy głos, wołający
moje imię, lecz w tamtej chwili odpłynęłam.
- Monika! - krzyknąłem
spanikowany, kiedy zobaczyłem jak wynoszą ją na noszach. Pobiegłem
w tamtą stronę, nie zważając już na nic. Ekipa medyczna z
początku nie dała mi do niej żadnego dostępu, dopóki sam ich nie
odepchnąłem i nie nachyliłem się desperacko nad jej ciałem. Była
nieprzytomna, ale oddychała. Była cała posiniaczona i potłuczona,
a na jej czole widniała rana z zakrzepniętą krwią. Moje
spojrzenie powędrowało wzdłuż jej ciała. Moje serce diametralnie
przyspieszyło rytm, kiedy spostrzegłem rozerwane spodenki i plamy
krwi na udach. Panika automatycznie zamieniła się we wściekłość.
Nim ktokolwiek zdążył się zorientować, biegłem już w stronę
tego sukinsyna. Czterech funkcjonariuszy obstawiało Bauchmanna.
Jednak ci ludzie nie byli w stanie mnie powstrzymać, kiedy
wymierzałem mu kolejne ciosy, powodując, że brunet przewrócił
się na ziemię i nie mógł się bronić. W tamtej chwili czułem
się pozbawiony resztek człowieczeństwa. Opanowała mnie furia,
chęć zemsty i wyrządzenia mu gorszego bólu, jaki on wyrządził
Monice. Nim inni policjanci zdążyli przybiec i zabrać mnie od
niego, facet miał już połamany nos, z którego tryskała teraz
krew. Sam miałem ją na koszulce i dłoniach. I mimo tego, że byłem
przytrzymywany przez kilka osób, czułem przypływ adrenaliny i
satysfakcję.
- Ty pojebany skurwysynu!!
- krzyczałem zza pleców policjantów. - nie daruję ci tego,
rozumiesz??! Będziesz gnił w pierdlu za to, co jej zrobiłeś!
Nigdy nie zobaczysz Alicji! - ktoś przyłożył mu opatrunek do
twarzy i przechylił jego głowę. Jednak mogłem dostrzec ten chytry
uśmieszek nieukrywanego samozadowolenia. W tym momencie poczułem
kolejną falę wściekłości i mimo ogromnej chęci pobicia go na
śmierć, nie byłem już w stanie wyrwać się policjantom.
Miałem wrażenie, jakbym
zachowywał się jak jakieś dzikie zwierze szykujące się do ataku.
I wiedziałem, że ten atak jeszcze nastąpi. Że on mi za to
wszystko zapłaci.
- Uspokój się, Gregor –
mówiła siedząca na krzesełku Amelia, podczas gdy ja przemierzałem
szpitalny korytarz w to i z powrotem już chyba po raz enty. Wciąż
ogarniała mnie wściekłość i wciąż nie mogłem się uspokoić.
- On ją zgwałcił, Mela!
Jak mam niby być spokojny?! On, do kurwy nędzy, ją zgwałcił!! -
wykrzyczałem, stając naprzeciwko niej. Myślałem, że się
przestraszy, że po prostu sobie pójdzie, ale nic z tych rzeczy.
Patrzyła na mnie z politowaniem i pozostała nieugięta.
- Ale żyje –
powiedziała po chwili – żyje, choć ten bydlak mógł ją bez
skrupułów zabić. I pewnie by to zrobił, gdyby nie policja..
Oczywiście, że miała
rację. Niewiele brakowało, by ją zabił. Sam stan, w jakim ją
znaleźli pozostawiał wiele do życzenia. Po niedawnym wypadku wcale
nie doszła jeszcze do zdrowia. To, co zrobił Karl właśnie prawie
doprowadziło do jej śmierci.
Ale on mimo wszystko
obdarzył ją z godności. Odebrał jej wolność, skrzywdził ją,
spowodował, że z pewnością się zmieni. Że straciłem swoją
Monikę bezpowrotnie. A najgorsze jest to, że ciągle towarzyszyła
mi obawa, że ona już mnie nie zaakceptuje. Że nie będzie w stanie
na mnie patrzeć.
- Czy zdajesz sobie teraz
sprawę z tego, co będzie? Jak ja jej będę mógł pomóc, skoro
ona z pewnością mnie odrzuci. Może się w sobie zamknąć i nie
dać nikomu do siebie dostępu. Boże... - usiadłem obok niej na
krześle i schowałem twarz w dłoniach. W jednej chwili cały mój
świat wywrócił się do góry nogami. Kiedy już myślałem, że
wszystko się ułoży i że stworzymy rodzinę...
- Ona cię kocha i ty
jesteś poczuciem jej bezpieczeństwa – odezwała się szatynka.
Spojrzałem na nią – jestem pewna, że cię nie odrzuci a wręcz
poczuje ulgę, kiedy cię wreszcie zobaczy – dodała, lekko się
uśmiechając.
- Ale ona będzie miała
teraz uraz do wszystkich mężczyzn. Nie po tym, co ten....co on jej
zrobił.. - szepnąłem. Amelia położyła swoją dłoń na mojej a
ja znów spojrzałem na nią pełen podziwu.
- Nie wiem, może stać
się i tak – powiedziała, po czym zrobiła krótką pauzę – ale
może być też tak, że ona nie spostrzega cię w ten sposób. Ty
nigdy nie zrobiłeś jej krzywdy i nie chciałeś wykorzystać.
Pomagałeś jej przez ten cały czas, opiekowałeś się jej
dzieckiem. To jest różnica między tobą a każdym innym mężczyzną.
Poświęciłeś się dla niej. Ona przy tobie czuje się bezpiecznie
i jestem prawie pewna, że nie będzie traktować cię w taki sposób
– chciałem wierzyć w jej słowa, bo wydawały się takie logiczne
i sensowne. Ale odnosiłem jednak wrażenie, że to tylko wybujałe
marzenie i że umysł kobiety, która przeżyła taką traumę działa
zupełnie inaczej.
- Może pan do niej wejść,
panie Schlierenzauer – oboje obróciliśmy się gwałtownie w
stronę wejścia do sali, gdzie leżała Monika. Lekarka patrzyła na
mnie ze spokojem, czekając aż wejdę do środka.
Leżałam pół świadoma,
pół odurzona ilością środków przeciwbólowych, jakie
zaserwowali mi tutaj. Kiedy drzwi do sali ponownie się uchyliły,
automatycznie ogarnął mnie strach i panika. Towarzyszyły mi dopóki
nie zorientowałam się, kto przyszedł. A kiedy ujrzałam jego
czekoladowe tęczówki, patrzące na mnie z wyraźnym napięciem,
poczułam ulgę. Po moich policzkach zaczęły spływać pojedyncze
łzy, które zmieniły się niczym w potok.
- Gregor.. - pisnęłam i
to było pierwsze słowo, jakie wypowiedziałam po przebudzeniu.
Cichy i niepewny dźwięk, a tak wiele dla mnie znaczący.
Szatyn jak torpeda znalazł
się przy moim boku i złapał mnie za dłonie. Spojrzał na mnie z
wahaniem, kiedy uczynił ten gest, ale w zupełności mi to nie
przeszkadzało. Jego dotyk nigdy nie będzie sprawiał mi bólu.
- Tak bardzo cię
przepraszam... - począł całować kolejno moje dłonie, które
zaraz były mokre od jego łez – gdybym cię nie puścił samej,
gdybym tylko w jakiś sposób przewidział...
- Jak mogłeś to zrobić?
- szepnęłam, przytulając do siebie jego twarz. Paradoks, prawda?
To przecież on powinien mnie teraz tulić i kołysać w swoich
ramionach, uspokajać i zapewniać, że wszystko będzie dobrze.
Jednak okazało się, że jest zupełnie na odwrót. To Gregor
właśnie przypominał wrak człowieka, którym powinnam być ja.
Choć wydaje mi się, że jestem w podobnym stanie. A więc staliśmy
się takimi „wrakami”.
- Już nigdy więcej nie
pozwolę cię skrzywdzić. Nikomu. - powiedział stanowczo, kiedy
nachylił się nade mną a nasze twarze dzieliły centymetry. A potem
utonęliśmy w mocnych i zachłannych pocałunkach, jakby chcąc się
upewnić, że to wszystko jest rzeczywistość i że on znów może
mnie mieć przy sobie. Przepełniały mnie na przemian gorycz i
ogromna miłość, jaką ją darzyłam. I chyba ta miłość
pozwoliła mi przetrwać.
- Nie będę pamiętała
tej okropnej nocy, Gregor – szepnęłam na jego ustach, a potem
skradłam mu jeszcze jeden pocałunek – ten człowiek dla mnie już
nie istnieje i nie mogę żyć tym, co mi zrobił. Mam ciebie. Mam
Alę. Muszę zostać silna, dla was – kolejna porcja łez
niepohamowanie wypłynęła z moich oczu. Szatyn natychmiastowo otarł
je z mojej twarzy – zamiast tej będę pamiętała tę noc, kiedy
pierwszy raz się kochaliśmy i kiedy dałeś mi tyle szczęścia i
nadziei. I kiedy tak bardzo się przestraszyłam, że to tylko twoja
chwilowa zachcianka..
- Nigdy nie byłaś moją
chwilową zachcianką, Moni – szepnął, obdarowując mnie ciepłym
spojrzeniem – zawsze byłaś tą jedyną, tylko musiałem cię
jakoś znaleźć. A kiedy już pojawiłaś się w moim życiu,
strzała Amora mnie dopadła – powiedział, gładząc kciukiem moją
dolną wargę. Po chwili zadumania odsunął się na niewielką
odległość ode mnie i zmarszczył brwi. - zaraz, zaraz...jak to
możliwe, że pamiętasz naszą pierwszą wspólną noc? - spytał.
Nawet nie sądziłam, że
będę w stanie tak promiennie się do niego teraz uśmiechnąć. Ale
to zrobiłam. A on nadal patrzył na mnie zdezorientowany.
- No właśnie, Gregor. Ja
pamiętam. Pamiętam wszystko – powiedziałam. Jego źrenice
wyraźnie się rozszerzyły i chyba nie wiedział, co odpowiedzieć.
- Eeee, przepraszam. Mogę
na chwilę? - odsunęliśmy się od siebie i spojrzeliśmy na
lekarkę, która ponownie weszła do sali. Gregor nadal nie puszczał
moich dłoni.
- Proszę – odpowiedział
za mnie. Kobieta chwyciła stołek i postawiła go tuż przy moim
łożku, a potem na nim usiadła. Czekaliśmy cierpliwie, aż
zacznie.
- No więc właśnie
odebrałam z laboratorium wyniki pani badań. - wzięłam głęboki
wdech, a szatyn mocniej ścisnął moje dłonie – chciałabym
zrobić jeszcze kilka badań potwierdzających, ale właściwie
będzie to tylko formalność – po czym się do nas uśmiechnęła.
- Pani doktor, o co
chodzi? - spytał. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafiłam się do
niej odezwać. Była dla mnie obcą osobą, a ja w tej chwili
panicznie bałam się obcych. I mimo tego, że była kobietą, nadal
nie mogłam jej zaufać.
- Owszem, ale wydaje mi
się to dobrą wiadomością – nadal czuliśmy się kompletnie
zdezorientowani – nie wiem, jaki cud to sprawił, patrząc na stan
pani zdrowia jeszcze po tak niedawnym wypadku. Bardzo poważnym z
resztą. Nie wiem też, jak temu maleństwu udało się przetrwać
dzisiejszą noc, ale.. - przełknęłam głośno ślinę, czekając,
co powie – wyniki wyraźnie wskazują, że jest pani w ciąży.
Zerknęłam na twarz
Gregora. Wydawał się wpatrywać w kobietę niczym zahipnotyzowany.
A kiedy odwrócił się w moją stronę, jego oczy szkliły się jak
diamenty.
I w jednej chwili ta
rozsypana układanka, tworząca moją marną egzystencję, zaczęła
nabierać kształtu.
***
Witajcie, Moje Drogie!
Wiem, jestem okropna i nieodpowiedzialna. Tak się właśnie czuję, nie pojawiając się na tym blogu od miesiąca. Ale uwierzcie mi, znalezienie wolnej chwili na pisanie to dla mnie jak szukanie igły w stogu siana.
Mam jednak nadzieję, że już PRZEDOSTATNI rozdział przypadł Wam do gustu, Chyba inauguracja sezonu zmotywowała mnie wreszcie do pisania. I ogromnie się z tego cięszę, bo nie chce Was zawieźć i pozostawić tę historię bez zakończenia.
Oczywiście czytam Wasze nowe rozdziały, mam je w zakładkach i wybaczcie, że może ostatnio ich nie komentuję, Ale postaram się i to nadrobić.
Udanego tygodnia życzę i miejmy nadzieję, że nasi chłopcy w Kuusamo pokażą, na co ich stać.
Pozdrawiam gorąco,
Ann